sobota, 19 marca 2011

MUZYKA - The Cure: Pornography (1982)



Poniższy tekst to największa niespodzianka miesiąca na Wyspie Jowisza. Klasyczny album The Cure oceni bowiem zupełnie nowa osobowość - praktykant, Filip D. Jensen, mieszkający w Szwecji. Być może nasz przyszły minister do spraw zagranicznych :) Filip sam jest artystą, interesuje się sztuką w szerokim jej znaczeniu. Jeżeli zaś chodzi o jego gust muzyczny, rozciąga się ponoć na cały horyzont gatunków. Przekonamy się o tym w najbliższym czasie :)


 1. One Hundred Years (6:40)
2. A Short Term Effect (4:22)
3. The Hanging Garden (4:33)
4. Siamese Twins (5:29)
5. The Figurehead (6:15)
6. A Strange Day (5:04)
7. Cold (4:26)
8. Pornography (6:27)

Całkowity czas: 43:29

  Bardzo trudno jest napisać coś o albumie takim, jak ten. Przede wszystkim, trudno go jednoznacznie przypisać do jakiegoś gatunku - post-punk? Rock gotycki? New wave? Dyskusje trwają do dzisiaj, a przecież minęło już niemal 30 lat od jego premiery. W tym miejscu muszę wspomnieć o tym, co decyduje o fakcie, jak wielkie i ważne jest to wydawnictwo – jest absolutnie ponadczasowe. Ani brzmienie, ani wydźwięk tekstów nie zdezaktualizowały się przez te lata, wciąż brzmi to jak świeża, porywająca podróż, jak długi koszmar senny, z którego można czerpać masochistyczną przyjemność.

 
"Pornography" to na pewno niełatwy album. Sam tytuł mówi o nim wiele – Robert Smith obnaża się tutaj emocjonalnie do granic. Teksty są niezwykle osobiste, pełne depresyjnych przemyśleń – bardzo wymowne są już pierwsze słowa, jakie usłyszymy po jego włączeniu (It doesn’t matter if we all die...). Mimo tego ciężaru, zarówno muzycznego jak i płynącego z tekstów, słucham tego wydawnictwa z wielką przyjemnością i za każdym razem mam ochotę do niego wracać. Za każdym razem można też odkryć coś, czego wcześniej się nie zauważyło, jakiś dźwięk ukryty pod niskim, ciężkim basem lub jakąś linię wokalną, która została schowana na dalszy plan.

  Głos Roberta Smitha to – obok perfekcyjnych partii gitary basowej – znak rozpoznawczy The Cure. Miejscami wysoki, rozpaczliwy, innym razem – niższy, głębszy. Smith opanował do perfekcji operowanie głosem sposób najodpowiedniejszy do danej sytuacji. Raz słychać w nim rozpacz, silne emocje, innym razem rezygnację, brak nadziei, emocjonalną pustkę. Każdy element na tej płycie dobrany został idealnie: od okładki, przez tytuły kompozycji, teksty aż po warstwę muzyczną, w której każda nuta jest na swoim miejscu, wszystko składa się na bliską doskonałości całość.

  Warto wspomnieć, że nigdy nie należałem do wielkich fanów podobnej muzyki (Bauhaus, Siouxsie and the Banshees, Joy Division), jednak The Cure jest wyjątkiem. Pornography to album niezwykły, porywający, dający wrażenie obcowania z czymś niezwykłym, niepowtarzalnym. Można go porównać do doświadczenia z pogranicza transu i sennego koszmaru, z którego jednak nie ma się ochoty obudzić.

Ocena: 10/10
 Filip D. Jensen

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.