czwartek, 17 marca 2011

I'm not there! ...czyli o drugiej solowej płycie Stevena Wilsona

   Steven Wilson to nie tylko zabójczo uzdolniony artysta i największy pracoholik w świecie muzyki. Nie tylko lider jednego z najważniejszych zespołów obecnej muzyki progresywnej, połowa szalenie przebojowego duetu Blackfield, twórca przepięknych, ulotnych krain zespołu No-Man, sprawca szybszego bicia serca u każdego sadomasochistycznego wielbiciela ambientu, który z radością wykupuje limitowane wydawnictwa Bass Communion, jak i nie tylko wybitny producent muzyczny, który potrafi brzmienie innych zespołów wynieść w himalajskie wyżyny. Steven Wilson to przede wszystkim człowiek, który nauczył mnie doceniać prawdziwe piękno i siła twórcza mojej największej pasji. Muzyczny guru, jeżeli mogę się posunąć do takiego stwierdzenia. Każdy kolejny krok artysty śledzę z nadzieją, radością, ale i niemałymi oczekiwaniami, bowiem - jak w każdym związku - starać się muszą obie strony.

  I patrząc trzeźwym (weekend dopiero nadchodzi) okiem, w pełni świadomy swych słów, stwierdzam niechętnie, że Stefanowi udało się w przeciągu trzech ostatnich lat stworzyć aż dwa pełnoprawne wydawnictwa zasługujące na maksymalną notę. Jednym z nich jest koncertowe DVD No-Man, "Mixtaped" (na pohybel temu, który zdecydował, że nie warto nagrać owego wydarzenia w jakość HD!), ale traktować tę maksymalną notę można z przymrużeniem oka - to wciąż "tylko" koncert. Genialny, piękny i zjawiskowy, ale koncert. Zupełnie inaczej sprawa ma się z drugim wydawnictwem, czyli pełnoprawnym solowym albumem o tytule "Insurgentes". Nie wiem, czy wpłynął na to fakt, że był pierwszym krążkiem, który poznałem w brzmieniu wielokanałowym, czy pora roku, czy absolutny brak pojęcia, cóż takiego na tej płytce usłyszę. Jednak wrażenie było niepowtarzalne. Nie będę się zagłębiał w "Insurgentes", ponieważ to nie recenzja, ale jeżeli nie miałeś przyjemności tego dzieła poznać, drogi Czytelniku, nie czytaj dalej. Pełnij powinność swą!

  Zakładam, że pozostali ze mną tylko zaznajomieni z solowym dziełem. Co naprawę urzekało w "Insurgentes"? Prawdopodobnie ogromne pokłady mroku, którymi podszyte były typowe dla Wilsona, nieco sentymentalne melodie. Czy to narastające fale noise'u w "Get All You Deserve", uderzenia miażdżacych przesterów w końcówce "Abandoner", czy też pozornie spokojny "Veneno Para Las Hadas", który trzyma w uścisku niepokoju za sprawą pulsującego basu i szumów dochodzących z trzeciego planu. Ciężki to album w odbiorze, nijak ma się do blackfieldowego "lalalalay" czy porkowego entuzjazmu. Jednak to właśnie on podbił moje serce i zapewnił wyjątkową nastrojowo zimę. I choćby nawet Porcupine Tree wydało w tym roku trzy albumy, z największą niecierpliwością oczekiwałbym wciąż drugiego solowego dzieła Stevena. W poniższym tekście spróbuję przedstawić kilka poszlak i zebrać do kupy wszystkie fakty, jakie wiemy o "Insurgentes II" (przyjmijmy ten tytuł, proszę. Choć prawdopodobieństwo, że tak właśnie nazwana będzie płytka, jest mniejsze niż ilość jedzenia w lodówce statystycznego studenta). Pojawi się kilka linków i kilka minut muzyki do przesłuchania, dlatego polecam zaopatrzyć się w słuchawki i zaparzyć filiżankę ulubionej herbaty, jako i ja czynię.


  Pierwszą poszlaką na temat kierunku, w jakim pójdzie domniemane "Insurgentes II", była informacja, że na albumie pojawi się kompozycja "Cut Ribbon" (filmik powyżej), niedokończony odrzut z sesji do porkowego "In Absentia". Mieszają się w nim delikatne, nieco psychodeliczne zwrotki i zasyp iście metalowych riffów w typowym dla "In Absentii" stylu. Nigdy nie przepadałem jakoś wyjątkowo za "Cut Ribbon", więc dobrze się stało, że kompozycja, gdy już została nagrana ponownie i doszlifowana, nie nadaje się - według słów Wilsona - na solowy album. "Płyta brzmi bardzo organicznie, zainspirowana była głównie ciemnym krańcem klasycznego progresywnego rocka i ścieżkami dźwiękowymi do filmów (głównie Ennio Morricone). Paleta dźwięków stworzona jest głównie ze skrzypiec, chórów, instrumentów dętych, melotronu, organów, pianina, klawiszy Fender Rhodes, jazzowej perkusji i cieplejszych tonów gitar, więc ostre riffy "Cut Ribbon" po prostu tu nie pasują" - mówi artysta. Możemy więc zapomnieć o cięższych elementach gitarowych.

  Steven kilka miesięcy temu udostępnił także nową kompozycję "Home in Negative" (polecam posłuchać tej wersji, nieco wydłużonej), która jest pierwszym odrzutem z "Insurgentes II". Piękna ballada, przywodząca na myśl (rzeczywiście) początki progresywnego rocka lub balladowe oblicze Opeth. Nie chce się wierzyć, że Steven stwierdził: "Eee tam, słabe". Być może zatem przyczyna leży w nastroju utworu? Jest bardzo spokojny, opanowany, podczas słuchania poczujemy raczej delikatną nostalgię. A przecież nie takie było "Insurgentes". Być może zatem o wiele bliżej na mapie muzycznych klimatów znajduje się "Pale Ghostlike Friend", którego posłuchać można na stronie Soundcloud wydawnictwa Tonefloat? Kawałek trafi na setny album z ich stajni, gościnne zagrają tam wszyscy wykonawcy współpracujący z Tonefloat (Theo Travis, Sand Snowman, Use of Ashes etc). Po krótkim, akustycznym wstępie rozpoczyna się instrumentalna część utworu. I w tym momencie "Pale Ghostlike Friend" poraża. Takiej psychodelii, nastroju i tyle niepokoju nie słyszałem u Wilsona od czasów... "Insurgentes". Jeżeli miałbym zatem bawić się w proroka, rzekłbym: "To jest to. W tym kierunku pójdzie".

  Ale bądźmy racjonalni, to nie Blackfield. Nie mamy pewności, jak brzmieć będzie te dwanaście kompozycji zawartych na dwóch osobnych płytach i trzeci krążek z utworami, które "nie załapały się". Ale jakim byłbym fanem, gdybym nie próbował odkryć tego wcześniej niż we wrześniu, gdy moje kino domowe porazi mnie kolejnym wydawnictwem Stevena Wilsona? Ogrom czasu dzieli nas do premiery, ale w kwietniu - prawdopodobnie - usłyszymy wreszcie pierwszą realną poszlakę. I dopiero wtedy czas zacznie się okropnie dłużyć! Jedno pozostaje pewne - na żaden album nie czekam z takim utęsknieniem. Pragnę po raz kolejny poczuć TE ciarki na karku, zanurzyć się w jedyną tego typu otchłań...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.