niedziela, 27 marca 2011

Wieczory nordyckie (MUZYKA) - Sigur Rós - ( ) (2002)

Islandia, moi drodzy. Jakiż inny zespół mógłby się pojawić?

1. Untitled 1 (6:38)
2. Untitled 2 (7:33)
3. Untitled 3 (6:33)
4. Untitled 4 (7:33)
5. Untitled 5 (9:57)
6. Untitled 6 (8:48)
7. Untitled 7 (13:00)
8. Untitled 8 (11:44)

Całkowity czas: 71:46

  (...) Wspinaczka trwała bardzo długo. Niepewnie stawiał kolejne kroki, spoglądając czasem w dół - kierunek, z którego przyszedł. Tam zostawił lasy, miasta, przyziemność, troski i cierpienie. Na szczycie góry, nad nim, zaledwie kilkadziesiąt metrów powyżej, czekała największa nagroda. Zakończenie przeszłości, zamknięcie opasłego tomiska, które ktoś - nie pytając go nawet o zgodę - podpisał jego imieniem i świeży początek czegoś nowego, pierwsze kroki na ścieżce nowego życia. Wiedział, że jedyne, co musi zrobić, aby te kroki postawić, to wejść na szczyt góry. Wynieść się nad chmury...

  Droga zrobiła się wyjątkowo stroma, każdy kolejny krok mógł zakończyć się upadkiem. Rozumiał tę wędrówkę jako test. Bo czym są najważniejsze momenty naszego życia, jeżeli nie właśnie takimi niepewnymi krokami na stromej ścieżce? Tym razem jednak, w pełni świadomy swego celu, nie miał zamiaru polec. Wiele razy w przeszłości takie kroki kończyły się upadkiem w dół, z którego później nie można było się wydostać bez pomocy kogoś innego. Dzisiaj nie ma nikogo do pomocy. Nikt nie będzie zresztą potrzebny. Dzisiaj mu się uda. Rozpocznie nowy, najpiękniejszy dotąd tom swojego życia.

  Był już pod chmurami, gdy wysypał się z nich symbol smutku i zadumy - śnieg. Wokół jego twarzy puchowe płatki rozpoczęły szalony taniec. Przystanął na chwilę, chciał obejrzeć po raz ostatni w starym życiu to wyjątkowe zjawisko. W pewnym aspekcie przypominał każdy z tych płatków. Zrodził się niespodziewanie, gdy nikt jeszcze nie był na to przygotowany. Opadał powoli w dół, tulony przez powiewy chłodnego wietrzyku. Mijał podobnych sobie, do niektórych na jakiś czas się przyłączał, aby po chwili stracić ich z oczu na zawsze. I jak wiele płatków śniegu, w pewnym momencie porwał go szalony wicher. Miotał nim w każdym kierunku, nie bacząc w ogóle na kruchość jego wątłego ciała.
W przeciwieństwie jednak do płatków śniegu, nie miał zamiaru upaść samotnie na środku ulicy. Popaść w zapomnienie i zniknąć w przeciągu mrugnięcia oka.


  Kroki stawiane na poziomie chmur były czymś nie do opisania. Nie widział niemal nic, każdym następnym ruchem stawiał na pochyłej szali swoje istnienie. A jednak, wraz z ogromem strachu, rodził się w nim przedziwny spokój. Przeżywał najprawdziwsze katharsis, wiedząc, iż z każdą sekundą zbliżał się o lata świetlnego do swojego celu. W głębi duszy wierzył, że po wszystkim, co zgotowało mu życie, nikt mu tym razem nie przeszkodzi.


  (...) Stanął na szczycie. W końcu! Zamknął oczy, zaczął powoli liczyć do dziesięciu. Trzy... Usunął z pamięci każde wspomnienie rozczarowania, strachu, smutku, bólu, niespełnionego pragnienia, problemów, strat, łez, ran, blizn, kotłującego się w gardle krzyku rozpaczy, ciemności i zła. Siedem... Zamknął opasłe tomisko, na którego okładce widniało jego imię i nazwisko. Dziewięć... Przygotował na... Dziesięć... Najpiękniejszy widok, jaki kiedykolwiek zobaczył po otwarciu oczu. Pod nim rozciągały się polany chmur, z których wystawały inne, podobne temu, na którym stał, szczyty. Nad nimi słońce, w pełni swego majestatu, przybierało czerwonawą barwę i zmierzało leniwie ku granicy horyzontu. A nad słońcem... Ciemnoniebieskie niebo, rozświetlone setkami gwiazd. Łzy rozgrzały jego policzki. Tak piękny widok zwiastował nowy początek.
Zrzucił plecak 
  Zerwał z twarzy gogle,
    Z głowy czapkę.
      Wziął głęboki oddech.
        Powietrze pachniało zagadką,
          Nadzieją,
            Nowymi marzeniami.
              Zrobił pierwszy krok,
                Rozpędzając się wraz z każdym kolejnym
                  I gdy dobiegł do krańca szczytu,
                    W pełni świadomy niebezpieczeństwa...

Skoczył

  I nieważne, co stało się dalej. Czy obłoki wyniosły go do ojczyzny niczym Kordiana, czy wyrosły mu skrzydła i poszybował w nieznane, czy zmarł na zawał serca w locie, czy roztrzaskał się na kawałki po upadku. Istotne, że nie bał się zostawić wszystkiego za sobą i zacząć od nowa.
  I o tym, choć nie mam przecież bladego pojęcia, wydaje mi się mówić ten album. Ujęty w wymowne nawiasy, nienazwany, zaśpiewany w nieistniejącym języku. Klucz do innego świata.

Ocena: 10/10 (choć wolałbym nie wystawić żadnej)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.