CD 1:
1. Lucinda/Ain't Goin' Down (5:37)
2. Singapore (5:00)
3. Get Behind the Mule (6:26)
4. Fannin Street (4:16)
5. Dirt in the Ground (5:18)
1. Lucinda/Ain't Goin' Down (5:37)
2. Singapore (5:00)
3. Get Behind the Mule (6:26)
4. Fannin Street (4:16)
5. Dirt in the Ground (5:18)
6. Such a Scream (2:54)
7. Live Circus (5:04)
8. Goin' Out West (3:48)
7. Live Circus (5:04)
8. Goin' Out West (3:48)
9. Falling Down (4:21)
10. The Part You Throw Away (5:06)
11. Trampled Rose (5:06)
12. Metropolitan Glide (3:09)
13. I'll Shoot the Moon (4:25)
14. Green Grass (3:20)
15. Make It Rain (3:58)
16. Story (2:02)
17. Lucky Day (3:47)
CD 2:
1. Tom Tales (35:53)
10. The Part You Throw Away (5:06)
11. Trampled Rose (5:06)
12. Metropolitan Glide (3:09)
13. I'll Shoot the Moon (4:25)
14. Green Grass (3:20)
15. Make It Rain (3:58)
16. Story (2:02)
17. Lucky Day (3:47)
CD 2:
1. Tom Tales (35:53)
Od ostatniego wypełnionego nowym materiałem albumu Toma Waitsa upłynęło już 7 lat. W przypadku innego artysty zacząłbym pewnie narzekać, że rozmienia się na drobne i odcina kupony, jednak dwa wydawnictwa, które ukazały się w tym czasie są na tyle interesujące, że nie sposób ich nie docenić. Po trzypłytowym "Orphans: Brawlers, Bawlers & Bastards" wypełnionym rozmaitymi odrzutami, coverami i interesującymi miniaturami, w zeszłym roku otrzymaliśmy kolejny zapis koncertu. I to jaki!
Głos Waitsa na najnowszym albumie brzmi chropowato i chrapliwie jak nigdy. Zaczynam się obawiać, że jeżeli proces zaostrzania się jego głosu będzie postępował, niebawem Waits nie będzie w stanie wydać z siebie żadnego dźwięku. Już teraz brzmi jakby zamierzał przekroczyć granicę pomiędzy czystym śpiewem a growlem. W żadnym wypadku nie jest to jednak krytyka, przyjemność płynąca ze słuchania jego zniszczonego głosu jest zbyt wielka, abym był w stanie zdobyć się na jakiekolwiek krytyczne zdanie pod jego adresem.
Wspomniana zmiana doskonale koresponduje z wydźwiękiem śpiewanych przez niego utworów. Typowa dla Toma Waitsa atmosfera zadymionego klubu, w którym siedzimy, popijamy whiskey i wsłuchujemy się w tragiczne teksty o utraconej miłości czy dalekich wyprawach, stała się jeszcze bardziej namacalna.
Dobór utworów może oczywiście spotkać się z krytyką niektórych odbiorców. Niektórzy narzekają na brak najnowszych kompozycji, jednak jest to nie do uniknięcia mając na koncie tak wielki dorobek, jakim może się pochwalić Waits. Na "Glitter and Doom Live" znajdziemy zarówno utwory żywsze, szybsze ("Ain’t Goin’ Down" czy "Singapore", który przy każdym przesłuchaniu kojarzy mi się z dźwiękiem, jaki zwykły wydawać filmowe wilkołaki) jak i spokojne, nastrojowe kompozycje ("Green Grass", "Dirt in the Ground").
Należy wspomnieć także o drugim dysku, bowiem "Glitter and Doom Live" to wydawnictwo dwupłytowe. Na drugim krążku nie znajdziemy jednak kolejnej dawki utworów Waitsa, zamiast tego otrzymujemy zbiór anegdot opowiadanych przez niego w czasie koncertów. Trzeba przyznać, że Waits może pochwalić się sporym zbiorem ciekawych historii i – przede wszystkim – darem opowiadania ich w taki sposób, że słucha się ich z zaciekawieniem. W dodatku wiele z nich jest w stanie skutecznie poprawić humor.
"Glitter and Doom Live" to nie pierwszy album koncertowy Toma Waitsa. Wcześniej ukazały się cztery podobne wydawnictwa, jednak od ostatniego upłynęło ponad 20 lat. Tak więc ukazanie się najnowszego było jak najbardziej uzasadnione i mocno wyczekiwane przez fanów. Myślę, że żaden z nich nie zawiedzie się ostatecznym rezultatem, jest na tej płycie wszystko, czego można było oczekiwać, a nawet więcej. Gorąco polecam to wydawnictwo zarówno zagorzałym fanom Waitsa jak i tym, którzy zamierzają dopiero zacząć przygodę z tym artystą.
Głos Waitsa na najnowszym albumie brzmi chropowato i chrapliwie jak nigdy. Zaczynam się obawiać, że jeżeli proces zaostrzania się jego głosu będzie postępował, niebawem Waits nie będzie w stanie wydać z siebie żadnego dźwięku. Już teraz brzmi jakby zamierzał przekroczyć granicę pomiędzy czystym śpiewem a growlem. W żadnym wypadku nie jest to jednak krytyka, przyjemność płynąca ze słuchania jego zniszczonego głosu jest zbyt wielka, abym był w stanie zdobyć się na jakiekolwiek krytyczne zdanie pod jego adresem.
Wspomniana zmiana doskonale koresponduje z wydźwiękiem śpiewanych przez niego utworów. Typowa dla Toma Waitsa atmosfera zadymionego klubu, w którym siedzimy, popijamy whiskey i wsłuchujemy się w tragiczne teksty o utraconej miłości czy dalekich wyprawach, stała się jeszcze bardziej namacalna.
Dobór utworów może oczywiście spotkać się z krytyką niektórych odbiorców. Niektórzy narzekają na brak najnowszych kompozycji, jednak jest to nie do uniknięcia mając na koncie tak wielki dorobek, jakim może się pochwalić Waits. Na "Glitter and Doom Live" znajdziemy zarówno utwory żywsze, szybsze ("Ain’t Goin’ Down" czy "Singapore", który przy każdym przesłuchaniu kojarzy mi się z dźwiękiem, jaki zwykły wydawać filmowe wilkołaki) jak i spokojne, nastrojowe kompozycje ("Green Grass", "Dirt in the Ground").
Należy wspomnieć także o drugim dysku, bowiem "Glitter and Doom Live" to wydawnictwo dwupłytowe. Na drugim krążku nie znajdziemy jednak kolejnej dawki utworów Waitsa, zamiast tego otrzymujemy zbiór anegdot opowiadanych przez niego w czasie koncertów. Trzeba przyznać, że Waits może pochwalić się sporym zbiorem ciekawych historii i – przede wszystkim – darem opowiadania ich w taki sposób, że słucha się ich z zaciekawieniem. W dodatku wiele z nich jest w stanie skutecznie poprawić humor.
"Glitter and Doom Live" to nie pierwszy album koncertowy Toma Waitsa. Wcześniej ukazały się cztery podobne wydawnictwa, jednak od ostatniego upłynęło ponad 20 lat. Tak więc ukazanie się najnowszego było jak najbardziej uzasadnione i mocno wyczekiwane przez fanów. Myślę, że żaden z nich nie zawiedzie się ostatecznym rezultatem, jest na tej płycie wszystko, czego można było oczekiwać, a nawet więcej. Gorąco polecam to wydawnictwo zarówno zagorzałym fanom Waitsa jak i tym, którzy zamierzają dopiero zacząć przygodę z tym artystą.
Ocena: 9/10
Filip D. Jensen
Filip D. Jensen
Growlujący Tom Waits - to by było nie lada wydarzenie ;)
OdpowiedzUsuń