wtorek, 17 kwietnia 2012

MUZYKA: Megadeth - TH1RT3EN (2011)


1. Sudden Death (5:09)
2. Public Enemy No. 1 (4:15)
3. Whose Life (Is It Anyways?) (3:50)
4. We the People (4:33)
5. Guns, Drugs, & Money (4:19)
6. Never Dead (4:32)
7. New World Order (3:56)
8. Fast Lane (4:04)
9. Black Swan (4:10)
10. Wrecker (3:51)
11. Millennium of the Blind (4:15)
12. Deadly Nightshade (4:55)
13. 13 (5:53)

Całkowity czas: 57:30

  Jak ten czas leci. To już 13 album Mustaine'a. Składy się zmieniały, płyty były lepsze i gorsze, ale thrash i zapał Rudego nie umarły. Czy niebagatelny i niekwestionowany talent kompozytorski nie wyparował gdzieś podczas nieustannych koncertów? O tym można się przekonać słuchając TH1RT3EN. Album nagrany w pośpiechu, gdzieś w międzyczasie ogromnego show i pompy związanej z Big 4. Mustaine podczas wielu wywiadów podkreślał, że 13 to jego szczęśliwa liczba. Czy równie szczęśliwa dla fanów ostrzących sobie zęby na nową zgrzytliwą porcje thrashowego szaleństwa? Czy może większą satysfakcję będą mieli wielcy "tru fani prawdziwego Metalu", dla których Megadeth to wyłącznie lukrowy produkt popkultury i śmiesznych kolesi w za ciasnych spodniach i białych adidasach? Wszyscy, którzy obserwują płyty Megaśmierci wiedzą, że Dave miał swoje wzniosłe momenty triumfów (Peace Sells... But Who's Buying?!, Rust In Peace), ale też sięgał dna (Risk). Ale po zderzeniu się z dnem, można już tylko się odbić i lecieć wyżej. Więc było takie The System Has Failed, United Abominations, czy do niedawna ostatni - Endgame. Z każdym następnym było lepiej, a Rudy udowadniał, że walczy ze swoimi demonami, i z nimi wygrywa. Endgame zaostrzył jeszcze bardziej apetyt na coś świeżego, niebagatelnego, szybkiego i ostrego niczym żyletka Polsilvera.

  Już w pierwszych sekundach Sudden Death słychać, że to będzie coś czego nie można lekceważyć. Gdy perkusja ucicha i na pierwszy plan wchodzi zgrzytliwy riff przyprawiający o ból zęba i przypominający o nadchodzącej wizycie u stomatologa-kanibala, wiadomo, że będzie ciekawie. A po chwili, "man with no introduction, ladies and gentlemen: Dave Mustaine!". Charakterystyczna kaczka w głosie i nie ma żadnych wątpliwości, że to Rudy we własnej osobie. Przeszywające uczucie, jakby grał gdzieś obok ze swoim grymasem, w białej koszuli, czarnych frotkach i palcami, które z prędkością światła przecinają progi gitary. Niezgorszy, a nawet powiem więcej: świetny jest też Broderick, który tak już dobrze się ze swoim "szefem" dotarł, że ich solówki brzmią tak wyśmienicie, że aż proszą się o oprawienie w złote ramy i powieszenie nad łóżkiem. 

  Miałem początkowo wątpliwości co do brzmienia Public Enemy No.1. Zasłyszany raz, w beznadziejnej jakości i do tego w wersji live nie zrobił na mnie za wielkiego wrażenia, a nawet zawiódł. Jak się okazało na TH1RT3EN jest to jeden z głównych atutów w puli Mustaine'a, którym samym jednym mógłby znieść cały nowy album Anthrax (no może poza Fight'em 'Til You Can't). Refren zaśpiewany z taką gracją sprawia, że zapewne zyska on wielu naśladowców, którzy wołając za Rudym będą skrzeczeć i kwaczeć z obowiązkowo zatkanym nosem. 

  Kolejny singlowy Whose Life (Is It Anyways?) nabiera jeszcze bardziej na prędkości. Riffy prześcigają się z partiami Drovera, a Mustaine śpiewa wyjątkowo melodyjnie. Cały utwór zapada w pamięć. Szczególnie refreny, między którymi następuje bitwa na gitarowe szpanerstwo, a pod koniec Drover jeszcze bardziej podkręca tempo.

  Ostatnim singlem na 13-stoutworowym krążku jest Never Dead, wprowadzający początkowo w niepokojący nastrój marszowym werblem, który rozbija się o budzące się w pewnym momencie gitary, które z zawrotną prędkością ponownie prześcigają się z perkusją. Nie brakuje na Thirteen utworów rozpędzonych do granic możliwości niczym TGV, ale równocześnie zaskakująco melodyjnych, nawet jak na thrash utworów. Takim właśnie jest Never Dead.

  TH1RT3EN to dla Rudego czas na wspominki. Powrót do zamierzchłych czasów, gdy podziemne, piwniczne sale były zapełnione spoconymi, długowłosymi fanami w katanach, a thrash był grany szybko, prosto i bez brania jeńców mieliśmy na Endgame. W tym omawianym albumie powrót jest innego typu. Mamy do dyspozycji 4 kawałki nagrane już wcześniej jako wersje demo lub bonusy na innych albumach. Pierwszy z nich to New World Order, który jako demo można było przesłuchać już na Youthanasia. Główna rzecz jaka ją różni z wykonaniem A.D 2011, to riff dodany w tej nowszej wersji. A riff jest niebagatelny. Dopełnia wyglądu całego utworu, bo bądźmy szczerzy, w starsza wersja jest bez niego o wiele uboższa. Skandowane w refrenie chórki mogą przywoływać na myśl starsze dzieła Megaśmierci z jej najlepszych czasów.

  Kolejna starsza rzecz to Millenium Of The Blind, balladowa demówka ponownie z Youthanasia. Nie ma co ukrywać. Jako ballada nie sprawdza się. I w porównaniu z całością odstaje wykonaniem i wokalem, który w tym przypadku jest jakby za bardzo na siłę. Solówki są poprawne, ale nie perfekcyjne. Poprawny jest cały utwór, ale za bardzo miałki jak dla takiego albumu. 

  Inaczej sprawa się ma z najnowszym z tych starszych utworów, otwieraczem Sudden Death. Powstał nie tak znów dawno, bo w 2010 do gry Guitar Hero. Ostatnim ze wspominkowych utworów jest Black Swan, wydany w przy okazji United Abominations jako bonus. Chociaż nagrany już wcześniej, z tą najnowszą wersją wiele ją różni. Ale zanim rozpiszę się o Black Swan, trzeba koniecznie wspomnieć o Fast Lane, które tworzą razem integralną część. Fast Lane może przywodzić na myśl po części Moto Psycho. Mogę go z czystym sumieniem polecić wszystkim miłośnikom thrashowych riffów i bezkonkurencyjnej podwójnej stopy, ale na pewno nie kierowcom, aby nie przytrafiła się im sytuacja jak we fragmencie:

I look into mirror, red lights are drawing nearer.
They think I’ve met my match.
But I shift into high gear, soon they just disappear.
You can’t jail what you can’t catch.

  W swoim tandemie Megadeth pędzi na złamanie karku. I tu właśnie wchodzi Black Swan, który pierwszym, niejako już solówkowym riffem tworzy integralną część i przedłużenie poprzedniego utworu. I właśnie te solo to główna rzecz, która zmieniła się od poprzedniej wersji tego utworu. A jest ona... no właśnie trudno mi jest użyć w tym konkretnym przypadku innego wyrażenia: genialna! Wizjonerska, melodyjna, a przy tym równocześnie thrashowa i nie bojąc się tego stwierdzam, że nawet ociera się o heavy. Jak zresztą cały album. Ale ten riff! Nie da się powstrzymać od gry na powietrznej gitarze. Mój osobisty faworyt z tego albumu.

  Tym którzy lubią balladki, na pocieszenie po Millenium Of The Blind pozostaje ostatni utwór z płyty zatytułowany po prostu 13. Jest to najbardziej osobisty utwór ze wszystkich na albumie. Głównie poprzez tekst całego utworu.

At thirteen I started down this path.
Fueled with anger, music was my wrath.
Years of clawing at scars that never healed.
Drowning my mind, the thoughts are too real.

  Ww. fragment to oczywista aluzja do początków Mustaina z muzyką, kiedy to w wieku 13 lat zaczął grać na gitarze. Refren głównie sprawia, że 13 może spokojnie pretendować do miana jednej z najlepszych megadethowych balladek zaraz obok A Tout Le Monde. Jednak oprócz akustyka pojawiają się tu bardziej techniczne gitary, które nie pozwalają przysnąć. 

  Wspominałem o ciekawym refrenie. W takiej kwestii nie można pominąć Wrecker. Wściekłe gitary, nie mniej wściekła perkusja, agresywny wokal i zapadający w pamięć refren.

Poison ivy in your touch, being with you destroyed so much.
Home wrecker.
Deadly venom in your kiss, hell can’t be worse than this.
Home wrecker.

  Bezpretensjonalny kawałek nadający się na singiel. Założę się, że w wersji koncertowej będzie się prezentować nie gorzej niż na albumie.

  Podsumowując. 13 album. 13 utworów. Na pewno nie jest to w tym przypadku liczba pechowa. Panowie są w formie. Nie wspomniałem na początku o Davidzie Ellefsonie. Celowo. Ten smaczek zostawiłem na koniec. TH1RT3EN to pierwszy po odejściu w 2002 Ellefsona album Megadeth, nagrany z dwoma Dave'ami w załodze. Czyli pierwszy basowy wrócił na stałe. I nie mam mu w tej chwili nic do zarzucenia. Jak z resztą pozostałym muzykom. Mustaine nie jest wokalistą idealnym, jednak przez tyle można było się przyzwyczaić do jego maniery, która już wpisała się na stałe w kanony metalu. Tak samo jak jego gra na wiośle. Dla wielu jest to pewnikiem, że Rudy najlepszym gitarzystą metalowym jest. Tak jak już wspominałem, Broderick cały czas dotrzymuje mu kroku. Gitarowe potyczki przypominają czasy Rust In Peace. Drovera charakterystyczna ciężka, podwójna stopa jest tu może mniej słyszalna, jednak w dalszym ciągu jego gra jest agresywna i piekielnie szybka. Od czasu Endgame także bardziej zróżnicowana. Odnosząc się do poprzedniego albumu Megaśmierci, należy podkreślić, że w TH1RT3EN jest mniej nawiązań do stricte old-schoolowo thrashowego grania jak to było w przypadku Endgame. Nie znaczy to jednak, że zatwardziali thrasherzy nie znajdą tu nic dla siebie. Wręcz przeciwnie. Wśród 3 albumów Big 4, propozycja Megadeth jest obecnie najbardziej zjadliwa. Szczególnie w porównaniu z kolaboracją Metalliki z Lou Reedem, nad którą nie raz załamywałem ręce. Teraz pozostaje tylko czekać, co wysmaży nam Slayer i mieć nadzieję, że nikt z Big 4 nie spróbuje nagrywać albumu z Lou Reedem.

Ocena: 7,5/10  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.