Czas na na mój drugi odcinek z serii „Miniaturki”. Dziś pokrótce omówione zostają zespoły, które wybrałem w sposób dość losowy. Tym razem poddane próbie będą cztery albumy, więc o jeden więcej niż za pierwszym razem. Nie znaczy to jednak, że z każdym następnym tekstem będzie o jeden krążek więcej. Ot, taki zbieg okoliczności:)
Amon Amarth – Surtur Rising
Muzycy z formacji Amon Amarth wypracowali sobie przez lata niezwykle charakterystyczny styl (jak ja kocham te motywy gitarowe oparte na zjeżdżaniu po pojedynczych progach :D …zawsze jednak dostaniemy do tego „supermelodicsoczystyriff”). „Surtur Rising” to kolejny album, na którym dostaniemy mnóstwo melodii zawartych w dziesięciu numerach. Tradycyjnie usłyszymy jakiś patetyczny refren, jak i tradycyjnie jakiś fragment nas może zaskoczyć. Muszę przyznać, że Amon Amarth to jeden z tych zespołów, które określam mianem „romantic metalu”, z czego na najnowszym krążku szwedzkich wikingów poziom owego romantyzmu muzycznego jest ciut mniejszy niż na ostatnich dokonaniach, które otrzymywały u mnie „8”. Stąd tym razem ocena o „połówkę” niższa, gdyż nieco więcej się po „Surtur Rising” spodziewałem. O zawodzie jednak nie ma mowy, bo usłyszymy tutaj naprawdę bardzo dobre kawałki. Czekamy na odpowiedź In Flames…;]
Ocena: 7,5/10
Born of Osiris – The Discovery
Trzeba przyznać, że mnie zaskoczyli. Grając taki typ muzyki porwać się na album trwający prawie godzinę? Czy oni chcą kogoś wykończyć? Nic w tym rodzaju. Okazuje się bowiem, że BoO mają tyle pomysłów na urozmaicenie swojego deathcore’u, że naprawdę - czapki z głów. Choć ja wielkim fanem gatunku nie jestem, przyznać muszę, że to naprawdę dobra rzecz. Mało tego. Czarny, który siedzi w tym znacznie głębiej niż ja uważa, że w tym roku już żaden podobny zespół tak dobrej płyty nie nagra. I pewnie tak też będzie.
Ocena: 7,5/10
The Haunted – Unseen
Pamiętam, jak ponad dwa lata temu miałem okres słuchania albumu „reVolver”. Uwielbiałem wtedy potężne „No Compromise”, czy też (zwłaszcza) „99”. Muzyka formacji The Haunted jednak się nieco zmieniła od tego czasu, a na ich nowym LP nie otrzymamy już takiej dawki agresji. Nie znaczy to wcale, że płyta jest zła: inna, lżejsza. Wręcz przeciwnie. To naprawdę równy krążek z dobrymi kawałkami, którego słucha się bardzo przyjemnie. No właśnie. „Przyjemnie” to idealne słowo. Nie ma na „Unseen” jakiegoś szaleństwa. Jest po prostu miło i to dziwne, ale uważam, że ten krążek zasługuje na nieco wyższą ocenę niż ta, którą ja wystawiam. Jest to spowodowane tym, że choć kawałki zawarte na tej płycie mi się podobają, to brakuje w nich tego czegoś, co by mnie zmusiło to częstszego ich powtarzania.
Ocena: 6,5/10
Arch Enemy – Khaos Legions
Kilka lat temu wpadła mi w ręce płyta „Anthems of Rebellion”. Od samego początku takie numery, jak „Dead Eyes See No Future”, „Exist to Exit”, czy „End of the Line” bardzo mi się spodobały. Wtedy jednak o zespole Arch Enemy nie wiedziałem prawie nic poza samą nazwą i tytułem słuchanych przeze mnie kompozycji. Dopiero jakiś czas potem bardziej zainteresowałem się tą formacją i… wtedy dowiedziałem się, że wokalistą zespołu jest… Angela Gossow, czyli wokalistka. Dziewczyna ma taki głos (growl), że niejeden death metalowy wokalista będzie mógł jej pozazdrościć. Warto dodać, iż Angela to naprawdę ładna dziewczyna (zwłaszcza jak na Niemkę :P). Na „Khaos Legions” wokalistka wciąż świetnie sobie radzi, ale mimo to płyta nie robi jakiegoś oszałamiającego wrażenia. Jest to dawka niezłego, melodyjnego grania, które jednak wpada jednym uchem, a drugim szybko może wylecieć. Można posłuchać, bo jest naprawdę nieźle. Ale nie trzeba.
Ocena: 6/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.