piątek, 3 czerwca 2011

MUZYKA. Miniaturki - część 1 (Uriah Heep, Whitesnake, Nazareth)

  Ostatnimi czasy na Wyspie Jowisza mamy straszną posuchę. Sam zresztą nie pamiętam, kiedy coś ostatni raz napisałem. W ogóle to pewna osoba zwróciła mi nawet dziś uwagę,  że częściej teksty ukazywały się, gdy w skład WJ wchodziła trójka autorów. Teraz jest przecież jeszcze Filip (swoją drogą, tak miałem mieć pierwotnie na imię :D) oraz Emilia, i to oni najwięcej ostatnio pisali. Ja, Czarny oraz Adam chyba złapaliśmy trochę lenia. A może to po prostu brak czasu, weny i zapału? Nieważne. Bartek ma rację, ale nie w naszej mocy "ożywić" teraz Wyspę Jowisza. Nadszedł czerwiec, który dla studentów maluje się paskudnie ciemnymi barwami i spędza sen z ich (i tak niedospanych) powiek. Wrócimy do pełni sił po sesjach. Słowo niedoszłego harcerza! - Adam

  Czas to jednak w końcu zmienić. Właśnie dlatego chciałem dziś urzeczywistnić kolejny, po „Wieczorach Nordyckich”, cykl, choć w sumie to lepiej to nazwać serią, gdyż cyklicznie na pewno się to pojawiać nie będzie. Pomyślałem, że albumów w ciągu roku, o których wypada wspomnieć, jest tak wiele, iż nie ma szans nadążyć z tradycyjnymi recenzjami. Ocenić natomiast chce się jak najwięcej i to doprowadziło mnie do wymyślenia „miniaturek”, czyli mini-recenzji trzech płyt na raz. Każda z nich oczywiście z tego roku. I choć od kilku dni jestem zdruzgotany z tego powodu, że na oficjalnej stronie formacji Tool ukazała się informacja, iż nowy album wyjdzie dopiero w roku 2012 (15 bądź 22 maja) to mam nadzieję, że wiele dobrego jeszcze przede mną, jeśli tylko zacznę nadrabiać spore już i tak zaległości. A na początek w Miniaturkach zespoły-klasyki. Stare i dobre kapele, które powróciły z nowymi albumami. 

Uriah Heep – Into the Wild

  Konkretne hardrockowe granie. Naprawdę dobry krążek kapeli, która markę ma przecież wyrobioną już od lat. Fanem zespołu nigdy nie byłem, jednak nowy album przypadł mi do gustu. Jeśli ktoś lubi takie gatunki, jak heavy metal czy hard rock, to "Into the Wild” jest bez wątpienia dla tej osoby godne polecenia. Jeśli nie, to…cóż. Lepiej odpuścić. Trzeba po prostu lubić takie granie. Nie ma tutaj bowiem niczego odkrywczego, bo i przecież po co zespół z takim stażem miałby się na coś takiego wysilać (kto się nie rozwija, ten się cofa - kor.). Panowie nagrali swoje, ale znajdziemy tutaj naprawdę dobre kawałki, jak choćby numer tytułowy, bądź "Trail of Diamonds”.


Ocena: 7/10

Whitesnake – Forevermore

  Muszę przyznać, że zawsze wolałem Deep Purple od Whitesnake, choć warto zaznaczyć, że Whitesnake znam po prostu słabiej. Nowy album na pewno nie sprawi, że ich pokocham, ale muszę przyznać, iż słucha się go przyjemnie, choć nie ma tutaj aż tak wiele zadziornego hard rocka, jak słodkich miłosnych poematów. Dobre numery dostaniemy zwłaszcza w pierwszej połowie płyty. Wyróżnić mogę "Love Will Set You Free” (trochę drażniący tytuł), "Easier Said Than Done” oraz słodki i bardzo ładny "Tell Me How”, gdzie w refrenie Coverdale śpiewa "Tell me how can I win your love?”. Zresztą znaczna większość tekstów na płycie jest o miłości, bo przecież to sprzedaje się najlepiej. Miejscami płytka robi się nieco nudniejsza, ale na koniec dostajemy trwający ponad siedem minut utwór tytułowy (o miłości, rzecz jasna…), który wypada bardzo okazale. Małe braki, lecz ogólnie całkiem udany krążek.

Ocena: 6,5/10

Nazareth – Big Dogz

  Pierwszym kawałkiem formacji Nazareth, który przyszło mi usłyszeć był bodajże numer "Expect No Mercy” z albumu o tym samym tytule. Rzecz wydana w roku 1977 (!), a do tej pory szalenie porywająca. Kocham ten kawałek, i, choć nie słyszałem go z oczywistych powodów zaraz po premierze, to i tak lata minęły od czasu poznania Nazareth. Nowy album nie jest niestety tak porywający i z trójki "miniaturek", które dzisiaj przedstawiam wypada najsłabiej. Szkoda, bo z tej trójki to właśnie z płytą "Big Dogz” wiązałem największe nadzieje. Zaczyna się bardzo dobrze, gdyż pierwszym trackiem jest  szybko wpadający w ucho "Big Dog’s Gonna Howl”. Potem niestety jest już słabiej. Numery są poprawne, ale szaleństwa tutaj nie ma. Ładnie wypada za to ballada "Butterfly” pod koniec płyty. Potem mamy jeszcze kończący "Big Dogz” "Sleeptalker”, który wypada całkiem nieźle, ale szału też raczej nie robi. Poprawny album.

Ocena: 5,5/10

  Chciałbym zauważyć, że formuła Miniaturek to bardzo fajna sprawa i zapewniam, że znajdzie stałe miejsce na Wyspie Jowisza. To kolejny element, który ma szansę sprawić, że nasze małe bajorko nabierze osobliwego, sobie tylko podobnego zapaszku i rozrośnie się jeszcze bardziej. Yo ho! - Adam

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.