Czas na trzeci odcinek z serii „Miniaturki”. Tym razem na tapetę wziąłem cztery zespoły, o których mogę powiedzieć, że należą do kategorii rzeczy ważniejszych. Są to bowiem cztery krążki, z którymi wiązałem większe bądź mniejsze nadzieje, ale każdy z nich wywoływał przed pierwszym przesłuchaniem niezwykłą ciekawość. Jak widać po ocenach nikt mnie nie zawiódł, a pierwsza z opisywanych płyt jest na ten moment samodzielnym liderem w walce o mój najlepszy album roku. Ciekawe ile czasu nikt nie zerwie Brazylijczykom koszulki lidera…
Sepultura - Kairos
Pewnego październikowego dnia roku 2006 otrzymałem w ramach urodzinowego prezentu płytę Sepultury – „Dante XXI” (dzięki Czarny :P). Wtedy pojęcie o muzyce zawartej na tym krążku było raczej znikome. Co ja mówię? Wiedza o tym zespole była znikoma. Choć oczywiście nazwę tak znanej formacji kojarzyłem, to ich muzyka do tego momentu była mi obca. Na szczęście teraz jest już inaczej. Kiedy usłyszałem kawałek tytułowy, który był udostępniony już nieco wcześniej, pomyślałem „to może być ten album”. Nie myliłem się. „Kairos” to rzecz rewelacyjna – na poziomie „Dante XXI”. Nic dziwnego skoro Sepultura współpracowała z kimś takim, jak Roy Z. /Kairos - grecki bożek szczęśliwego zbiegu okoliczności, szczęśliwego momentu lub wręcz odwrotnie: niewykorzystanej szansy./ Otwarcie w postaci „Spectrum” to mistrzostwo świata. Kapitalny kroczący riff i głos Derricka Greena – stonowany, niezwykle spokojny. Potem numer tytułowy – istna poezja ze świetnymi zmianami tempa. Kolejnymi trackami są znakomity „Relentless” oraz cover Ministry „Just One Fix”. Bardzo udane wykonanie, choć osobiście wolę rovery typu „Firestarter” (The Prodigy), który dostajemy w jako bonus. Kiedy metalowy zespół przerabia niemetalowy kawałek wypada to według mnie znacznie ciekawiej. Znakomite gitarowe momenty dostaniemy w dwóch następnych kompozycjach: w „Dialog” nieprzeciętny riff, w „Mask” natomiast dostaniemy miażdżące gitarowe przejście w dalszej części utworu. „Seethe” to rzecz, która na początku mi się nie podobała, lecz z czasem doceniłem i ten kawałek. Potem bardzo dobry „Born Strong” i absolutnie rewelacyjny „Embrace the Storm”. Tutaj refren jest jednym z lepszych momentów na płycie „Kairos”. Powoli zbliżamy się do końca. Jeszcze tylko „No One Will Stand” oraz nietypowy „Structure Violence (Azzes)”. Genialny album z genialnym zakończeniem. Potem jeszcze krótkie instrumentalne outro (cała płyta jest owymi instrumentalkami podzielona) i bonusy. Warto zwrócić na nie uwagę. Najpierw wspomniany wcześniej „Firestarter”, a potem „Poin of No Return”, czyli kolejny numer Sepultury. Nawet bonusy stoją na konkretnym poziomie. Nie pozostaje nic innego, jak tylko chwalić najnowsze dokonanie Sepultury aż po… grób? (Sepultura z portugalskiego – „grób” :P).
Ocena: 9/10
In Flames – Sounds of the Playground Fading
Opisywałem ostatnio całą dyskografię tego zespołu. Nadszedł czas, aby dorzucić kilka słow na temat najnowszego dokonania. Płytę poznałem już bardzo dobrze i spokojnie mogę stwierdzić, że nie ma mowy o jakimkolwiek zawodzie. Fakt. Niektórzy mogą pojęczeć, że robi się jeszcze mniej metalowo, ale mimo to In Flames serwuje nam naprawdę dobrą muzykę z wieloma chwytliwymi melodiami. Świetnie wypadają takie kawałki, jak „All For Me”, czy „Darker Times”. Szybko wpadają w ucho i ciężko o nich zapomnieć. Dla mnie najciekawsze jednak są tytuły: „The Attic” (lekki i spokojny – mój drugi faworyt), „Liberation” (kończący płytę, dziwny i nietypowy… niemetalowy i słodki) oraz „A New Dawn” (mój faworyt numer jeden.. świetne zwrotki, refren, solo). Są chwile nieco słabsze, jak „Fear is the Weakness”, czy „Enter Tragedy”, ale na pewno niczego bym z tej płyty nie wyrzucił. Myślę, że każdego z tych nawet nieco mniej lubianych kawałków jeszcze nie raz z przyjemnością posłucham. Ten drugi z wymienionych zresztą ostatnio wpadł mi już w ucho. Nie jest to jednak krążek, który jest jednak aż tak maksymalnie równy, bo kilka tytułów jest po prostu dobrych, co sprawia, iż płyta jako całość jest bardzo dobra, nie rewelacyjna. Obstawiam jednak, że mocne „8” wystarczy, aby spokojnie pozostać do końca roku w pierwszej „10” najlepszych LP roku 2011.
Ocena: 8/10
The Black Dahlia Murder – Ritual
Stary tytuł, poznany też wieki temu, choć nigdy specjalnie do nich nie wracałem. Okazało się jednak, że warto. To właśnie dlatego, gdy zobaczyłem na horyzoncie tytuł nowej płyty i ładną okładkę pomyślałem, iż czas na ponowne spotkanie z tym zespołem. „Ritual” to naprawdę dobra rzecz. Mamy tutaj ciekawe otwarcie i zakończenie. W środku natomiast dużo dobrych motywów, technicznych zagrań na wysokim poziomie i dawkę melodic death, ale takiego konkretnego, nie to co In Flames :D. Tak naprawdę to TBDM to już bardziej typowy death – jest naprawdę ostro. Do tego dochodzą ciekawe solówki, a motyw z przełomu trzeciej i czwartej minuty „The Window” dosłownie tnie moje serce na kawałki. Album nie męczy i słucha się go przyjemnie w całości. No tak – dobry album.
Ocena: 7/10
Morbid Angel – Illud Divinum Insanus
W roku 1993 Morbid Angel nagrał album „Covenant”. Jest to najlepiej sprzedająca się płyta z gatunku death w historii tej muzyki. Na dodatek Trey Azagthoth jest uważany za najlepszego gitarzystę wszech czasów wśród wszystkich zespołow tego gatunku. Można powiedzieć, że Morbid Angel to death metalowy gigant- żadne kłamstwo, ani odkrycie. Mięli jednak osiem lat milczenia od płyty „Heretic”, ale milczenie zostaje przerwane przez nowy krążek „Illud Divinum Insanus”, a już 10 sierpnia w katowickim spodku zagrają na koncercie Metal Hammer występując przed legendarną formacją Judas Priest (już się nie mogę doczekać!). Nowy krążek na żywo powinien się sprawdzić znakomicie, lecz jest to dość dziwna rzecz. Nie mamy tutaj przez cały czas typowego death-łojenia. Do tego można powiedzieć, że niektóre kawałki troszkę do siebie nie pasują. Trzy tracki są troszkę dłuższe, a do tego nieco inne od pozostałej części płyty. Są to bowiem numery bardzo industrial metalowe. „Too Extreme!”, „Destructors Vs. Earth/Attack” oraz „Radikult” są jednak najlepszymi kompozycjami na „Illud Divinum Insanus”. Już przy pierwszym odsłuchiwaniu byłem niezwykle zaintrygowany brzmieniem „Too Extreme!”, który idzie zaraz po intrze. To naprawdę ciekawa sprawa, że Morbid Angel zdecydował się na taki krążek. Pozostałe kawałki są mniej industrialne niż ta trójka. Jest w nich więcej „napieprzania”, ale poziom również jest wysoki. Na koniec „Profundis – Mea Cupla” – połączenie ekstremalnego death z industrialem. Idealne podsumowanie płyty „Illud Divinum Insanus” – naprawdę udanej płyty.
Ocena: 7,5/10
"Fear is the Weakness” i "Enter Tragedy" słabszymi momentami nowego In Flames? Wolne żarty ;)
OdpowiedzUsuńnie...szybkie żarty:]
OdpowiedzUsuń