wtorek, 14 czerwca 2011

MUZYKA. Od Deski do Deski - Trivium

  Trivium. Amerykańska grupa wykonująca thrash metal. Tak chyba najprościej. Chociaż tak naprawdę dla mnie definicją tego gatunku będzie Metallica, a Trivium to troszkę coś innego. Zresztą ta grupa gra muzykę, którą nie możemy włożyć do tej jednej szufladki. Zwłaszcza na początku Trivium określało się mianem zespołu metalcore’owego. Myślę jednak, że wystarczy powiedzieć, iż ten zespół to po prostu kawał dobrego metalowego grania.

  Kiedy poznałem Trivium (przez Czarnego), mięli na koncie tylko dwa studyjne albumy („Ember to Inferno” i „Ascendancy”). Już niebawem, bo 9 sierpnia ukaże się już piąty longplay zatytułowany „In Waves”. Z tej okazji nadszedł czas na dotychczasowe podsumowanie dyskografii zespołu.

Ember to Inferno

  W Trivium najlepszą rzeczą jest to, że nigdy nie zeszli poniżej określonego poziomu – bardzo wysokiego. Każda dotychczasowa płyta wydaje się nie być krążkiem przypadkowym, lecz naprawdę ważnym w ich dyskografii. I tak właśnie jest od samego początku. Podarowałem sobie EP „Trivium”, gdyż znajdziemy tam repertuar powtórzony na debiutanckim LP (ponad 50% tej epki to kawałki zawarte na EtI). „Ember to Inferno” to płyta, o której niewątpliwie można powiedzieć, że słychać na niej, iż jest to debiut. Ale debiut niezwykle udany. Ładne intro, a po zaraz po nim „Pillars of Serpent” – kawałek, którego kiedyś nie lubiłem. Teraz wydaje mi się lepszy, choć i tak są tutaj znacznie mocniejsze pozycje, jak „Requiem”, czy fenomenalny tytułowy track ze wspaniałymi gitarami. Zresztą partie gitar są dużą siłą tego wydawnictwa. Mam tutaj na myśli przede wszystkim gitarowe motywy przewodnie. Świetne partie w „Fugue (A Revelation)”, a także znakomity wstęp do „To Burn the Eye”. To tylko przykłady. Każda kompozycja coś wnosi, a zakończenie w postaci „When All Light Dies” połączonego z outrem wypada cudownie. 

Ocena: 7,5/10

Ascendancy

  Płyta, od której zacząłem przygodę z zespołem. Po pierwszym przesłuchaniu praktycznie nic mi się nie podobało, ale już jakiś czas potem „Ascendancy” szybko sprawiła, że miałem ochotę lepiej się poznać z Trivium. Wtedy jednak nie było jeszcze za bardzo z czym, gdyż mięli oni w swoim dorobku dwa krążki. Miałem więc sporo czasu na zapoznanie się z drugim LP amerykanów. Znów dostajemy świetne intro, ale potem zamiast niezłego otwieracza, jakim był „Pillars of Serpent” dostaniemy miażdżący „Rain”. Zresztą każda kompozycja zawarta na tej płycie jest bardzo dobra. Najsłynniejsze to chyba „Pull Harder Strings of Your Martyr” oraz „A Gunshot to the Head of Trepidation”. Naprawdę znakomite kawałki, choć moim faworytem i tak będzie „The Deceived” z niezwykle poruszającym refrenem i partią gitary w nim zawartą. „Ascendancy” to bardzo dobry i bardzo mocny krążek. Ale już na następnym „The Crusade” usłyszymy nieco inne Trivium.

Ocena: 8/10

The Crusade

  Typowy thrash metal, bez screamu i wydzierania się wniebogłosy. To właśnie „The Crusade”. Płyta lżejsza od poprzednich dwóch, ale wciąż na wysokim poziomie. Pamiętam, jak się pojawiła. Początkowo miała się ukazać w dzień moich urodzin, ale ostatecznie premierę przyspieszono o pięć dni i wyszła dziesiątego października. Tym razem nie pojawiło się intro, lecz od razu typowy kawałek – „Ignition”. Świetny opener ze znakomitym refrenem. Nieco słabiej wypada według mnie kolejny na płycie numer – „Detonation”. Nie znaczy to jednak, że jest to słaba rzecz. Po nim natomiast zaczyna się już naprawdę świetnie. Niektóre kawałki są wprost wyśmienite: „Entrance of the Conflagration”, „Unrepentant”, „To The Rats”. Ogólnie rzec biorąc to kolejny longplay, z którego nie wyrzuciłbym ani jednej kompozycji. Tym razem najlepsze Trivium serwuje nam na sam koniec. Płytę kończy bowiem trwający ponad osiem minut utwór tytułowy. Warto wspomnieć, iż jest to kawałek instrumentalny.

Ocena: 7,5/10

Shogun

  Pamiętam, że nie oczekiwałem tego albumu z wielkim zapałem. Może dlatego, że między „The Crusade” i właśnie płytą „Shogun”, Trivium spadło u mnie na troszkę dalsze miejsce. Zapewne przez takie podejście płyta na początku nie przypadła mi zbytnio do gustu. Nieco ją zlekceważyłem, ale po pewnym (niedługim) czasie nadrobiłem to i „Shogun” wynagrodził mi to stając się moim ulubionym longplay’em zespołu. Trivium wróciło na swoje miejsce w mojej hierarchii zespołów. Przyczyniły się do tego między innymi takie tracki, jak „Throes of Perdition”, „Insurrection”, czy „The Calamity”. Znakomite refreny, dużo ciekawych partii instrumentalnych, solówki… a na koniec trwający ponad jedenaście minut kawałek tytułowy. Motyw otwierający ową kompozycję, a zarazem ją kończący jest dla mnie jednym z najlepszych fragmentów w historii zespołu. Coś wspaniałego. A długo nie doceniałem tej kompozycji…

Ocena: 8,5/10

In Waves

   Pozwoliłem sobie na okładkę singla, bo płyty jeszcze nie jest znana. Szkoda jednak, że znamy już kompozycje tytułową z najnowszej płyty Trivium. To chyba nie był z ich strony najlepszy pomysł, zwłaszcza biorąc pod uwagę fakt, że „In Waves” ustępuje praktycznie wszystkim numerom tytułowym, które do tej pory nagrali.  Dobra kompozycja, ale troszkę za słaba jako reprezentant tytułu płyty. No coż… jeszcze trochę poczekamy i zobaczymy, co nam Trivium spłodziło.
Ocena:?

2 komentarze:

  1. Nie no,szejcun normalnie ^^. Bardzo miło mi się czytało owe ''po całości'' :),oczywiście oceny wszędzie wystawiłbym ciutkę wyższe,ale to w końcu mój ulubiony zespół :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Domyślałem się, że oceny dla Ciebie raczej mało satysfakcjonujące:p starałem się być obiektywny w miarę:P

    OdpowiedzUsuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.