Piąta część Miniaturek i tym razem na tapetę wziąłem zespoły, które do tej pory były mi znane praktycznie tylko z nazwy. Każda z tych formacji jest za to doskonale znana Marcinowi Czarneckiemu i właśnie dlatego dzisiejszy odcinek mogę spokojnie nazwać „zespoły Czarnego” – wybór nie był więc przypadkowy. Zawsze staram się, aby nie był przypadkowy :P.
Salt the Wound – Kill the Crown
Po raz pierwszy usłyszałem o tym zespole ponad rok temu na lekcji filozofii. I nie żeby tego uczono w moim byłym liceum, lecz właśnie na tej lekcji siedziałem z Czarnym i szczerze mówiąc więcej nauczyłem się nazw różnych zespołów niż samej filozofii. Na początku myślałem, że nazwa „Posól ranę” to jakiś żart, ale w końcu nie takie formacje już powstawały. Płyta „Kill the Crown” zachęca swoją kolorową okładką, na której ujrzeć możemy króla z głową leżącą u jego stóp. Całkiem „sympatyczny” rysunek. Jeśli chodzi o muzykę to Salt the Wound prezentuje nam deathcore z całkiem niezłą ilością chwytliwych melodii, jak w kończących płytę: „The Cliff Before the Fall”, „Breathless” oraz instrumentalnym „Consequence”. To według mnie trzy najlepsze kompozycje tego LP. Niestety w trwającym ponad trzynaście minut zamykaczu usłyszymy kilka minut przerwy przed „niespodziewanym” bonusem. Nie znoszę tego zabiegu, który niestety jest dość często stosowany przez metalowe zespoły. Ogólnie „Kill the Crown” to naprawdę niezły album.
Ocena: 6,5/10
August Burns Red – Leveler
Z taką nazwą powinni wydawać płyty tylko w sierpniu. Tym razem to nie sierpień, lecz lipiec spłonie na czerwono. A mają panowie powód aby spłonąć. Dokładniej to powinni spalić się ze wstydu na czerwono, za okładkę tego albumu :D Jest w tym oczywiście trochę przesady, ale faktem jest to, że okładka naprawdę mogła być lepsza. Trzeba jednak przyznać, że muzyka August Burns Red na „Leveler” wypada całkiem pozytywnie. Mamy urozmaicenia w postaci zwolnień, czy nieco odmiennych klimatów („Internal Cannon”). Ładne solówki też są na tej płycie zauważalne, ale najlepszą rzeczą jaką na „Leveler” otrzymamy będzie utwór zatytułowany „Carpe Diem”. Jego pierwsza minuta jest według mnie najlepszą minutą zawartą na tym albumie – piękny wstęp. Później kawałek również rozwija się ciekawie poprzez „wykrzyczany” wokal na tle ciężej grających gitar i kolejne zwolnienie ze świetną partią gitary basowej. Tytułowa kompozycja kończąca płytę niestety mnie jednak troszkę zawodzi, ale to pozytywny album, choć do oceny „dobrej” w moim odczuciu minimalnie mu brakuje.
Ocena: 6,5/10
Unearth – Darkness In the Light
O tym zespole już trochę nasłuchałem dawniej. Nadszedł czas na ich kolejny longplay, co sprawiło, że do mojej wiadomości napływały po raz kolejny świeże informacje dotyczące wydawnictwa „Darkness In the Light”. Tytuł mały oryginalny, ale całkiem w porządku. Okładka też na całkiem wysokim poziomie, choć bardziej podoba mi się ta do płyty „The Oncoming Storm”. Na najnowszym dokonaniu Unearth zaserwuje nam kilka świetnych numerów, które będą jednak kolidowały z pozycjami nieco słabszymi. Gdyby jednak wyliczyć średnią (czego ja jednak nie mam zamiaru robić) to ocena tej płyty wyjdzie mi pewnie „dobra”. Taką też wystawiam, a wyróżnić kilka kompozycji również w tym miejscu sobie pozwolę. „Shadows In the Light”, „Last Wish”, czy „Arise the War Cry” to tytuły będące w mojej czołówce tego krążka. Zdecydowanym faworytem będzie jednak numer, pod tytułem „Overcome”. Rzecz to, fakt, taka, którą mogę spokojnie włożyć do szufladki z napisem „podobnych słyszałem milion, ale refren i tak się wkręca”. Podobnych metalcore’owych tracków jest mnóstwo, ale to żaden zarzut z mojej strony, bo czy muszą być od razu całkiem inne i poszukujące nowych horyzontów, aby się podobały? Nie. Po „Overcome” usłyszymy jeszcze „Disillusion” i zakończymy w ten sposób „Darkness In the Light”.
Ocena: 7/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.