Reżyseria: Mike Newell
Czas trwania: 157 minut
Tytuł oryginalny: Harry Potter and the Goblet of Fire
Nadszedł taki moment, w którym i twórcy filmowych "Potterów", i fani czarodziejskiej ekranizacji musieli zająć jedno z dwóch przeciwległych stanowisk. Wybrać lojalność wobec książki lub spore cięcia w fabule i gromy na forach internetowych. Pod względem finansowym, każda decyzja była opłacalna - zachowanie wszystkich ważniejszych wątków opasłej "Czary Ognia" w wielkiej (kto wie, czy na pewno jednoczęściowej) epopei na miarę "Władcy Pierścieni" zagotowałoby krew w żyłach wszystkich krytyków, ale sprowadziło do kina jeszcze więcej fanów. Z kolei bycie rebeliantem, które ostatecznie wybrali twórcy pod sztandarem Mike'a Newella (nowego reżysera) w kontrowersyjny sposób przyniosło równie pozytywne skutki. Wilk jest syty, tego możemy być pewni. Pytanie tylko, co z owcą..?
Tym razem zmiana! Czarne chmury nie zbierają się tylko nad Hogwartem, ale zaczerniają przyszłość caluteńkiego świata czarodziejów. Gdy tytułowy kufel wypluwa nazwisko Harry'ego, zobowiązując go tym samym do udziale w Turnieju Trójmagicznym (Euro to przy nim pan Pikuś!), wszyscy wiedzą, że ktoś, stojący w cieniu lalkarz, w którego władzy są wszystkie sznurki, knuje niebagatelną intrygę. I gdy dojdzie ona do skutku, a sam Beznosy Pan Ciemności powróci na świat żywych, naszym oczom ukażą się fundamenty trzech następnych części, od teraz wręcz nierozerwalnych. "Czara Ognia" to ostatni film w serii, którego seans jest zjadliwy dla nieobytych w temacie mugoli, a zarazem ostatni obraz nastawiony na przygodowe kino familijne z elementami mroku i przytłaczającej młodą makówkę fantazji. Potem serię przejmie David Yates i uczyni z niej paczkę depresantów, zatem "wcinajmy póki gorące".
Nie należę do książkowych purystów, więc koło ogona lata mi fakt pominięcia finału mistrzostw świata w Quidditchu (choć skrócenie następującej po nim sekwencji aż śmieszy), pobytu u Dursley'ów, Zgredka lub przekazania pieniędzy bliźniakom, o ile rzecz jasna nie przeszkadza to w zrozumieniu fabuły. "Czara Ognia" jakoś wraca z tej bitwy z tarczą, jest zjadliwa i zrozumiała, co niekoniecznie uda się przy okazji następnych epizodów. Trwa tylko o pięć minut krócej niż "Komnata Tajemnic", ale zapewniam - nie odczuwa się tej długości, nawet w brzuchu nie zaczyna człowiekowi burczeć. Powód? Przedstawienie trzech konkurencji Turnieju udało się wprost rewelacyjnie - potyczkę ze smokiem wydłużono o efektowną sekwencję zabawy w kotka i myszkę na dachach Hogwartu, a labirynt wyczyszczono ze wszystkich potworków, zostawiając tylko psychodeliczną duchotę i aurę niepewności. Głębia jeziora w książce do mnie nie przemawiała, tutaj "wchodzi" bez problemu. Last but not least - Lord Voldemort w wykonaniu Ralpha Fiennesa. Pojawi się tylko na kilka minut, ale zwróci uwagę każdego. Słowem - nie ma czasu na nudę.
Być może podchodzę do filmu zbyt sentymentalnie - "Czara Ognia" do dziś zostaje moją ulubioną częścią książkowego tasiemca. Ale nie jestem osamotniony w opinii, że Newell bardzo dobrze poradził sobie z przeniesieniem tego kolosa na taśmę filmową, zachowując zdrowy dystans i pozwalając na kilka rozładowujących napięcie scen. Kto sobie z kolei nie poradził? Radcliffe. Jego kreacja balansowała na krawędzi już w poprzedniej części, tutaj wypada po prostu sztucznie. Na szczęścia cała reszta obsady skutecznie rozmywa negatywne wrażenie i pozwala uwierzyć, że "Czara Ognia" to film zwyczajnie dobry. W następnym epizodzie trzeszcząca od nadmiaru zawartości skrzynia z patosem pęknie. Baśń z dzieciństwa rozmyje się w powietrzu niczym samo dzieciństwo, a seria filmowa, po ostatniej roszadzie na stołku reżyserskim, zmieni tor na dobre.
Ocena: 7/10
Jest Cho Chang - jest dobra czesc :D Zartuje, ale i tak jest ciut lepiej niż jeśli chodzi o 3.
OdpowiedzUsuń