wtorek, 5 lipca 2011

ANIME - End of Evangelion (1997)

Film kinowy, zwieńczenie historii "Neon Genesis Evangelion"
Czas trwania: 92 minuty

   Fani "Neon Genesis Evangelion" potrzebowali dwóch lat, aby nakłonić twórców serii do stworzenia jej pełnoprawnego zakończenia. Zakończenia, na które - bądźmy szczerzy - zasługiwali tak fani, jak i samo anime, ponieważ jego odpowiednik z dwóch ostatnich odcinków zamykał (i tak w bardzo pokręcony sposób) tylko jeden wątek, rozgrywający się w dodatku poza światem rzeczywistym. Mnogość spraw "zewnętrznych" wciąż pozostała niewyjaśniona. Nie wyobrażam sobie kogoś, kto przeżył całe "Neon Genesis Evangelion" i zaraz po tym nie zobaczył "End of Evangelion". Mija się to z celem, uniemożliwia zrozumienie, do czego tak naprawdę dążono, tworząc tę ciężką, kontrowersyjną, kochaną lub nienawidzoną, ale jedyną w swoim rodzaju serię.

   Uspokajam także tych, którzy są w trakcie serii lub przed nią (chociaż się dziwię, że czytają taki tekst) - obędzie się bez zdradzania fabuły. Historia częściowo nawiązuje do słynnych dwóch ostatnich odcinków oryginału, chociaż - przynajmniej według mojej interpretacji - porzuca światełko nadziei, jakie zostawiały. Nic nie okaże się takie proste i wyraźne, każda decyzja będzie miała wiele odmiennych konsekwencji. Ludzkość stanie przed najważniejszym wyborem podczas oczekiwanego Trzeciego Uderzenia, wyborem dotyczącym jej istnienia i ewentualnej przyszłości. I cokolwiek by nie wybrała, nigdy nie uda się jej uszczęśliwić. Taka już jest nasza niedoskonała natura. Symbolicznie można potraktować wiadomość, że ten WYBÓR należeć będzie do nikogo innego, jak pogrążonego w głębokiej depresji czternastolatka. Shinji Ikari stanie się reprezentantem wszystkich ludzi żyjących na Ziemi.


  "End of Evangelion", co przewija się w wielu recenzjach, podzielić można na dwie części. Pierwsza z nich dotyczy ostatnich wydarzeń w Tokyo-3, czyli wielkiej wojny pomiędzy jednostkami Nerv-u i organizacją SEELE. Jest to jedna rozbudowana scena akcji, niejako reprezentantka pierwszej połowy "Neon Genesis Evangelion". Ukazana w mistrzowski sposób, dosadna, brutalna i naprawdę wielka w skali. Powoduje istny szczękopad i dostarcza wystarczającej ilości akcji, aby umożliwić drugiej części filmu...

   Zanurzyć się na powrót w surrealizmie i gęstym sosie mistyki. Krytycy drugiej połowy "Neon Genesis Evangelion" odnajdą tutaj dziesiątki nowych powodów do wyśmiewania się z fanów; nawet sami fani mogą poczuć się nieswojo. Tutaj właśnie przekonamy się, czym jest tajemnicze Trzecie Uderzenie i do czego tak naprawdę prowadzi. Wizje, których będziemy świadkami, można interpretować na dziesiątki sposobów lub uznać za absolutny bełkot i każda opcja jest tak samo odpowiednia jak inne. Ważne, że uważny widz zrozumie, co się w tym narkotycznym malowidle dzieje z głównym bohaterem i jaki jest tok jego rozumowania. Zobaczy, jaką podejmie decyzje i zupełnie osobiście już zinterpretuje legendarną scenę nad morzem, ostatnie sekundy tej wielkiej historii.


  Strona techniczna filmu bezdyskusyjnie powala. Większy budżet pozwolił na jeszcze lepszą kreskę (która prezentuje się świetnie nawet czternaście lat po premierze) i całkowite popuszczenie wodzy fantazji. Muzyka pozostaje raczej bez większych zmian, jeżeli przypadła Ci do gustu w anime, prawdopodobnie poczujesz się komfortowo w trakcie seansu. Do minusów trzeba zaliczyć pewne "niewygodne" sceny. To, co Shinji robi w szpitalu lub sposób, w jaki Misato motywuje młodego chłopaka do walki. Wrażliwy widz może poczuć się dotknięty tymi szczegółami, lekko zniesmaczony. Jakby do stworzenia wielkiej kontrowersji nie wystarczały dziesiątki zapożyczeń religijnych.

  Nie mam zamiaru kłamać - "Neon Genesis Evangelion" mnie pochłonął. Do filmu podchodziłem zatem z wielkimi nadziejami, które zostały spełnione lub nawet zmniejszone skalą wydarzeń na ekranie. Wiem także, że od teraz znacznie "zawyży" mi się gust, w górę pójdą oczekiwania wobec innych anime. Ale ta historia i kilka tygodni jej powolnego chłonięcia były tego warte. Kolejny "highlight" życia artystycznego za mną, pozostaje tylko zazdrościć wszystkim, którzy tę przygodę mają wciąż przed sobą.

Moja ocena: 10/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.