niedziela, 3 lipca 2011

FILM - Transformers 3 (2011)

Reżyseria: Michael Bay
Czas trwania: 154 minuty
Tytuł oryginalny: Transformers: The Dark of the Moon

  Michael Bay odgrażał się, że trzecia część bijącej rekordy popularności sagi z wielkimi maszynami będzie wyjątkowa pod czteroma względami. Po pierwsze, odzyska zaufanie fanów po nieudanej, chaotycznej i ubliżającej inteligencji "dwójce". Po drugie, będzie ostatnią częścią serii, do której dołoży swoje trzy grosze, choćby nawet mieli kontynuować tę sagę bez niego (co ponoć ma nastąpić). Po trzecie, wykorzysta technologię 3D w najbardziej spektakularny sposób. Po czwarte i ostatnie - podniesie poprzeczkę zawieszoną przez "jedynkę" i swoją efektownością przebije wszystkie filmy tego roku. Obietnice całkiem ambitne, chociaż wszyscy pamiętamy, ile mówiło się przed premierą "Zemsty upadłych". Niemniej jednak odliczałem dni do premiery z wielką niecierpliwością. Miałem nadzieję, że choć raz uda się spełnić hasła wykorzystane w kampanii promocyjnej i "Transformers 3" okaże się bezkonkurencyjnym hitem kina rozrywkowego roku 2011, zjadając takich "Piratów z Karaibów" na drugie śniadanie. 2 lipca wyłożyłem niemałą sumę na seans 3D, usiadłem w fotelu i...

   Wyszedłem z kina usatysfakcjonowany! Trzecia część "Transformers" jest udanym filmem, stwierdźmy to wprost. Pozbywa się chaotyczności poprzedniej części, omija większość jej błędów, tylko humor w niektórych momentach zdaje się wymuszony. Bay postanowił zakończyć tę trylogię w sposób typowy dla amerykanów - podkręcając spektakularność i skalę wydarzeń, zatracając się w skrajnej patetyczności i przesadnym udramatyzowaniu. Powstał film mroczniejszy, dosadniejszy i bardziej brutalny, w którego drugiej połowie nie powinno już znaleźć się miejsce dla siermiężnego humoru serii. Ale zasady wakacyjnego blockbustera są dosyć jasne - humor, nawet jeżeli nie na miejscu, być musi. I właściwie można go uznać za największą wadę scenariusza.


  Sama historia nie należy do szczególnie wyszukanych, ale nie stawia inteligencji widza pod znakiem zapytania, jak dwa lata temu. Okazuje się bowiem, że podczas pierwszego lądowania na Księżycu Neil Armstrong przekonał się na własne oczy, że "nie jesteśmy sami we wszech świecie". Znalazł tam, oprócz skał i kraterów, rozbity statek - Arkę - którym uciekł z Cybertronu poprzedni przywódca Autobotów, Sentinel Prime. Odkrycie to ukryto przed naszymi przyjemniaczkami w przebraniach najbardziej szałowych bryczek, a teraz, gdy Ziemi zagraża inwazja na pełną skalę, może już być za późno, aby nadrobić zaległości. W środku całego zamieszania ląduje, rzecz wiadoma, sympatyczny Sam Witwicky i jego nowe ciacho, Carly Miller lub, bliższym nam językiem, "kolejne przeseksowne ciało o brytyjskim akcencie". 

  Film wykorzystuje swój czas na powolne wytoczenie wszystkich dział. Napięcie wzrasta z każdą minutą, wiadomo, że już niebawem będzie naprawdę "grubo". I nie przejeżdżamy się na naszych oczekiwaniach. Druga połowa filmu to istny karnawał militarnych efektów i fenomenalnie przeprowadzonej akcji. Nie ma mowy o zawodzie na miarę "Zemsty upadłych". Jest ciężko, z przytupem i w epickiej skali; scenę w wieżowcu spokojnie postawić można w panteonie najlepiej rozpisanych sekwencji kina akcji ostatnich lat. Pojedynki Transformerów przypominają te z "jedynki", każdego skurczybyka wyeksploatowano w zadowalającym stopniu. Rewelacyjnie przedstawiono nowego z nich - Shockwave'a, którego "zwierzątko" byłoby w stanie przygotować grunt pod nasze autostrady w przeciągu kilku godzin. Pragnę uspokoić także fanów Megatrona, po którym ani śladu we wszystkich trailerach - nasz pan "Very Evil Indeed", choć uszkodzony po finale poprzedniej części, żyje, ma się dobrze i sporo jeszcze namiesza. On i jego "ogon" - Starscream, żeby nie było wątpliwości. Chociaż to już ich ostatni występ, co zostało bardzo sugestywnie zaznaczone w scenach batalistycznych. Bay skutecznie zamyka większość furtek na sequel hollywoodzkim specom od dojenia "cudkrowy". Ale wiadomo, zawsze znajdzie się gdzieś w kosmosie sposób na przywrócenie do życia czarnego bohatera, albo... jeszcze gorszy antagonista. Unicron...?


  Efekty specjalne w "Transformers 3" wyżerają gałki oczne. Nie żałowano slow motion - wizytówki serii - który ewidentnie pokazuje, kto "rządzi na dzielni". Efekty 3D, co donoszę z ulgą, świetnie wykorzystano, to najlepszy - obok "Avatara" i... "Piranii 3D" (każdy facet winien ten film w 3D zobaczyć!) - obraz stworzony w tej technologii, jaki miałem przyjemność zobaczyć. Chociaż "płaską" wersję, zwłaszcza wydanie BD, również uznałbym za sycącą i czekam z niecierpliwością na dzień, w którym zasili moją kolekcję.

  Co nieco o aktorstwie również można dodać. Shia Lebouf to człowiek stworzony do roli Sama, wiadomo o tym nie od dziś. Jego nowa partnerka nie ma za wiele do powiedzenia, ale wije się wokół Witwicky'ego i mizdrzy jak trzeba, do tego posiada ciało z okładki damskiej gazetki, więc sprawdza się w swojej roli odpowiednio. Show kradną prawdziwe gwiazdy na drugim planie - John Turturro w roli ekscentrycznego eks-agenta Simmonsa to stały punkt programu, nowi są John Malkovich i Frances McDormand, którzy kradną każdą scenę ze swoim udziałem i Leonard Nimoy, udzielający głosu Sentinelowi Prime'owi. Ma fantastyczną chrypkę i o tym, że świetnie nadaje się do roli "tego złego", przekonałem się już grając w "Kingdom Hearts: Birth by Sleep". Stawkę zamyka kochany Hugo "Smith" Weaving, który jako Megatron rozsadza wszystkie głośniki.

  Podsumowując, lepszego wakacyjnego przeboju nie będzie. Jeżeli chcesz stracić dwadzieścia złotych w kinie, ale nie przemęczyć swoich zwojów mózgowych lub po prostu zobaczyć niesamowity pokaz fajerwerków, atakuj śmiało. Atakuj też śmiało, jeżeli do marki roboto - samochodzików czujesz szczeniacki sentyment. Nie bój się "trójki", jeżeli poczułeś się zdradzony przez cały świat po seansie "Zemsty upadłych". Bo to bardzo dobry film rozrywkowy. Rzekłem :)

- Ja to mam szczęście. Nowa laska i 8/10 na Wyspie Jowisza!!!

3 komentarze:

  1. Jakość trylogii, moim zdaniem, spadała wraz z kolejną częścią. I ja osobiście przedkładam Zemstę Upadłych nad częścią trzecią Transformesrów, w której po prostu brakuje dramaturgii, bowiem non-stop się w niej leją, biją, spadają, strzelają. Nawet dla mnie - wciąż małego chłopca - było to za dużo. No ileż można spadać z tego wieżowca? To w jedną, to w drugą stronę. To jedna z najnudniejszych i najbardziej absurdalnych scen kina akcji. W moim przekonaniu, scenariusz jest tu jeszcze gorszy niż w 2 części, humor faktycznie irytuje, ale i fabuła specjalnie nie rusza, choć przyznam, postać Sentinela jest trafiona. A nowa laska dla mnie niestrawna, gra (jaka gra?) słabiutka, choć ciało... ten tego, w porządku:)
    Nie zgadzam sie do końca, ale recka fajna!

    OdpowiedzUsuń
  2. Dajcie recenzję ,,Szybkich i wściekłych 5" chłopaki!

    OdpowiedzUsuń
  3. Panie... Wakacje są, odpoczywamy od rzeczy niepotrzebnych :D

    OdpowiedzUsuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.