Reżyseria: Alfonso Cuarón
Czas trwania: 141 minut
Tytuł oryginalny: Harry Potter and the Prisoner of Azkaban
Koniec wakacyjnego obijania się i pompowania własnych ciotek do rozmiarów znanego z okładki albumu Led Zeppelin sterowca Hidenburg (sic, cwaniakujemy!). Harry Potter wraca do Hogwartu i wielce myli się każdy, kto sądzi, że los po spotkaniu z Bazyliszkiem nie zasponsoruje trzynastoletniemu czarodziejowi kolejnej dawki przygód. Z Azkabanu (tutejszego Alcatraz) uciekł bowiem Gary Oldman, ojciec chrzestny Harry'ego i zarazem osoba, przez którą zginęli jego rodzice. Tytułowy rzezimieszek nie spocznie, póki nie dorwie chłopaka i doprowadzi tym samym do końca zbrodnię sprzed lat. Spirala wydarzeń, które przyczynią się do wielkiego odrodzenia Czarnego Pana (tak wielkiego, że zapomni zabrać z zaświatów własnego nosa!) właśnie rozpoczyna się nakręcać. W serii książek oznacza to ponad sto trzydzieści stron tekstu więcej, w realiach filmowych - czas na istotne decyzje. Chris Columbus radził sobie dobrze przede wszystkim z wiernym trzymaniem się oryginału i tworzeniem obrazu dla młodocianego odbiorcy. Taki człowiek za kamerą dobrze nadawał się do "Kamienia filozoficznego" i "Komnaty Tajemnic", celowanych w ten sam fragment rynku. Jeżeli jednak Rowling od trzeciej części wzwyż porzuca na dobre kolorowe bajkopisarstwo, czyniąc z tytułowych mokrych klusek zbuntowanego wojownika, a z radosnego i tylko troszkę niebezpiecznego świata czarodziejów - pełen czekających na zmartwychwstanie truposzy, gotycki cmentarz, to... "wiedz, że coś się dzieje" i czas (najwyższy!) na oddanie kinowej serii w inne ręce.
Alfonso Cuarón nie bał się powiedzieć "To ja jestem szeryfem, będzie po mojemu!". "Więzień Azkabanu" zmienia tyle, ile zmienić można było bez spowodowania krucjaty fanów pod wieżę wodną Warner Bros. Inna jest scenografia. Od teraz wokół Hogwartu zobaczymy piękne doliny, majestatyczny most (o ile pamięć mnie nie myli - przyszła wizytówka filmowej serii) i pochmurną, deszczową aurę (z tajnych źródeł wiem, że zdjęcia do większości scen na świeżym powietrzu kręcone były w deszczu, co pozwoliło na stworzenie tej "zmierzchowej" atmosfery). Widoczki mogą ucieszyć niejedno pragnące wrażeń artystycznych oko. Lepsze są również same zdjęcia - mniej chaotyczne, wysmakowane i bardziej dojrzałe. W kwestii wizualnej "Harry Potter" stał się filmem. Takim prawdziwym, który mógłby obejrzeć nawet ktoś całkowicie zielony w kwestii magii i czarodziejstwa.
Cięcia zaliczyła - stety lub nie - fabuła. Zrezygnowano z większości wątków pobocznych, chociażby Quidditcha, którego mecz ujrzymy wyłącznie raz (łatwo się domyślić, który). Skupiono się na tytułowym bohaterze, dwójce jego przyjaciół i - co nie powinno dziwić - nowym profesorze obrony przed czarną magią, Remusowi Lupinowi (David Thewlis stworzył "innego" Lupina niż w książce, ale chyba równie sympatycznego). Dzięki takiemu sprytnemu zabiegowi udało się skrócić film o ponad dwadzieścia minut względem "dwójki" i uratować mój żołądek od samostrawienia podczas seansu. Fani książek wybuchnęli płaczem, zebrali się w klany, uzbroili po dziurki w nosie i zażądali odcięcia od reszty ciała co niektórych głów. Następną część stworzył już inny reżyser, nad czym wielce ubolewam. Cuarón mógł stać się dla "Pottera" tym, czym dla "Władcy Pierścieni" był Peter Jackson - człowiekiem z wizją, mogącym stworzyć serię o własnym, innym od oryginału (choć nie gorszym!) charakterem.
Miałem dylemat, jak ocenić "Więźnia Azkabanu". Sentyment do książki krzyczał te siedem lat temu (broda tęskni za czasami, gdy nie musiała być codziennie golona) z kinowego siedliska niczym mordowany jeniec wojenny; dzisiaj jestem zupełnie innego zdania, ponieważ skupiam się na filmie jako samoistnym dziele. I przyjmując tę zacną filozofię, odważę się na szaloną tezę - trzecia część "Harry'ego" jest, jak dotąd, najlepszym filmem w serii. Potwierdza to majaczące w pamięci wspomnienie wspaniałej sceny lotu nad jeziorem i - zaskoczenie - poniższa ocena.
Ocena: 7,5/10
Za dużo o czwórce wspominasz i spoilerujesz :D Czepiłeś się tego nosa, a mówiłem Ci już przecież, że Voldziu nie odzyskał swojego dawnego ciała, tylko zyskał magiczne, więc wcale nie dziwi brak nosa skoro wygląda jak wygląda. A tak na poważnie. Moim zdaniem ocena zbyt wygórowana biorąc pod uwagę trochę błędów, traktowanie po macoszemu niektórych wątków lub całkowite ich pominięcie oraz żałosnego Malfoya do spółki ze szczuro-wilkołakiem. Nie mówię od razu, że ma być taka, jaka widnieje na moim filmwebie, bo ja zwyczajnie tej części ''nie kupuję'', ale powinna być chyba kapkę bardziej rygorystyczna. Nie mniej, ocena to tylko ocena, a reckę miło się czyta :)
OdpowiedzUsuńMnie ten film, jako film, podoba się bardziej niż poprzednie części. Błędy to chyba cecha wspólna wszystkich części od "trójki" wzwyż, ale jak inaczej mieli robić filmy na podstawie tylu setek stron treści i dziesiątek wątków - muszą ciąć. Można to robić całkiem umiejętnie, można też spieprzyć z góry na dół (pamiętam, że po "czwórce" wyszedłem z kina obrażony :D Nie wiem, jak to będzie dzisiaj po seansie). Ej, każdy wie, jak wygląda Voldemort i że będzie śmigał bez majtek w następnych częściach, to nie spoiler :D Quidditch mnie nie kręci, więc pominięcie meczy postrzegam nawet jako plus :) Pasuje mi, no pasuje ta część i to tyle. Malfoy to cipka!
OdpowiedzUsuń