Liczba odcinków: 26
Czas trwania: 23 minuty (jeden epizod)
Alternatywne tytuły: Shin Seiki Evangelion, Ewangelia nowego stworzenia
Przyszło mi się zmierzyć z prawdziwą legendą. Z kultem, którego potęgę poznawałem wraz z każdym kolejnym odcinkiem, a którego faktu istnienia wcześniej nie zauważałem. Gdy poinformowałem koleżankę "siedzącą" w anime, iż moim następnym celem jest ta właśnie seria, powiedziała mi wprost, że nigdy do niej nie podeszła, ponieważ przeraża ją fanowskie oddanie i wszystkie internetowe krucjaty prowadzone w imieniu / przeciw "Ewangelii nowego stworzenia". I dobrze wiem, że jakiekolwiek słowa padną w poniższej recenzji, stanę się nowym celem dla "świętych wojowników" bez życia prywatnego. Nikt nie powiedział, że życie internetowego publicysty jest usłane różami.
Rzecz zaczyna się w momencie, gdy do Tokio-3, odbudowanej po historycznej katastrofie w roku 2000, znanej jako Drugie Uderzenie, stolicy przyjeżdża Shinji Ikari, czternastoletni, opuszczony chłopak. Jest świadkiem ataku na miasto przez olbrzymią istotę - Anioła (lub Apostoła, która to nazwa wydaje się bardziej adekwatna, jednak ogólnie przyjęło się pierwsze, bardziej "chwytliwe" tłumaczenie). Przyjeżdża po niego Misato Kutsaragi, jego przyszła opiekunka i substytut rodzica z krwi i kości. Do Tokio-3 bohater przybył na wezwanie swojego ojca, przywódcy jednostki Nerv, przez którego został porzucony po śmierci matki. Okazuje się, że tylko Shinji jest w stanie zasiąść za sterami olbrzymiego, biomechanicznego robota, Evangeliona i pokonać siejącego spustoszenie Anioła. O tym opowiada pierwszy odcinek swoistego kultu, jakim jest "Neon Genesis Evangelion".
Jak łatwo się domyślić, nie będzie to jedyny Anioł, jakiego zobaczymy w całej serii. Istoty te pojawiają się coraz częściej, wszystkie próbują zdobyć główną siedzibę jednostki Nerv, w której przechowywane są Evy (pieszczotliwy, ale i nacechowany religijnie skrót od Evangelion). Z czasem przejawiają oznaki inteligencji i ewidentnego celu swoich ataków. My jednak skupiamy się bohaterach opowiadanej historii. Każdy bowiem zdaje się mieć naprawdę bolesną przeszłość, przez którą ma problemy w kontaktach społecznych i samoakceptacji. Szczególnie "ciężkim przypadkiem" zdaje się być główny (anty)bohater. Shinji nie potrafi zaaklimatyzować się w nowym środowisku, neguje rzeczywistość i liczy, że powrót do ojca pozwoli mu odkryć własną wartość.
Wnikliwy czytelnik już na tym etapie zauważa pewną niezgodność. Najpierw się mu opowiada o wielkich potworach i biomechach, a później wyjeżdża z psychoanalizą bohatera. I tutaj właśnie pojawia się główny powód, dla którego "Neon Genesis Evangelion" osiągnęło taki sukces. Miesza się tutaj wyjątkowo efektowna walka robotów z Aniołami (skoncentrowana głównie w pierwszej połowie serii) i surrealistyczna wędrówka po świadomości psychicznie okaleczonych bohaterów, której skrzydła rozwijają się bardzo powoli, acz na tyle sukcesywnie, aby w dwóch ostatnich odcinkach definitywnie zamknąć akcję w głowie bohatera, pozostawiając wszelkie "zewnętrzne" wątki niedomknięte.
Jest to powód największego uwielbienia, ale i niekończących się fal krytyki. Twórcy próbują pokazać, że owszem, stworzyli intrygujący świat i naprawdę skomplikowaną intrygę dotyczącą genezy Evangelionów i tajemniczego Drugiego Uderzenia, które zamieniło w pył większość naszej cywilizacji, ale nie to stanowi istotę ich opowieści (ulegli żądaniom fanów dwa lata później, tworząc kinowe zakończenie wszystkich wątków pod postacią rewelacyjnego "The End of Evangelion"). Punkt skupienia zamyka się w tym młodym, asocjalnym chłopaku i dwójce pozostałych pilotach Evangelionów. Jeżeli do interpretacji nie używamy kinowego dodatku, możemy pokusić się o stwierdzenie, że wszystkie "zewnętrzne" czynniki popychają tylko postaci z jednego stanu psychicznego w drugi, a zadaniem widza jest ich dokładnie śledzenie.
Nie da się jednak nie zauważyć, że sposób, w jaki zmienia się charakter "Neon Genesis Evangelion" jest nagły i ciężkostrawny dla mniej wymagającego widza. W pewnym momencie walki, które wcześniej przypominały typowe kino akcji, stają się wyjątkowo udramatyzowane, brutalne i dwuznaczne. Intryga zaczyna się rwać, potrzeba sporego skupienia, aby wyłowić naprawdę istotne informacje z kilkusekundowych scen. Przyznam się, że po oglądnięciu serii potrzebowałem kilka rzeczy powtórzyć / sprawdzić w rzetelnych źródłach. Zmienia się także natężenie emocji, jakim atakują nas twórcy, aby w finale wybuchnąć z siłą wulkany i stanąć na równi z twórczością choćby Davida Lyncha czy Larsa von Triera. "Neon Genesis Evangelion" z prostego anime science-fiction przeistacza się w przypominającą bełkot mieszaninę surrealizmu i głębokiej psychoanalizy. Nie jest to rzecz dla wszystkich!
Osobną sprawę stanowią często - gęste wątki religijne. Wiele osób uważa, że każdy drobny szczegół, naszyjnik Misato, wybuchy w kształcie krzyża, chóralne śpiewy przy atakach istot pozaziemskich, ukrzyżowane Anioły - wszystko to ma głębokie znaczenie i bez dokładnego przestudiowania ich istoty nie sposób prawidłowo odczytać przesłania "Neon Genesis Evangelion". Stanę odważnie przeciw takiej tezie; uważam, że symbolika ma dodawać całości pewnego elementu mistycyzmu, dawać do zrozumienia, że nie należy interpretować serii na jednym poziomie. I jakkolwiek na to nie spojrzeć, swoje zadanie spełnia i nie gryzie się z resztą obrazów. Tylko błagam, nie pisz, drogi Czytelniku, że anime to jest nowym odczytaniem Biblii. Nie idźmy aż tak daleko, dobrze?
Trzecim elementem, który przesądził o sukcesie "Neon Genesis Evangelion", są z pewnością postaci. Obserwujemy całą paletę pragnących zrozumienia wykrzywieńców, od odrzuconego i wspominanego już Shinjiego, przez jego ojca, wyjątkowo okrutnego i najwyraźniej dążącego do jakiegoś osobistego celu, zimną jak lód Rei, przy której próby integracji naszego bohatera wyglądają niczym ćwiczony od lat fach, wychowaną w postapokaliptycznym piekle Misato, na kryjącej w pamięci bardzo bolesne wspomnienia związane z matką Asuce kończąc. Każda postać szuka na swój sposób pomocnej dłoni, ale zapomina przed tym wyciągnąć własną, przez co całkowicie "rozmija się" z innymi. Każdy chciałby być kochany, jednak nikt nie potrafi komuś na tyle zaufać, aby samemu rozpalić w swoim sercu uczucie. Oglądanie ich bywa ciężkie, czasem wywołują empatię, czasami pogardę, ale nie można im odmówić pewnej dozy namacalności. Z czego innego zazwyczaj wywodzą się nasze smutki, jeżeli nie właśnie z takich problemów?
Strona techniczna. Jakość animacji, mając na uwadze rok, w którym miał premierę "Neon Genesis Evangelion", stoi na najwyższym poziomie. Wszystkie walki prezentują się efektownie, potęga mechów i Aniołów oddana została pieczołowicie (pomijając raczej odcinek, w którym Shinji i Asuka muszą nauczyć się "tańca"), postaci poruszają się na tyle realistycznie, na ile pozwalają możliwości animacji. Muzyka z kolei jest... nietypowa. Może się spodobać, nie musi; tylko opening przypadnie do gustu po kilku odcinkach każdemu bez wyjątku.
Czy ustrzeli wysoką ocenę? Czy mu się uda?! |
Rozpisałem się. Ale wciąż nie potrafię jednoznacznie podsumować tej serii. Jest absolutnie nietypowa i niepowtarzalna, z czym jednak niekoniecznie w parze musi iść fakt, że zaintryguje każdego. Jedni po połowie zaczną czuć się zagubieni, inni - tak jak ja - dopiero wtedy poczują, że rzeczywiście do czynienia mają z pewnego rodzaju fenomenem. Jedna osoba - na przykład niżej podpisana - poczuje się dobrze w pesymistycznej wizji natury człowieka, druga nie będzie potrafiła się z nią pogodzić. Do "Neon Genesis Evangelion" proste stwierdzenie "musisz przekonać się sam" pasuje jak ulał. Nie zwlekaj zatem, drogi Czytelniku, przekonaj się sam, czy do czynienia masz z ponadczasowym dziełem, czy nie potrafiącym zrozumieć samego siebie, zrodzonym ze złudnych przekonań bełkotem. Ja nie żałowałem.
Ocena: 9/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.