1. Hellbounds On My Trail ( 4:00)
2. Blooddrunk ( 4:05)
3. Lobodomy ( 4:25)
4. One Day You Will Cry ( 4:05)
5. Smile Pretty For The Devil ( 3:54)
6. Tie My Rope ( 4:14)
7. Done With Everything, Die For Nothing ( 3:30)
8. Banned From Heaven ( 5:04)
9. Roadkill Morning ( 3:32)
2. Blooddrunk ( 4:05)
3. Lobodomy ( 4:25)
4. One Day You Will Cry ( 4:05)
5. Smile Pretty For The Devil ( 3:54)
6. Tie My Rope ( 4:14)
7. Done With Everything, Die For Nothing ( 3:30)
8. Banned From Heaven ( 5:04)
9. Roadkill Morning ( 3:32)
Całkowity czas: 36:49
Kiedy kilka tygodni temu wymyślałem formułę „Wieczorów nordyckich”, byłem pewien, że to właśnie Children of Bodom będzie moim przedstawicielem Finlandii. Był to mój największy pewniak z wszystkich krajów, które w owym cyklu zostaną przedstawione. Nie miałem cienia wątpliwości, że to właśnie recenzją „Dzieciaków” będę musiał się zająć, choć jest co najmniej kilka innych fińskich kapel, które darzę sympatią. Mimo wszystko CoB znam już kilka lat, a nigdy dotąd nie pisałem recenzji na ich temat. A przecież już niebawem wydadzą oni swój kolejny album. To był czynnik decydujący.
Pewnego słonecznego dnia wybrałem się z kumplem na spacer po mieście. Wtedy jeszcze nie przeczuwałem, że już za chwilę może się stać coś, co na zawsze odmieni moje podejście do melodic death metalu. Nagle ujrzałem pewnego młodego chłopaka, który miał na sobie bluzę z napisem „Children of Bodom”. Pomyślałem sobie: „gdzieś już o nich słyszałem… ponoć są nieźli”. Miałem rację. Nazwa zespołu utkwiła mi w głowie i szybko zapoznałem się z ich dyskografią. Dziś uważam, że obok In Flames i Dark Tranquillity, Children of Bodom to najlepszy zespół tego gatunku.
To chyba najbardziej melodyjnie grający zespół, spośród wszystkich wykonujących melodeath metal. Ich siłą są przede wszystkim wspaniale wkomponowane w resztę muzyki, klawisze Janne Wirmana. Jego solówki nadają „Dzieciom Bodomu” niezwykłego charakteru i stylu. Nie można również zapoznać o człowieku z pseudonimem „WildChild”. Alexi Laiho posiada bardzo ciekawą barwę głosu oraz smykałkę do tworzenia świetnych partii gitarowych.
„Blooddrunk” to szósty z kolei album finów. Ich wcześniejszym dokonaniem była płyta o niezwykle wdzięcznym tytule „Are You Dead Yet?”. Nie była to rzecz zła, jednak z pewnością ustępowała takim dokonaniom, jak „Follow the Reaper” i „Hate Crew Deathroll”.
Zaczyna się całkiem dobrze. „Hellhounds on My Trail” to drugi singiel promujący szóstą płytę CoB, a zarazem jej otwieracz. Jest to kawałek bardzo energiczny i melodyjny. Nie gorzej wypada kolejny numer – tytułowy – z chwytliwą wstawką chórku wołającego tytuł. Bardzo dobrze spisują się tutaj również klawisze. Niestety już od trzeciej pozycji robi się troszkę słabiej, bowiem od trzeciego na płycie „LoBodomy” zaczyna się przestój. No i cóż… szczerze mówiąc jest to dość długi przestój. Zaliczają się do niego bowiem aż cztery kawałki – od trzeciego do szóstego włącznie. Nie powiem, że są to tracki słabe, jednak słuchałem tego albumu wiele razy i zawsze jakoś się przy nich muszę rozkojarzyć. Zwyczajnie nie są w stanie przyciągnąć bardziej mojej uwagi, choć solówki są w tym okresie płyty całkiem przyzwoite. Brak mi jednak jakiegoś chwytliwego refrenu. W końcu takowy się pojawia – i to nie jeden. Kiedy kończy się „Tie My Rope”, zaczyna się najlepszy okres albumu. Są to „Done With Everything, Die For Nothing”, a także „Banned From Heaven”. Gdyby cała płyta była na tym poziomie, co te dwie kompozycje, to mielibyśmy jeden z lepszych krążków w dyskografii finów. „Blooddrunk” kończy całkiem niezły „Roadkill Morning”. Podsumowuje on album, który jest według mnie bardzo nierówny, choć słucha się go momentami naprawdę bardzo przyjemnie.
W moim mniemaniu CoB nagrało trzy lepsze („Hatebreeder”-„Follow The Reaper”-„Hate Crew Deathroll”) oraz trzy nieco słabsze krążki („Something Wild”-„Are You Dead Yet?”-„Blooddrunk”). Mamy więc remis, a o tym, czy w moich oczach (a raczej uszach) Finowie przeważą w kierunku pozytywnym, bądź też negatywnym, zdecyduje ich następna płyta. „Blooddrunk” nie zawiesza poprzeczki „Dzieciom” bardzo wysoko, więc mam nadzieję, że kolejny – siódmy już – album będzie ponad ową poprzeczką mógł dość swobodnie przefrunąć.
Ocena: 6,5/10
P.S. Już w najbliższy weekend zapraszamy na kolejną recenzję z cyklu „Wieczory nordyckie”. Tym razem autorem będzie Marcin znany powszechnie jako „Czarny”. Jego pseudonim bardzo dobrze oddaje to, z czym owy młodzieniec za tydzień się zmierzy. Będzie to w końcu jeden z największych norweskich wyjadaczy na scenie black metalowej – Immortal.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.