niedziela, 6 lutego 2011

MUZYKA - Times of Grace - The Hymn of a Broken Man (2011)


1. Strength In Numbers  (4:16)
2. Fight For Life (3:36)
3. Willing (3:23)
4. Where The Spirit Leads Me (3:36)
5. Until The End Of Days (4:21)
6. Live In Love (3:49)
7. In The Arms Of Mercy (1:54)
8. Hymn Of A Broken Man (3:13)
9. The Forgotten One (4:38)
10. Hope Remains (4:49)
11. The End Of Eternity (5:52)
12. Worlds Apart (4:33)
13. Fall From Grace (4:57)

Całkowity czas: 52:56

  Z pierwszymi w roku albumami jest zazwyczaj tak, że po jakimś czasie odchodzą nieco w zapomnienie, zostając w grupie - „zaliczone”. Może nie jest tak zawsze. Może nie u każdego. Ja jednak, patrząc na ostatnie dwa lata, na sam początek roku dostawałem płyty tak bardzo od siebie rożne, jak i z perspektywy czasu nie mieszczące się w podsumowaniu roku. Ale przecież wcale nie muszą to być krążki złe. W 2009 roku trafiłem jednak na „A-Lex” Sepultury i to niewątpliwie był wielki zawód po genialnym „Dante XXI”. W zeszłym roku pierwszym przesłuchanym albumem został „Ironbound” Overkilla, i choć dobry, w podsumowaniu roku ostatecznie się także nie znalazł. Tym razem przyszła pora na debiutantów z Times Of Grace.

  Nazwać Dutkiewicza i Leacha debiutantami też jednak nie można. Obaj panowie znani są już bowiem z takich formacji, jak Killswitch Engage oraz Seamless. I choć pomysły o tym albumie powstały już dawno, a i jego premiera miała być o wiele wcześniej, to dopiero w styczniu roku 2011 nakładem Roadrunner Records ukazał się „The Hymn Of A Broken Man”.  W niejednym wywiadzie panowie stwierdzali, że owy album jest dla nich bardzo ważny, stąd też tytuł może nawiązywać do trudnej sytuacji Adama Dutkiewicza, który pierwsze riffy wymyślał leżąc w szpitalu z powodu kontuzji pleców. Sama nazwa zespołu prawdopodobnie została zaczerpnięta z albumu słynnej amerykańskiej grupy Neurosis. Zresztą Dutkiewicz tworząc muzykę na ten krążek przyznawał się do inspiracji muzyką tego właśnie zespołu.

  Przyznam,  że ja osobiście nie znajduję na tym krążku zbytnich podobieństw i skojarzeń z Neurosis i „sludge”. Dla mnie Times Of Grace jest muzyką zbliżoną do klimatów znanych już z Killswitch Engage. Na tym longplay’u mamy bowiem dużo melodyjnego grania, niezłe riffy i zróżnicowany wokal. Lżejsze refreny, tak bardzo typowe dla metalcore’u są tutaj również bardzo częste. Momentami Jesse śpiewa aż za słodko, jednak refreny naprawdę wpadają w ucho. Moim zdecydowanym faworytem jest „Live In Love”, który poza kapitalnym refrenem ma znakomitą końcówkę. Inne kawałki trzymają dobry poziom, choć tak bardzo się nie wyróżniają. Mimo wszystko, album mógłby być nieco bardziej dynamiczny. Czasem utwory są za spokojne. Od tej konwencji urywa się na pewno otwieracz - „Strength In Numbers”, który jest singlem. Nakręcono do niego również teledysk. Okropny, ale to już inna sprawa. Na płytce znajdują się dwie ballady: „The Forgotten One” i „The End Of Eternity” – są to dwie najsłabsze kompozycje na debiutanckim Times Of Grace. Gdyby pozbyć się ich mielibyśmy jedenaście kawałków i łączny czas poniżej pięćdziesięciu minut. Wtedy byłoby naprawdę bardzo dobrze. 

  „The Hymn Of A Broken Man” to dobry krążek. Na pewno lepszy niż ostatnie dokonanie Killswitch Engage, a zarazem sporo słabszy od „Alive Or Just Breathing”. Otwarcie roku jednak pozytywne, i oby tylko było jak najlepiej. Ciekawe swoją drogą, co w tym roku nagra nam KsE…

Ocena: 7/10

1 komentarz:

  1. Na 2 pierwszych albumach Killswitch stworzył coś czego nie zapomne do końca życia.

    OdpowiedzUsuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.