piątek, 25 lutego 2011

FILM - Królestwo zwierząt (2010)

Reżyseria: David Michôd
Czas trwania: 112 minut
Tytuł oryginalny: Animal Kingdom

  Świat zbrodni, wbrew temu, co od lat wmawia nam amerykańskie kino akcji, wcale nie jest pasjonujący. Nie ma w nim romantyzmu, elegancji, piękna. Niby wszyscy o tym pamiętają, każdy myśli teraz "Kogo chcesz zaskoczyć, synku?", a jednak wystarczy pokazać, jak naprawdę wygląda rodzina utrzymująca się z czynów prawnie karalnych i wszyscy są w wielkim szoku. Bo debiut australijskiego reżysera, co stwierdzam po rzucie oka na Filmweb, nie został zrozumiany przez naszych rodaków. Ludzi zmylił być może zwrot "kryminał" i nie dostrzegli "dramatu" tuż obok. A "Królestwo zwierząt" to rzecz przede wszystkim skupiona na emocjach, powolnym rozbieraniu muru, jaki wybudowaliśmy w naszych umysłach po setkach  przedstawicieli typowego amerykańskiego kiczu. Poszedłbym nawet krok dalej - to film, który za pomocą obrazu rodziny złodziei i jej tragicznego rozkładu stara się pokazać, jak destruktywnie zmanipulować mogą nami tak zwane "więzy krwi" i ile dla tych, którym chcemy nimi zaimponować, tak naprawdę znaczą.

  Joshua Cody, dla rodziny "J", po utracie matki nie ma innego wyjścia niż wprowadzenie się do domu swojej babci, Janine (rewelacyjna Jacki Weaver - nominacja do Oskara za rolę drugoplanową). Szybko przekonuje się, że jedynym światem, jaki zna rodzina Cody, jest świat zbrodni. Poznaje swoich wujków: Craiga, Darrena, Barry'ego i "Papieża" - ewidentnego przywódcę stada, poszukiwanego przez siły specjalne. Chcąc nie chcąc, wsiąka w sprawy wujostwa. Wydaje mu się, że niczym w "Ojcu chrzestnym" , to rodzina jest najważniejsza, lecz gdy sprawy nabierają paskudnego obrotu, będzie zmuszony na własnej skórze odczuć, z jak słabej gliny ulepiona jest tak naprawdę jego familia.


  Wspaniały dreszcz powoduje ta bezkompromisowość dzieła Michoda. Nie broni od brutalności, lecz preferuje  wstrząsanie iskrzącymi wręcz od skrytej nienawiści dialogami i budowanie tragicznego nastroju powolnymi ujęciami bez akcji. Reżyser umiejętnie buduje bohaterów tego dramatu i gdy myślimy, że znamy już ich granice, "dalej nie pójdą", przeprowadza udane akty zaskoczenia. Każdy z braci Cody budzi pewnego rodzaju współczucie, zwłaszcza Barry, stanowiący jedyny pierwiastek "dobra" w rodzinie, pragnący porzucenia napadów i rozpoczęcie normalnego życia. Znaczy, każdy oprócz "Papieża", najstarszego z braci, konsekwentnie odpychającego, winnego wszystkim wydarzeniom tchórza. Ich matka, poruszająca się w samym środku tego "cyrku" i w pełni świadoma osiągnięć swej latorośli, stanowi istną wisienkę na tym lekko podgniłym torcie.

  Nie chce się wierzyć, że to kinowy debiut Australijczyka. Fenomenalna muzyka w postaci ambientowego niepokoju i nostalgicznych kompozycji zgrana jest perfekcyjnie z każdą "mocniejszą" sceną filmu i wiele razy złapiesz się na tym, że "Królestwo" trzyma Cię w większym napięciu niż niejeden horror. Same ujęcia - bajka. Nader często przedstawione w zwolnionym tempie, dając czas na przypatrzenie się każdej buźce z tego "rodzinnego obrazka", próbę wejścia wewnątrz ich umysłów. Akcji fizycznej tu jak na lekarstwo, ale uwierz, drogi Czytelniku, że nie będziesz na to narzekał. O ile, oczywiście, w głowie masz "mózga", a nie miseczkę fistaszków.

  "Królestwo zwierząt" przemknęło bez większego echa przez nasz kraj, wielka szkoda. Być może zatem, przed przeczytaniem mojej kaprawej recenzji, nie wiedziałeś o jego istnieniu. A cóż jest lepszego niż film, którego nikt nie zna? Hipsterska kultura nie zna nic lepszego. Chyba że mówimy o zespole, którego nikt nie słyszał, gra na przekór wszystkim, a jego płyty nie dostaniesz w żadnym polskim sklepie! Ale o tym, mój drogi, następnym razem :)
Film rewelacyjny i powiedziałbym, że najmocniejszy w zeszłym roku, gdybym nie był takim fanem wizualnej psychodelii Darrena Aronofsky'ego i jego wersji Jeziora Łabędziego. Seans obowiązkowy

Ocena: 9/10

2 komentarze:

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.