poniedziałek, 7 lutego 2011

MUZYKA - Times of Grace - The Hymn of a Broken Man (2011) M.C.

  
1. Strength In Numbers  (4:16)
2. Fight For Life (3:36)
3. Willing (3:23)
4. Where The Spirit Leads Me (3:36)
5. Until The End Of Days (4:21)
6. Live In Love (3:49)
7. In The Arms Of Mercy (1:54)
8. Hymn Of A Broken Man (3:13)
9. The Forgotten One (4:38)
10. Hope Remains (4:49)
11. The End Of Eternity (5:52)
12. Worlds Apart (4:33)
13. Fall From Grace (4:57)

Całkowity czas: 52:56
  Czas na wzięcie ,,pod nóż'' pierwszej z wielkich premier tego roku. Prawdę mówiąc, nie miałem pojęcia o powstaniu owego projektu, ale kiedy dowiedziałem się o premierze płyty (oczywiście przedwczesnej), byłem miło zaszokowany powrotem Jesse'ego Leach'a, choć gdzieś kiedyś słyszałem o jego pobocznych projektach takich jak The Empire Shall Fall. Na dodatek jego unia z Dutkiewiczem osobiście cieszy mnie jeszcze bardziej, gdyż bardzo szanuję go jako muzyka, choćby z powodu jego działalności w KsE, czy czuwaniem nad produkcją albumów takich kolosów metalcore'u jak As I Lay Dying czy All That Remains, które pod jego pieczą nagrały znakomite albumy. Ale dość już otoczki, zmierzmy się z płytą twarzą w twarz.
   
  Jakiś czas temu spotkałem się z recenzją, w której Times of Grace zarzucono zbyt wielkie podobieństwo do starego Killswitch Engage, dlatego płyta jest słaba. Ale czego mamy się spodziewać po Dutkiewiczu, który siedzi w tej muzyce od lat, podobnie jak Leach? Grania niesamowicie melodyjnego porno grindcore'u? Oczywiście rozumiem tych, którzy liczyli na coś zgoła innego, ale to nie powód do ,,wieszania psów'' na "The Hymn of a Broken Man". Zresztą wydaję mi się, że otrzymaliśmy lekki podmuch świeżości, choć ze starym KsE ma to rzeczywiście dużo wspólnego.
  Jak krótkim równoważnikiem zdania najszybciej ocenić ten krążek? Niesamowicie melodyjny i świetnie zrobiony. Podczas słuchania płyty, niektóre kompozycje aż proszą się o repeata, jak chociażby otwierający album "Strength In Numbers'' czy "Live in Love'', który na pewno zyska ogromną popularność wśród kobiecej młodzieży za swój refren i ,,cukierkowatość'', która osobiście wcale mi nie przeszkadza. Są też utwory stopujące tempo albumu ("Fight For Life'', "Until The End Of Days''), które swoją drogą czasem jest bardzo zawrotne (zwrotka utworu tytułowego, solówka z "Worlds Apart''). Tych ostatnich na płycie oczywiście nie brakuje, zresztą niektóre dają mocnego kopa. Ciekawostką na płycie jest obecność dwóch ballad, które lekko wyciszają ogólną atmosferę na debiucie Times of Grace. Pierwsza z nich "The Forgotten One'' jest bardzo urzekająca (ach, ten refren) i należy do grona najlepszych tracków. Z drugą zaś ("The End Of Eternity'') sprawa wypada znacznie gorzej, bowiem dla mnie to najgorsza kompozycja, która jest tylko dopychaczem do całości, a gdyby ją odjąć to nic strasznego by się nie stało, śmiem twierdzić że wyszłoby to nawet "The Hymn of a Broken Man" na zdrowie. Smaczku płycie dodaje także niesamowita wokaliza Jesse'ego Leach'a, której pragnie się słuchać bez końca - chociażby przejście do refrenu w ,,Live In Love''. Ukłon oddaję także w stronę naszego rodaka, za bycie dosłownie człowiekiem-orkiestrą i napisanie partii melodycznej do każdego z instrumentów (gitara,bas i perkusja). Zaś teksty napisane przez Leach'a wracają miejscami klimatem do "Alive or Just Breathing" . Okładka płyty klimatyczna, tytuł intrygujący. Czego więcej chcieć? Trochę za bardzo się rozpłynąłem, to prawda, więc dodam tylko, że niektóre kawałki nie wpadają w ucho tak jak powinny i często nie ma się ochoty za bardzo do nich wracać przy kolejnych odsłuchach, ale na szczęście jest ich bardzo niewiele. Byłbym zapomniał - mój oczywisty faworyt to ,,Hope Remains'' (od krzyku ''Love!'' i słów ''We are the breathe of life'' w refrenie dostaję ciarek za każdym razem, gdy go słucham).

  No i przyszedł czas na krótkie podsumowanie, choć chyba po akapicie wyżej wiadomym jest, jaka będzie moja ocena tego krążka. Napiszę może krótko i dosyć zwięźle. "Alive or Just Breathing" starego KsE na czele z panem Leach'em wydany w 2002 roku na zawsze zmienił oblicze sceny metalcore'owej - piękne, choć ostre melodie i czysto śpiewane refreny zapoczątkowały nowy nurt. I choć może dzisiaj to, co pokazało nam Times of Grace nie brzmi już świeżo, a wręcz typowo, a ich debiut może i nie wywróci do góry nogami dzisiejszego metalcore'u, to jednak "The Hymn of a Broken Man" jest wspaniałą płyta, o której na pewno jeszcze przez długi czas będzie głośno, jak również i jeszcze wspanialszym powrótem Jesse'ego Leacha. Pewnie moja ocena wyda się Wam zbyt zawyżona, ale wystawiam ją z czystym sumieniem i czekam na kolejne utwory wydawane spod szyldu Times of Grace. 

Moja ocena : 9/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.