wtorek, 6 września 2011

MUZYKA. Od Deski do Deski - Marilyn Manson

  Marilyn Mansona zawsze uważałem za artystę niedocenionego. Większość osób, kiedy słyszy jego pseudonim myśli głównie o szmince, obnażaniu się na scenie, butach na koturnie i zjadaniu kotów/kurczaków/krów w całości. Siła plotki jest jednak potężna. Z jednej strony rozmaite grupy religijne wciąż rzucają klątwy na zespół, z drugiej – fanów raczej nie ubywa. Chciałbym jednak skupić się na często pomijanym muzycznym dorobku grupy.

  Sam Marilyn Manson wkład w komponowanie ma niewielki (przez całą karierę współtworzył zaledwie kilka utworów, samodzielnie skomponował nie więcej niż 3). A jednak to jego osobowość oraz pomysły sprawiają, że muzyka zespołu wyróżnia się na tle wielu naśladowców.

Część pierwsza: początki

  Po zarejestrowaniu na czterościeżkowym magnetofonie i wydaniu samodzielnie, na kasetach kilku demówek zespół Marilyn Manson and the Spooky Kids skrócił swoją nazwę, nawiązał współpracę z liderem Nine Inch Nails, Trentem Reznorem i zarejestrował pierwszy profesjonalny materiał.
 
Portrait of an American Family (1994)

  Marilyn Manson może poszczycić się jednym z najbardziej udanych debiutów, jakie dane mi było usłyszeć. Z jednej strony ciekawy i przedstawiony w inteligentny, ironiczny sposób koncept – prawdziwe oblicze amerykańskiej rodziny, która przypomina jabłko, nieskazitelne z zewnątrz ale zgniłe od środka. Od strony muzycznej pierwsze oficjalne wydawnictwo grupy również ma się czym pochwalić. Skrzeczące gitary, eksperymenty na polu instrumentów elektronicznych (organy, theremin) i głos słynnego frontmana przechodzący od szeptu przez szorstki niski śpiew aż do szalonego krzyku. Brzmienie, nad którym czuwał sam Trent Reznor nawet po niemal 20 latach robi wrażenie.

Ocena: 8/10


Smells Like Children EP (1995)

  Co zrobiłaby większość zespołów gdyby ich debiutancki krążek nie sprzedawał się najlepiej, a na koncertach łatwiej było zostać zlinczowanym niż zagrać piosenkę od początku do końca? Pewnie zaczęłaby pracować nad drugim albumem lub poddała się. Ekipa Marilyn Mansona postanowiła jednak zrobić coś zupełnie innego – nagrać EPkę, która stanowi połączenie remiksów, coverów i dialogów, monologów i bliżej niezidentyfikowanych dźwięków. Paradoksalnie ten psychedeliczny dziwoląg, nad którym niczym śnieg unoszą się spore ilości wciąganej przez Mansona kokainy, otworzył zespołowi drogę do kariery za sprawą chyba najlepiej w jego wypadku rozpoznawalnego utworu – coveru ”Sweet Dreams” Eurythmix. Pozostałe covery również przykuwają uwagę. "I Put a Spell on You" brzmi jak ballada psychopaty, "Rock'n'Roll Nigger" to z kolei szaleńcza jazda bez trzymanki. Trudno również przejść obojętnie obok remixów reprezentujących najwyższą jakość muzycznego obłędu.

Ocena: 7/10


Cześć druga: tryptyk

  Trzy albumy wydane w okresie 1996 – 2001 uważane są niemal za świętość i muzyczny ideał wśród fanów zespołu. Taka opinia nie jest niczym dziwnym, biorąc pod uwagę jakość muzyki zawartej na tych płytach.



Antichrist Superstar (1996)

  Dzieło brudne, głośne, zainspirowane brzydotą, a jednocześnie wciągające i fascynujące. W czasach, kiedy moja wiedza na temat muzyki ograniczała się do znajomości dwóch albumów Ozzy’ego Osbourna i debiutu Gorillaz, pierwszy kontakt z "Antichrist Superstar" sprawił mi masochistyczną niemal przyjemność. Nad brzmieniem ponownie pracował lider Nine Inch Nails (a nawet dodał w paru miejscach partie gitar czy elektroniki). Znajdziemy tu utwory rozpędzone, przepełnione furią i nienawiścią ("Irresponsible Hate Anthem", "1996", "Reflecting God") jak i upiorne ballady ("Cryptorchid", "Minute of Decay"). To właśnie od tego albumu rozpoczyna się (lub kończy w zależności od interpretacji) podzielona na trzy części, dość zagmatwana historia. "Antichrist Superstar" to (w skrócie) opowieść o przemianie z ”robaka” w ”człowieka, którego się boicie”. A więc z osoby słabej, niewinnej, naiwnej w kogoś potężnego – być może ”brudną gwiazdę rocka”, może na podobieństwo The Wall – dyktatora. To wszystko przyprawione zostało wyborną mieszanką odniesień do okultyzmu, kabały, numerologii, dyktatury oraz filozofii Nietzschego.

Ocena: 10/10


Mechanical Animals (1998)

  Tym razem Marilyn Manson postanowił cofnąć się do czasu glam rocka. Zafascynowany Ziggym Stardustem – fikcyjną postacią wykreowaną przez Davida Bowie, sam tworzy swojego bohatera – Omegę, bezpłciowego kosmitę, który spada na ziemię, zostaje porwany i siłą zmieniony w gwiazdę rocka. Dużą rolę w opowiedzianej historii odgrywają uzależnienie, zniewolenie oraz ciemna strona show-biznesu. Od strony muzycznej "Mechanical Animals" zachwyca od pierwszego przesłuchania. Zauważyć można nawiązania do muzyki pop, wspomnianego glam rocka, pojawia się wiele syntetycznych, chłodnych dźwięków oraz soulowych chórków w tle. Melodie na długo zapadają w pamięć a jednocześnie daleko im do bycia banalnymi.

Ocena: 10/10

Holy Wood (2001)

  Typowo amerykańska miłość do broni, kult JFK i celebrytów, religijni fanatycy, przemoc i ksenofobia to elementy, z których Marilyn Manson buduje obraz współczesnej Ameryki, dla którego ramę stanowią – ponownie - nawiązania do filozofii Nietzschego, tarota, religii i okultyzmu. Brzmienie albumu jest ciężkie a jednocześnie pełne przestrzeni, przez co niektórzy nazywają "Holy Wood" połączeniem dwóch poprzednich płyt. Nie jest to porównanie do końca słuszne. Faktycznie można odnaleźć kilka elementów podobnych do "Antichrist Superstar", jednak brzmienie jest o wiele czystsze. Podobnie, jak w przypadku "Mechanical Animals", także tutaj dużą rolę odgrywają dźwięki elektroniczne, jednak w tym przypadku są one o wiele bardziej mroczne i niepokojące.

Ocena: 10/10

Część trzecia: upadek?

Często można spotkać się z opinią, że po Holy Wood Marilyn Manson wszedł na równię pochyłą, z której z każdym albumem stacza się coraz bardziej. Czy faktycznie nowsze dokonania zespołu są aż tak nieudane?

The Golden Age of Grotesque (2003)

  Przedwojenny kabaret, burleska, groteska, dadaizm, fantazje i dewiacje seksualne oraz dużo środkowych palców. Tak mniej więcej można opisać warstwę tekstowo - wizerunkową tego albumu. Muzycznie jest dość dziwnie – ciężko, ze znaczącą rolą elektroniki i sterylną produkcją, a jednocześnie bardzo przebojowo, miejscami niemal tanecznie. Wiele osób zarzuca albumowi zbyt małą ilość nawiązań do przedwojennej muzyki kabaretowej, jednak trudno spodziewać się podobnych dźwięków po tym zespole. A jednak śladowe ilości muzyki wodewilowej, które można odnaleźć na przykład w utworze tytułowym robią niezwykłe wrażenie. Największą wadą płyty jest moim zdaniem nierówność – trzy lub cztery kompozycje stanowiące jej zakończenie brzmią, jakby zostały dograne na siłę, niczym się nie wyróżniają i nie zapadają w pamięć podczas pierwszych przesłuchań.

Ocena: 7/10


Eat Me, Drink Me (2007)

  Zwrot w stronę rocka klasycznego – gitarowe solówki, typowe dla tego gatunku ”ogniste” ballady. Album został nagrany w czasie prezydentury George’a W. Busha. Wiele osób spodziewało się więc politycznej krytyki. Tymczasem teksty skupiają się głównie na związkach i (głównie) ich rozpadach. Na płycie znaleźć można wiele świetnie skomponowanych, melodyjnych a jednocześnie ciężkich utworów, które natychmiast zapadają w pamięć. Jest tu też kilka bardziej klasycznie Mansonowych utworów jak "You and Me and the Devil Makes 3", "Are you the Rabbit?", "Mutilation is the Most Sincere Form of Flattery" czy kompozycja tytułowa mająca w sobie pewne elementy przywołujące skojarzenia z "Coma White" oraz "Coma Black". Można więc powiedzieć, że pierwsza część płyty to klasyczny rock, druga to klasyczny Manson. Jest w tym albumie coś, co powoduje, że najprzyjemniej słucha się go w zimie. Może to zasługa brzmienia gitar, które stanowiąc kontrast dla wszechobecnego śniegu niemal fizycznie rozgrzewa?

Ocena: 8/10

The High End of Low (2009)

  Ostatnie jak dotąd wydawnictwo Marilyn Mansona opisywałem już na Wyspie Jowisza w swojej recenzji, do której odsyłam wszystkich chętnych.

Ocena: 6/10






PS: Na rok 2011 Manson zapowiedział wydanie nowego, jeszcze niezatytułowanego albumu. W tej chwili znany jest jedynie 26-ściosekundowy fragment jednej kompozycji.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.