sobota, 3 września 2011

MUZYKA. Miniaturki - część 11 (Trivium, Rise to Remain, Chimaira, The Devil Wears Prada)


  Zaczął się wrzesień. Przez najbliższe dwa miesiące będzie więc sporo roboty, gdyż ważnych albumów będzie teraz mnóstwo, a o każdym jakieś słowo wypadałoby powiedzieć. Niektóre (omawiane już przez innych, jak choćby Trivium) będą wymieniane w miniaturkach, o innych napiszę pełnowymiarowe recenzje.

Trivium – In Waves

  O nowej płycie Trivium napisali już u nas Adam i Czarny, więc ze względu na dużą liczbę albumów, o których chcę niebawem napisać, postanowiłem sobie ostatecznie darować pełną recenzję. Tylko z tego powodu, gdyż nie ma mowy o jakimkolwiek lekceważeniu „In Waves”. Ten longplay to swego rodzaju podsumowanie muzycznej działalności zespołu. Czerpią oni tutaj bowiem po trochę z każdego wcześniejszego krążka, co sprawia, iż mamy na „IW” utwory mocniejsze i lżejsze. Takie zróżnicowanie wypada chłopakom naprawdę udanie, a i nowy perkusista – Nick Augusto – nie odbiega według mnie poziomem od Travisa Smitha. Znakomicie sprawdzają się na najnowszym LP amerykanów najmocniejsze numery, czyli „Dusk Dismantled”, „A Skyline’s Severance” i „Chaos Reigns” (zwłaszcza ten drugi). Są to w mojej opinii jedne z jaśniejszych gwiazd na niebie świecącym pod nazwą „In Waves”, choć nie ma również mowy o wypełniaczach – wręcz przeciwnie. Mogę śmiało powiedzieć, że podstawowa wersja płyty jest zbyt uboga, a co za tym idzie, ani razu nie słuchałem płyty bez bonusów, które traktuje, jak wersję „prawdziwą”. Mam tutaj przede wszystkim na myśli całkowite bonusowe nowości „Tryvialne”, czyli krótki „Ensnare the Sun”, genialny „Drowning Slow In Motion z hipnotycznym refrenem, a także lekki i chwytliwy „A Grey So Dark”. Moim największym faworytem jest natomiast „Caustic Are the Ties That Bind” mający nieco progresywne zapędy, których jednak (niestety albo stety) na tej płycie akurat brak. W „CAtTTB” otrzymamy rewelacyjne solo (najlepsze na płycie), bardzo kojarzące się z Iron Maiden, których zresztą Heafy bardzo ceni. Długo zastanawiałem się nad oceną tej płyty, ale ostatecznie stwierdziłem, że nie lubię zawyżać… więc osiem oczek, ale takich pewnych, mocnych i niepodważalnych, jak jasna cholera.

Ocena: 8/10

Rise to Remain – City of Vultures

  Jak najlepiej zareklamować zespół Rise to Remain?  Wystarczy powiedzieć, że wokalistą tego zespołu jest Austin Dickinson, syn niejakiego Paula Bruce’a Dickinsona ze słynnej formacji Iron Maiden. Coż. Z takim ojcem od razu ma się do przodu. Trzeba jednak przyznać, iż panowie z Rise to Remain naprawdę potrafią zagrać, a ich debiutancki krążek „City of Vultures” nie jest jakimś metalcore’owym ochłapem. Jest to udany debiut, a do tego wyjątkowo melodyjny. Austin częściej śpiewa lekkim głosem, niż growlem. Gitary również grają bardzo melodyjnie. Na „CoV” usłyszymy bardzo udane solówki (choćby „God Can Bleed”, czy „Nothing Left”), a także wiele znakomitych partii instrumentalnych, czy wokalnych. Znakomicie wypadają refreny takich kompozycji, jak „The Serpent”, czy „City of Vultures”. Dużym plusem są również „Power Through Fear” oraz kończący album „Bridges Will Burn”, będący także kompozycją tytułową na EP wydanym w zeszłym roku. Jest kilka nieco słabszych momentów, ale ogólnie to udany debiut i jestem bardzo ciekawy, co chłopaki nam jeszcze w przyszłości spłodzą.

Ocena: 7,5/10

Chimaira – The Age of Hell

  Nigdy specjalnie za Chimairą nie szalałem, ale wieść o tym, że wydają nowy krążek przyjąłem z dużym zaciekawieniem. Płyta pod nazwą „The Age of Hell”? Brzmi ciekawie – bardzo metalowo. Muszę przyznać, że już po pierwszym przesłuchaniu wiedziałem, iż to nie będzie płyta do bicia po pysku, gdyż jest tutaj na czym ucho zawiesić. Od mocnego kawałka tytułowego na początek, poprzez naprawdę udane kompozycje do samego końca, gdzie czeka na nas instrumentalny track – „Samsara”. Płyta posiada wiele „fajnych” momentów – zwolnień, lżejszych refrenów i ciekawych partii gitar. Już w drugim na tym LP „Clockwork” poznamy bardzo przyjemny refren. Najbardziej podobają mi się jednak „Time is Running Out” (potężne gitary i szybkie tempo) oraz „Beyond the Grave” – znów świetna partia gitary. Ciekawie wypada również króciutki kawałek „Stoma”. Jest to trwający blisko półtora minuty utwór instrumentalny wprowadzający nad do kolejnej udanej kompozycji – „Powerless”. Nowej Chimairy warto posłuchać, bo to naprawdę dobra rzecz.

Ocena: 7/10

The Devil Wears Prada – Dead Throne

  Na koniec tych metalcore’owych i jedenastych już miniaturek (mojego autorstwa) formacja The Devil Wears Prada i album „Dead Throne”. Jest to najsłabsza pozycja z tych, które w tym tekście proponuję, choć także nie do zlekceważenia, gdyż warto owy album zapoznać, czy też dać mu jakąkolwiek szansę. „Dead Throne” to album niezły, ale nie ma wyróżniających się numerów, które chodzą po głowie. Po prostu w całości słucha się całkiem przyjemnie i tyle. Żadna rewelacja, ale dla fanów gatunku na pewno rzecz, która w tym roku również trochę czasu zajmie. Chociaż znam pewnego człowieka, który fanem gatunku jest, a powiedział, że „trochę bieda”…


Ocena: 6/10

2 komentarze:

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.