01. Awakening (0:38)
02. Regeneration (3:42)
03. Coalesence (4:03)
04. Requiem (5:36)
05. Visualize (0:55)
06. Grayscale (Pt.1) (0:55)
07. Color (Pt.2) (2:35)
08. Triumph (4:21)
09. Conception (1:17)
10. Severance (3:06)
11. Manifest (4:18)
12. Dreamer (3:41)
02. Regeneration (3:42)
03. Coalesence (4:03)
04. Requiem (5:36)
05. Visualize (0:55)
06. Grayscale (Pt.1) (0:55)
07. Color (Pt.2) (2:35)
08. Triumph (4:21)
09. Conception (1:17)
10. Severance (3:06)
11. Manifest (4:18)
12. Dreamer (3:41)
Całkowity czas : 35:00
Dzisiaj postanowiłem na chwilę zatrzymać się przy debiutanckim albumie formacji The Artifact. Panowie pochodzą z Phoenix w stanie Arizona i grają dopiero od anno domini 2010 (zespół stworzony z dwóch wcześniejszych). Z ich debiutem ‘’The Eternal Dreams and What Could Be’’ miałem już styczność kilka razy, więc pomyślałem że mogę pokusić się na krótką ocenę ich twórczości. Nazwa zespołu nieodparcie kojarząca mi się z serią gier Heroes of Might and Magic, ciekawa okładka płyty, twórczość zespołu ‘’tagowana’’ jako melodyczny metalcore – cóż z tego może wyniknąć? Sam nie wiem. Zatem przekonajmy się o tym.
Od pierwszych dźwięków słychać, że panowie z The Artifact robią w muzyce dopiero pierwsze kroki, w żadnym wypadku nie jest to dla mnie minus, w końcu od czegoś trzeba zacząć, prawda? Od progu wita nas instrumentalny ‘’Awakening’’, czyli tradycyjny ‘’musi-coś-być-przed-pierwszym-kawałkiem’’. Swoją drogą na ‘’EDaWCB’’ znajdziemy aż cztery takie kawałki, z których zdecydowanie najlepiej wypada nawiązujący do tytułu ‘’Dreamer’’, który zamyka krążek. Jest klimat, jest dobrze. Przejdźmy jednak do kawałków, gdzie zespół musiał wykrzesać coś ze swoich umiejętności. Na wstępie trzeba wziąć na prześwietlenie wokal. Cóż można tu rzec? Jest niezły, mimo że powtarzalny. Można się przyczepić do tego, że ciężko mu się przebić przez całe instrumentarium zespołu – czasem jest zwyczajnie zagłuszany przez jakiś riff. Mowa tu o growlu oczywiście. Jeśli zaś chodzi o partie czyste, którymi okraszony jest każdy refren – tu nie mam zastrzeżeń. Uszy chłoną go z miła chęcią, niektóre refreny aż ma się ochotę puszczać w kółko przez dobre dziesięć minut (‘’Color Pt. 2’’, ‘’Triumph’’ czy ‘’Manifest’’). A jak prezentuje się strona instrumentalna albumu? Przyzwoicie, naprawdę przyzwoicie. Są mocne (choć typowe) riffy (‘’Regeneration’’ czy ‘’Severance’’), jest szaleńcze tempo (‘’Color Pt. 2’’, ‘’Regeneration’’), jest trochę elektroniki i ciekawych klawiszy (‘’Coalescence’’, ‘’Requiem’’) – słowem jest dobrze. Ciekawostką jest także kawałek ‘’Grayscale Pt. 1’’ – 50-sekundowe darcie w rytm gitar i elektroniki. Wygląda na wstęp do ‘’Color’’. Ogólnie płyta jest nieźle zrobiona jak na wydaną przez siebie. Ulubiony kawałek? Wydaję mi się, że ‘’Color Pt. 2’’ – króciutki, ale dosadny. Z niesamowicie ładnym refrenem.
Czego się można przyczepić? Myślę, że kilku rzeczy, ale ja zostanę przy jednej – myślę, że tej najważniejszej. Otóż niby wszystko jest cacy, ładnie zagranie, dobre kawałki, ale moim zdaniem bez większego pomysłu. Kawałki zaczynają zlewać się w jedno. Oprócz elektroniki, którą dziś można spotkać prawie wszędzie i dobrych klawiszy nie spotkamy tu żadnych innych ciekawych zabiegów. Niestety to źle. Uważam, że dzisiaj, w dobie zespołów metalowych w ilości ziarenek piasku na plaży, których ciągle przybywa (jak grzybów po deszczu!), nie wystarczy grać jak wszyscy, aby się tylko podobało – trzeba jeszcze mieć jakiś pomysł. Jeśli nawet nie nowiuśki jak buty Eminema, który zmienia je codziennie, to przynajmniej stary, ale odtworzony na świeżo, a tego niestety The Artifact brakuje. I na tym zespół traci, bo gdy zacznie się ich pogoń do sławy, ich muzyka utonie w morzu podobnej sobie, a wybije się ktoś z głową pełną pomysłów. Może, trochę przesadziłem, przecież to dopiero ich debiut, jednak takie mam odczucia słuchając ‘’EDaWCB’’.
Mimo tego, nad czym rozwodziłem się akapit wyżej, to jednak uważam że debiutancki album Amerykanów jest naprawdę dobry. Mamy tu wiele rzeczy, które przypadną do gustu fanom gatunku i być może nie tylko. Dlatego właśnie fanom core’u polecę ten krążek, zaś dla amatorów metalowego grania może to być tylko ciekawostka. Ale nie musi.
Moja ocena : 7/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.