środa, 26 stycznia 2011

MUZYKA - Zimowe płyty




  Korzystając z chwilowej ciszy na morzach otaczających Wyspę Jowisza, chciałbym pójść za pewnym ciosem. Zaskakująco dobrze został przyjęty mój wpis o "jesiennych" albumach i do dziś cieszy się jakąś tam popularnością, więc dlaczego by nie napisać podobnego w klimatach śnieżnej zamieci i zamrożonych glutów w nosie?

  Zima, zima... Kochana i nienawidzona - przez różnych ludzi i przez każdego z osobna zapewne. W głowie uruchamia się potok wspomnień związanych z przedwczesnymi wieczorami przy uzbrojonej po iglaste zęby choince, saneczkowym napędzaniem adrenaliny, przeraźliwie zimnymi spacerami do szkoły, gorącą herbatą, czapkami, rękawiczkami, śniegiem na rzęsach i tysiącami, zaprawdę tysiącami innych. Ale jedno w zimie jest niezmienne - większy smutek, melancholia, nostalgia. Chmurzyska zakrywają słońce tygodniami, a my - chodzące zegary słoneczne - bez naszego "paliwa", zwalniamy. Potrzebujemy "czuć" więcej. I nieprzypadkowo filmy, które oglądamy w zimie, potrafią nas o wiele mocniej wzruszyć niż te letnie. I nieprzypadkowo też słuchamy pewnych zespołów jedynie podczas tej charakterystycznej pory roku.

  Mnie w zimie najbardziej cieszą spacerki po zmroku ze słuchawkami na uszach. Bardzo prosta czynność, dostępna niby na wyciągnięcie ręki, a jednak nieeksploatowana przez moich pobratymców. I jest kilka albumów, których pierwsze dzwięki automatycznie przywołują na myśl puste ulice rozświetlane wyłącznie ponuropomarańczowymi latarniami i tysiące płatków śniegu, lewitujących lub tańczących wokół głowy i które, słuchane właśnie w takim otoczeniu, otwierają przede mną drzwi do innego świata.



Bloc Party - A Weekend in the City

  Zaskoczenie? Bloc Party to jedna z moich Gimnazjalnych Miłości, dlatego bardzo żałuję, że ich ostatnie dzieło zjechało po równej pochyłej i doprowadziło do zawieszenia działalności. Na "A Weekend in the City" odnajdziecie, w moim uznaniu, serce brytyjskiej muzyki alternatywnej - piękne melodie, mnogość dźwiękowych smaczków i bardzo wysoki poziom nacechowania ich smutniejszą paletą emocji. I kilka momentów, jak na przykład "I Still Remember", czy zakończenie płytki epickim "Srxt", spowoduje u wielu "wrażliwców" podwyższenie ciśnienia i smutek rozpychający gardło. Reszta zaś, co potwierdzi Marcin, pobryka przy "Flux" :)


Coldplay - X&Y

  O tym albumie pisałem całkiem niedawno (o, wtedy ), ale nie zaszkodzi przypomnieć wszystkim mającym Coldplay za bandę pozerów i komercyjną papkę, że "X&Y" to jeden z najbardziej wzruszających albumów ubiegłej dekady z gatunku muzyki alternatywnej. 
  
Dalej nie wierzycie..? "Fix You" włączcie sobie na YT i nie piszcie więcej głupot w internecie :)




Lunatic Soul

  Yhm, jako całość, bez dzielenia na "biały" lub "czarny". Dudziol dokonał swego - dostarczył nam najbardziej mroczną i emocjonalną muzykę w swojej karierze i kocham każdą minutę tej mrocznej wędrówki. Niejedna pochwała już na temat Lunatic Soul została napisana, sam także pisałem, ale umknął mi fakt, że te krążki wręcz idealnie komponują się z opisywanymi wyżej spacerkami w śniegu. Kiedy zmrok zakrywa nasz widnokrąg i nie wszystko jest widzialne na pierwszy rzut oka. Właśnie wtedy ta muzyka stymuluje naszą wyobraźnię. Zaczynamy czuć niepokój. A skoro o wyobraźni mowa, wejdźmy jeszcze głębiej w te zimowe doświadczenie.


Mono - You Are There

  Mono to prawie legenda amtosferycznego post rocka. Od lat grają dokładnie tak samo, od lat wzruszają dogłębnie tłumy posępnych fanów. A "You Are There" to moja pierwsza styczność z ich muzyką. Tragiczny nastrój, budowany stopniowo przez narastające warstwy dźwięku, które wybuchają brutalnie i zasypują słuchacza niczym lawina. Burza emocji, smutku i bólu. A wszystko stworzone za pomocą samych instrumentów. Mało jest tak wzruszającej muzyki instrumentalnej i dlatego właśnie "You Are There" ma szansę spowodować, że na Twojej lodowatej twarzy zamarznie nie glutek, a łza.




Bass Communion - Ghosts on Magnetic Tape

  Kwestii wyjaśnienia - najczęściej słuchamy (ponieważ jest to zazwyczaj kilkuosobowe słuchanie w środku nocy na skraju lasku) BC w lecie, ale ten album w czasie zwykłego, zimowego spacerku? Panie Boże na motorze, ale strach. "Ghosts On Magnetic Tape" to definicja stymulacji emocji poprzez muzykę. Ciarki mam zawsze, jeżeli tylko zdecyduję się na "przypomnienie" sobie tego doświadczenia :) Absolutny szczyt ambientu i najbardziej niedocenianie oblicze Stevena von Wilsona.






 The Flaming Lips - Embryonic

 O proszę, jak mi się Usteczka wpasowały. "Embryonic" to dobry pomost pomiędzy psychodelicznym światem Bass Communion i normalną muzyką. Bowiem nie jest to album do końca normalny. Słuchanie go przypomina narkotyczną wojaż (34 :P), zwiedzanie innego układu słonecznego. Ten zespół nie zna żadnych granic (odważyli się "ulepszyć" Ciemną Stronę Księżyca i... Rzeczywiście im się udało), co zdecydowanie potwierdził na "Embryonic". Sam także się na coś odważę i stwierdzę z diabelskim uśmieszkiem, że nie ma na świecie drugiego takiego krążka. Rewelka. Ale na "słoneczne" pory roku polecam wcześniejsze dokonania zespołu, jakże weselsze i bardziej pozytywne.

Steven Wilson - Insurgentes

Zbliżamy się do pokrytych białym puchem szczytów zimowego klimatu i ostatnim przystankiem tej mozolnej wspinaczki jest "Insurgentes" właśnie. Nie byłem do końca pewny, czy moje śnieżne wspomnienia z tym albumem wynikają z prostego faktu, że w takich właśnie "przyprószonych" okolicznościach dostałem paczkę go zawierającą, ale wystarczyło włączyć fragment "Significant Other", żebym przypomniał sobie te wszystkie zimowe spacerki ze Stefkiem spędzone. "Insurgentes" to bezkompromisowa jazda po bandzie i poznanie wszystkich zakamarków duszy artysty. Jego kontynuacja wyjdzie dopiero we wrześniu, ale gdybym zrobił, na bartkową modłę, listę nadziei na 2011 rok, Wilson stałby na szczycie.

 Archive - Controlling Crowds Part IV

  Trójkę "najzimniejszych" albumów swoim "Part IV" rozpoczyna kolektyw Archive. Ten materiał nie opuszczał mnie na krok przez kilka miesięcy i była to zima właśnie. Ale wystarczy puścić "The Empty Bottle", żeby oczami wyobraźni ujrzeć te zaśnieżone ulice. Za to właśnie pokochałem epilog "Controlling Crowds" i co prawda słucham go dosyć często każdą porą roku, ale zawsze przenosi mnie wspomnieniami do tamtej mroźnej zimy




 The Antlers - Hospice

Straszny wstyd, że do dzisiaj nie napisałem recenzji tego albumu. Dla przypomnienia, najpiękniejszy album roku 2009 i jedna z tych płyt, które wzruszają dogłębnie przy każdym odsłuchu. Jeżeli puszczam ją za dnia, jestem w proszku, jeżeli w nocy - nie mogę spać.
"Hospice" to historia tragicznej miłości. Dziennik pracownika szpitala, który zakochuje się w jednej z pacjentek, chorej na raka Sylvi. Obserwuje każdy dzień jej walki z chorobą, odejście sił, nadziei i jej śmierć. Happy end, choć za każdym razem nań czekam, nie nastąpi.
Puściłem w chwili pisania jeden kawałek z "Hospice" i czuję dreszcze. Fenomen, który porusza mnie nadal po tylu dziesiątkach przesłuchań.

 Sigur Rós - bezimienne Nawiasy

  Dobrnęliśmy do Sigurów. Album bez imienia, album zaśpiewany w języku, który nie istnieje, album teoretycznie bez okładki, jedynie te pretensjonalne nawiasy. Znak interpunkcyjny, otwierający przed słuchaczem jeden z najbardziej magicznych światów. Jakoś tak najbardziej mi do zimy pasuje ten album. Chłopaki później może i słodzili przesadnie, gubiąc po drodze klucze do TEGO świata, ale na szczęście, bezimienny album Sigurów pozostanie zawsze perfekcyjny.






  No, tyle mi do głowy obecnie przychodzi. Miałem ogromną przyjemność zapoznać Was ze zbiorem naprawdę świetnych albumów, które wyjątkowo pasują do obecnych, pojawiających się zawsze za prędko wieczorów. Liczę, że komuś się przyda i... Idę na spacer :) 

1 komentarz:

  1. Solid Rock (Nie ma opie... sje! Wijenc dodawajcje swoje opinjecki!)29 stycznia 2011 23:58

    Co prawda wreszcie zobaczyłem możliwość "reakcji", ale oczywiście z nich nie skorzystam. Cieszy mnie fakt,że w zasadzie z wymienionych nie znam tylko dwóch, no może trzech albumów. Świadczy to o tym, że faktycznie śnieżny ze mnie chłopak:) Co do układu to faktycznie, dobra płyta znalazła się na szczycie. Bardzo dobra. Wręcz genialna:d Poza tym płyty przeze mnie ogromnie lubiane (druga i trzecia od końca) oczywiście się tu znajdują (chociaż bliżej, albo zwyczajnie bardziej mi znajoma jest i tak ta druga:] ), ale na wspomnienie zasługuje płyta lubiana przeze mnie szczególnie - płyta Mono. To jest prawdziwa siła zimy. Kto jej nie zna niech koniecznie się z nią zapozna. Co ważne - teraz! Bo zima powoli zaczyna się kończyć:) A faktycznie najlepiej człowiek na nią reaguje właśnie w tej porze roku. Wspomnieć także pragnę o BC. Co prawda nie słuchałem jej nigdy w zimie, ale jestem pewny, że działa ona "DOBRZE" o każdej porze roku:D Chociaż słuchanie jej w czasie zimy może przyprawić człowieka o zawał serca. Polecam ją więc w zimie bardziej wytrwałym słuchaczom:P
    P.S. Dobrze czasem coś napisać twórczego, a nie tylko notatki z anatomii itp. :) Dobrze,że jest Wyspa i chociaż tutaj jestem w stanie jeszcze stać się z językiem polskim jednym ciałem:)
    Pozdrawiam gorąco-akademikowo! Buziaki koksiaki!

    OdpowiedzUsuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.