Należę do ludzi, którzy muzykę uwielbiają wiązać w duszy z własnymi wspomnieniami. Tworzy to, po jakimś czasie, swoisty album ze zdjęciami, który możesz otworzyć i oglądać wedle uznania. I tak, myśląc "jesień", przychodzi mi do głowy kilka albumów, które to emocjonalnie na zawsze już wiązać będę z tą wyjątkową porą roku. Postanowiłem je wypisać, lecz miejcie proszę na względzie fakt, że są to tylko płyty, które towarzyszyły mi w ważniejszych momentach życia i przez to, podchodzę do nich zdecydowanie subiektywnie.
Coma - Hipertrofia
Kwestii wyjaśnień - dużo wody w Nilu upłynęło od mojej pochopnej recenzji "Hipertrofii". Dopiero własne przeżycia bardzo brutalnie uświadomiły mi, o czym tak naprawdę ten concept album opowiada i pozwoliły w płycie się rozkochać. Nie ma co się oszukiwać, że żółto - czarnego albumu trzeba słuchać w całości, ale od utworu "Zero osiem wojna" szybko zapomina się o długim jego czasie trwania. Drugi krążek, smutny ponad wszelką miarę, to jedna z najwyraźniejszych jesiennych "fotografii" z mojego albumu. Posłuchaj finału "Ekhart", "Widokówki", "Archipelagów", i daj się utopić w bezgranicznej głębi "Ciszy i ognia" - zrozumiesz. A że po skończeniu słuchania będziesz miał ochotę jedynie cicho zaszlochać i pójść spać? No tak, zapomniałem napisać, że moim zdaniem, najpiękniejsza muzyka to smutna muzyka. Myślałem, że to dla Ciebie od dawna oczywiste :)
Dredg - El Cielo
Choć równie dobrze mógłby się tu pojawić "The Pariah, The Parrot, The Delusion", to jednak wybór padł na "El Cielo", którego teksty są o wiele bardziej poruszające. Dla mnie ten album to symbol samotności i - akcent pozytywny! - oczekiwania. Posłuchaj nieco singlowego "Sanzen", skup się na tekście. I jeżeli kiedyś poczujesz się naprawdę bezradnie, włącz "El Cielo". Chłopaki z dołka Cię nie wyciągną, ale na pewno sprawią, że poczujesz te sadomasochistyczne zadowolenie z "dolnego" stanu. Najbardziej magicznym i zaskakującym momentem płyty będzie chyba "Whoa Is Me", którego, na złość, nie opiszę.
Feeder - Pushing the Senses
O, teraz cofniemy się kilka lat w czasie. Jeden z albumów, które wychowały Waszego ulubionego recenzenta. Feeder to zespół poprockowy, ale na "Pushing the Senses" elementy popowe wyśmienicie mieszają się z balladowym klimatem brytyjskich gwiazd alternatywnych. Same proste teksty o miłości, wolne tempo, urzekające melodie... To wystarczy, aby w deszczowy jesienny wieczór puścić ten album i bez wstydu poczuć sentymentalne wzruszenie. Chętnym próbki polecam sprawdzenie na przykład kompozycji "Frequency".
King Crimson - Red
Nie ma nawet sensu się rozpisywać na temat tego albumu. Ja napiszę jedynie "Starless" i zwinę się w kłębek, ssąc kciuka.
Opeth - Blackwater Park
Płyta, której każdy szanujący się Metal Jersey buduje ołtarzyk w kącie pokoju, dla mnie ma znaczenie bardzo szczególne. To za jej pośrednictwem poznałem osobę Stevena Wilsona i rozkochałem się w muzyce na dobre. No, ale co z samym "Blackwater Park"? Piękny to album, choć metka "progresywny death metal" zobowiązuje. Osoby o delikatniejszym guście mogą być zaskoczone. Jednak, w przypadku muzyki Szwedów każda rozwalająca sufit sekwencja przeciwstawiona jest delikatniejszej części i każdy BOSKI ryk Mikaela Akerfelda kontrastuje wspaniały śpiew. Punkt szczytowy Opeth, jeden z najlepszych metalowych albumów wszechczasów i... Genialna jesienna "fotografia".
Paradise Lost - Faith Divide Us - Death Unites Us
Choć równie dobrze możesz wstawić tutaj, drogi Czytelniku, tytuły "In Requiem" i "Paradise Lost". Z mrokiem Paradise Lost miałem niebywałą przyjemność zapoznać się właśnie jesienią i - nie ma co ukrywać - zakochałem się po uszy. Uwielbiam nastrój ich muzyki, śpiew Nicka Holmesa i zrywające kask ze łba solówki Mackintosha. Do tego dodaj wyjątkowo smutne teksty, puść sobie klip do kompozycji tytułowej i... Leć do sklepu. Brytyjczycy pogłębią doznania płynące z każdej jazdy pociągiem przez mokre od deszczu pola i usychające lasy.
Placebo - Sleeping With Ghosts
Skoro cofaliśmy się już w czasie, cofniemy się nawet kroczek dalej. Jeżeli miałbym wybrać najbardziej sentymentalny album Placebo, wybór mógłby być tylko jeden. "Spanko z duszkami" to płyta powszechnie uznawana za lekkie poślizgnięcie brytyjskiego tria, ale - jak już wspominałem - dzisiejsze zestawienie jest wyjątkowo subiektywne. Dla mnie "Sleeping With Ghosts" stanowi symbol początku - towarzyszył mi, kiedy zestresowany rozpoczynałem liceum i zupełnie przypadkowo powrócił ostatnio, przed moim wyjazdem na studia. I nie uważam tego za zbieg okoliczności. Posłuchaj "Centrefolds", najlepiej na słuchawkach - ciarki...
Porcupine Tree - The Incident
Dlaczego akurat "The Incident"? Bo miał premierę na jesień..?! Duuh...
Radiohead - Amnesiac
Najbardziej jesienny album Radiogłowych według Waszego uniżonego recenzenta. Duszny nastrój tego nagrania i geniusz kompozycyjny graniczący z szaleństwem sprawiają, że za każdym przesłuchaniem "Amnesiac" czuję się, jakbym zabierał się w narkotyczną podróż. Radiohead można kochać lub nienawidzić, ale nikt im nie odmówi jednego: jako pierwsi mieli jaja, żeby coś takiego odwalić i do tego zachować twarz. "Amnesiac" cenię sobie nieco wyżej niż osławione "Kid A".
The National - High Violet
Najnowszy jesienny album, słuchany obecnie na okrągło. Kolana się załamują już przy pierwszym utworze, a dalej robi się jeszcze smutniej. Zainteresowanym polecam zjazd nieco niżej, gdzie posłuchać można mojego ulubionego kawałka z "High Violet" a cierpliwym... poczekać na recenzję :)
To tyle, a przynajmniej tak mi się wydaje. Nie mam niestety pamięci Kostucha, stąd mogę jedynie obiecać, iż jeżeli coś mi się jeszcze przypomni, z pewnością o tym napiszę (czyt. dopiszę w tej notatce). Mam nadzieję, że ta krótka lista okaże się przydatna i umili kilka jesiennych wieczorów osób odwiedzających Wyspę Jowisza :)
Co do Comy-racja. Największą siłę mają te smutne utwory. Nie raz, nie dwa, nie pięćdziesiąt razy przy tym płakałam. Jedynie do tego albumu mogę się odnieść. Reszty albo nie lubię-albo nie znam.
OdpowiedzUsuńMiłego