sobota, 9 października 2010

Dziennik emigranta, rozdział I



  Zatłoczone ulice, po których wszyscy biegną w sobie tylko znanym kierunku w bliżej nieokreślonym celu rozświetla budzące się do życia słońce i dziesiątki samochodowych lamp. Jeszcze niedawną ciszę burzą najnowsze hity zza oceanu ustawione jako dzwonki komórek poukrywanych głęboko w kieszeniach płaszczy i ogromny szum przejeżdżających tramwajów. Nic nie dziwi; wszystko tak, jak zawsze. Jedynie rozsiane gęściej niż angielska mgła światła na przejściach dla pierwszych doprowadzają krew w żyłach do stanu wrzenia.

   Tysiące twarzy, kultur, barw i dźwięków to sól tej ziemi, bez której człowiek czuje się zagubiony i która to sprawia, że bez problemu może skoczyć prosto w tę falę tsunami i podróżować z nią niezauważony. Tempo narzuca muzyka w słuchawkach lub ścigające terminy, których nie być by nie mogło w tym miejscu. Stajesz na moście i rzucasz rozmarzone spojrzenie na Odrę - chwila wytchnienia przed kolejnym maratonem.

   Wieczory mijają według radosnego schematu, na podstawie którego bez większych wyrzutów sumienia zupę z proszku zapija się butelką zimnego piwa wpatrując się w odmóżdżający teleturniej lub nowy odcinek mniej lub bardziej lubianego serialu. Pod nogami spoczywają dziesiątki kartek z planami, tytułami, tekstami i rysunkami, na które rzucisz okiem "już za chwilę", o ile oczywiście Twoja nowa rodzina nie namówi Cię na kolejną butelkę Piasta. A później nie wyciągnie Cię z domu, nie zważając na to, że udajesz, iż tego nie chcesz. Do łóżka kładziesz się zawsze niechętnie, aby - tylko przez chwilę - wrócić myślami gdzie indziej, zobaczyć sentymentalną wizję przeszłości, po czym zasnąć na krótko.

  To Twój dom


   Zapach suchych liści miesza się z esencją koszonej trawy. Słońce wita Cię radośnie, zamieniając spleśniałą żółć drzew w błyszczące złoto i miedź. Nieliczni ludzie, których mijasz na swojej drodze albo udają, że Cię nie pamiętają, albo uśmiechają się serdecznie i zadają kilka nieistotnych pytań. Mijasz wiekowe budynki, które nie zawalają się chyba tylko ze względu na magię, jaką wywiera sentyment mieszkańców tego pięknego miejsca.

   Kilka dziesiątek twarzy i wspólna kultura to sól tej ziemi, która często wprawia Cię w zakłopotanie i przez którą to odczuwasz tak zatarte ostatnio uczucie - więzi. Czujesz się przywiązany do tych drzew, popękanych ulic i ciszy, którą zmierzasz powoli, w osamotnieniu, bez określonego celu. Tempo nie kroków, a myśli nadaje muzyka w słuchawkach. Często stajesz na drewnianym mostku, rzucając rozmarzone spojrzenie na stadko kaczek, kluczujące wśród kamyków rozsianych nielicznie w płytkiej rzeczce. Ruszasz dalej dopiero wtedy, kiedy uznasz, że magii tej krótkiej chwili już Ci wystarczy.

   Wieczory mijają w spokoju, przy cudownych dźwiękach muzyki wylewających się z głośników komputera i ciemności otulającej świat za oknem. Starannie przyszykowany posiłek popijasz zieloną herbatą i zastanawiasz się, czy przerwać tę chwilę szczęścia i wyjść z domu na spotkanie się ze starymi znajomymi, czy też pozostać w tej pozycji przez kolejne trzydzieści minut, aż nie skończy się ulubiona płyta. Bo w końcu

   to Twój dom.


   Dwa domy, dwa życia. Dwoje ludzi, pochodzących od jednej i tej samej osoby, różniących się zwyczajami i charakterem. Czy człowiek, który ma dwa domy, pozostawia w każdym z nich cząstkę siebie? Skoro tak, to co staje się z nim samym? ..Czy też człowiek, który ma dwa domy, pozostawiwszy w każdym cząstkę siebie, tak naprawdę domu nie ma żadnego i traci te cząstki na zawsze?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.