sobota, 23 października 2010

Nadzieja (kurze z archiwum)

Tym razem, w cyklu kurze z archiwum, cofniemy się w czasie do nocy 28 lipca 2008 roku. Tekst, który wtedy spłodziłem, pojawił się następnie w czasopiśmie "Cogito", stąd nostalgiczna nutka. Nie miał przypisanego utworu, cytaty na początku i końcu podpowiadają, że napawałem się wtedy "Stop Swimming", a i po raz pierwszy pojawiła się "ukryta" część tekstu, którą tym razem widać ;)

"Maybe it's time to stop swimming                                                        
   Maybe it's time to find out where I'm at..."


      (...) Zostawił list? Na pewno zostawił, bardzo dobrze pamięta, jak kładł go na stole w kuchni. Matka- jedyna osoba, z którą chciał się pożegnać. Która ten list przeczytałaby do końca. Może nie pierwszego dnia, może nawet nie rok po jego odejściu, ale przeczytałaby go w końcu, zalewając papier łzami.
   Było zimno, za oknem padał deszcz. Te poddasze, które tak bardzo przerażało za każdym razem, gdy trzeba było wyciągnąć jakieś stare rupiecie z zakurzonych pudeł przeklinając własny strych rozmaitymi słowami, tym razem było naprawdę straszne. Nigdy nie był tutaj w nocy, tak późno w nocy, do tego w deszczu. Może właśnie spadające z nieba krople walące w szybę i gdzieniegdzie przeciekające do środka nadawały temu miejscu taką atmosferę. A może powodem było to, co ma tutaj nastąpić?
   Pętla była zaciśnięta mocno. Spojrzał delikatnie w dół. Wiedział, że wystarczy kopnąć tylko krzesło na ktorym stał. Potem nastąpi chwila bólu, która zwiastować będzie koniec jego życia. Zamknął oczy, oddychał. Powietrze miało cudowny zapach. Człowiek nigdy się nie zastanawia nad pięknem powietrza, wdycha je bez przerwy, nie myśląc, że to ono daje mu życie. Wystarczy zablokować do niego dostęp a cały jego fenomen nagle staje się taki oczywisty...
   Już czas. Noga odchyla się delikatnie, żeby mieć możliwość kopnięcia krzesła. Serce uderza tak mocno, że, gdyby tylko mogło, rozerwałoby mu klatkę. Powieki miał zaciśnięte najmocniej jak to możliwe. "Już czas" przemyka mu ponownie przez głowę. Na pewno zostawił ten list..? "Już czas!" Skrzypnięcie drzwi... Otworzył oczy. Na przeciwko niego stał jego ojciec.
   - Nie rób...
   - Dlaczego nie..?! - wrzasnął jak opętany, łzy napłynęły mu do oczy - Powiedz, DLACZEGO NIE?!?!
   - Ja...
   - Gdybyś się o mnie troszczył, nie zostawiłbyś mnie, mamy... ROZUMIESZ, TY SIĘ NIGDY O MNIE, KURWA, NIE TROSZCZYŁEŚ!!! - łzy spływały mu strumieniem po twarzy.
   - Pomyśl o swojej matce - powiedziała nagle Ona, jedyna osobą, którą kochał, a która, jak wszyscy, nie kochała jego. - Będzie już zupełnie sama.
   Zaczął wrzaszczeć jak opętany, krztusząc się łzami. Rwał włosy z głowy, czuł ból. Zawsze czuł ból. Ryknął przeraźliwie. Między ojcem a Nią pojawił się zakapturzony mężczyzna, pokiwał głową. Krzyk był tak przeraźliwy, że wywiercał mu dziurę w umyśle. Łzy spływały po brodzie. Po raz kolejny ryknął. Noga odchyliła się i z całej siły uderzyła w krzesło, które poleciało do kąta pomieszczenia. Niewidoczne łapy chwyciły go za gardło jego dzieciństwo... ból, ogromny ból szkoła i przyjaciele... oczy wyszły mu na wierzch pierwszy pocałunek z Nią... Zakapturzony mężczyzna zaniósł się okropnym śmiechem wspólne filmy wieczorami z matką... Zaczynał tracić świadomość Widok samotnej, opuszczonej matki płaczącej przy stole podczas czytania kartki papieru z jego ostatnimi słowami... Nie, nie, NIE! NIE!!! Za oknem błysnęła błyskawica, jego umysł eksplodował, lina, na której wisiał pękła a on z gruchotem padł na podłogę. Stracił przytomność...

   Ok, zanim skończę tę opowieść, chciałbym dorzucić kilka zdań od siebie.
Myślę, że każdy z nas miał kiedyś takie załamanie. Chwilę, w której wszystko sprawiało ból, w gardle stawał kamień wielkości jabłka, łzy spływały strumieniami. Scena powyżej opisuje właśnie takie załamanie. Przedstawia jego schemat. Możecie zaprzeczyć, ale zamiast Ojca i Dziewczyny każdy z nas może wstawić kogoś innego. Nawet jakiś przedmiot czy zdarzenie. Tylko tego mężczyzny w kapturze nie da rady podmienić, on zawsze tam jest. Nawet tą pętlę każdy z nas zakłada...


   ...Otworzył oczy. Na poddaszu było jasno, promienie słońca wdzierały się do środka przez to samo okno, w które dudnił deszcz. W kącie pomieszczenia leżało krzesło na nim zaś przerwana lina. Dotknął palcami szyi. Miała zatarcia do krwi od pętli. Wstał. Coś stuknęło w kieszeni od spodni. Wyciągnął z niej trzy kamyki, na których widoczne były rozmazane napisy wykonane dawno temu: "Moje Marzenia", "Moi Bliscy", "Moja Wiara". Były ciepłe. Jednak, największe ciepło wydzielała druga kieszeń. W środku był malutki kamyczek. Gdy przyjrzał się bliżej, dostrzegł mikroskopijnej wielkości napis: "Twoja Nadzieja".
   - Rozumiem... - powiedział otrzepując się z kurzu - Już rozumiem... ale zawsze ją coś przerwie

   "...But no-one will give me a map"

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.