niedziela, 21 sierpnia 2011

Andriej Bielanin: Moja żona wiedźma

Liczba stron: 552
Wydawca: Fabryka Słów

(A dlaczego by nie o książce? Ostrzegam tylko, że w tej dziedzinie sztuki naprawdę ciężko mną wstrząsnąć :) )

   Szerzy nam się na rynku rosyjska fantastyka, to fakt niepodważalny. I minusów tej literackiej wolty ciężko raczej się doszukać; kto nie lubi, nie czyta, wiadomo. Jeżeli jednak wcześniej wzdychaliśmy do nielicznych wąsaczy z Kraju Lejącej się Gorzałki, możemy w końcu poczuć się jak przysłowiowa rybka w wodzie, mogąc dokonywać wyboru z szerokiej palety autorów. Swoje pięć groszy w temacie (czy też nawet pięć złotych) dołożyła Fabryka Słów, wśród której bogatej kolekcji znaleźć możemy wybrane powieści Andrieja Bielanina, domniemanego herszta humorystycznego odłamu rosyjskiej fantastyki. I zaczęła od "Mojej żony wiedźmy" właśnie.

   Siergiej Gniedin to poeta z - jak twierdzi się na kartach powieści - prawdziwym talentem od Boga. A do tego swój chłop, lekkoduszny i sympatyczny, choć stroniący od alkoholu (czyżby nierodowity mieszkaniec Mateczki Rosji?). Jak się zakocha, to na amen. Jeżeli na amen, to nie ma innego wyjścia, niż zaprowadzenie ukochanej do urzędu stanu cywilnego i szybki ożenek. Co jednak, gdy takiemu niezdrowemu romantykowi świeża małżonka wyjawi, iż odziedziczyła po babci nietypowy dar - czarodziejski fach? 

  Nic, można się przyzwyczaić, przynajmniej - cytując hasło promocyjne z okładki książki Bielanina - znika problem kto pozmywa po kolacji. Siergiejowi nie dane jednak będzie tak szybko szczęśliwe happily ever after. Pewnego dnia ukochana znika, a nasz poeta nie boi się ruszyć za nią w jedyne miejsce, którego obiecywał nigdy nie odwiedzać - Ciemne Światy, czyli rzeczywistości, w których coś poszło inaczej niż u nas. Ot, szaleją hiszpańskie inkwizycje, wciąż żyją norweskie bóstwa, na świecie nie ma istot pozamagicznych lub rosyjscy panicze polujący bez przerwy na niedźwiedzie żenią się z wampirzycami. Okaże się także, że recytowana poezja ma tam inne, o wiele bardziej potężne efekty niż poruszanie artystycznej duszy. W swojej wielkiej misji ratunkowej nie będzie sam, bowiem już chwilę po zniknięciu małżonki w kuchni skromnego petersburskiego mieszkania zastanie swojego anioła stróża, Ancyfera i... jego piekielne przeciwieństwo - Farmazona.

   Odwzorowujące duszę bohatera istoty to niepodważalnie największy plus "Mojej żony wiedźmy". Ancyfer będzie odradzał alkohol, pakowanie się w kłopoty, kłamanie, radzić będzie bez przerwy pokorą i modlitwą, gdy Farmazon z chęcią wypełni pusty kieliszek, "przypadkiem" zapląta bohatera w jakąś intrygę, nie raz pomoże złamać ósme przykazanie Dekalogu i wspomoże bohatera w bójkach. Nie obędzie się także bez znanych ze starych animacji kłótni na ramionach bohatera, bójek, przezwisk, a nawet łamania zasad swojej profesji w celu pomocy lekkodusznemu poecie. Napisane prostym językiem dialogi aż iskrzą i wielokrotnie wywołują uśmiech pod nosem.

   Inaczej ma się sprawa z całą fabułą, która wydaje się tym całym poszukiwaniem utraconej kochanki usprawiedliwiać chęć wrzucenia do jednej książki jak największej ilości różnorodnych pomysłów, światów i postaci. W efekcie powstaje fantastyczno - mitologiczny kocioł, bliższy swą konstrukcją do klasycznej powieści łotrzykowskiej / przygodowej. Bielanin zdaje się nie przejmować mnożącymi się w oczach, ciekawszymi (jak wizyta w Asgardzie lub polowanie na wampirzycę) lub nie (inkwizycyjna awantura w Hiszpanii i pomoc armii zmutowanych szczurów) wątkami i - co ciekawe - całkiem przyjemnie wszystko ze sobą związuje w dwóch ostatnich, zdecydowanie najlepszych "aktach". Nie ma tu jednak mowy o głębszym przesłaniu. "Moją żonę wiedźmę" czyta się dla przyjemności i świeżych pomysłów, których, jak widać, autorowi nie brakuje.

  Gdybym miał wskazać potencjalnego odbiorcę powieści Bielanina, wskazałbym... nie, nie siebie, choć i ja spędziłem z "Moją żoną wiedźmą" miłe chwile. To rzecz dla rozkochanych w lżejszej fantastyce, szukających ciągle przygód moli książkowych. Lub czytelników lubiących błyskotliwe dialogi i ciekawszy humor sytuacyjny niż ten znany z telewizji. Można spróbować, zgrzytów zębów z powodu wywalonych w błoto pieniążków nie musicie się obawiać.

Ocena: 6,5/10

1 komentarz:

  1. Przyzwyczaiłem się już, że Fabryka Słów nie zaserwuje czegoś cienkiego, więc i po ten tytuł z chęcią sięgnę.

    OdpowiedzUsuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.