wtorek, 23 sierpnia 2011

Trivium - In Waves (2011) [M.C.]

1. Capsizing the Sea (1:30)
2. In Waves (5:02)
3. Inception of the End (3:48)
4.. Dusk Dismantled (3:47)
5. Watch the World Burn (4:53)
6. Black (3:27)
7. A Skyline's Severance (4:52)
8. Ensnare the Sun (1:22)
9. Built to Fall (3:08)
10. Caustic Are the Ties That Bind (5:34)
11. Forsake Not the Dream (5:20)
12. Drowning in Slow Motion (4:29)
13. A Grey So Dark (2:41)
14. Chaos Reigns (4:07)
15. Of All These Yesterdays (4:21)
16. Leaving This World Behind (1:32)
17. Shattering the Skies Above (4:45)*
18. Slave New World (2:58)*

Całkowity czas: 67:33

* - Dopiero te utwory traktuję jako swoiste bonusy, a że były znane już na długo przed pojawieniem się krążka, nie wliczam ich do ogólnej oceny płyty.


  Od dawna już nie czekałem na płytę tak, jak czekałem na najnowsze dokonanie Trivium. Przedłużające się miesiące wyczekiwania, codzienne ''szperanie'' w internecie w poszukiwaniu jakiejś najmniejszej wzmianki lub przecieku, ''świętowanie'' każdego nowego udostępnionego przez zespół kawałka. Ba, raz nawet czekałem całą noc aby usłyszeć amerykańskie premiery radiowe ''Black'' i ''Built to Fall''. I w końcu nadszedł ten dzień. Światło dzienne ujrzała płyta, która miała udowodnić... wróć. W ogóle miała cokolwiek udowadniać? Może to, że Trivium stworzy coś zupełnie nowego i jedynego w swoim rodzaju? Nie sądzę, nawet sam uważam (choć to mój ulubiony zespół), że Trivium mimo swojego mniej lub bardziej oryginalnego stylu (nawet ze wskazaniem na to pierwsze) nie tworzy nic nowatorskiego, tylko czerpie z wielu źródeł potrafiąc to wszystko zgrabnie połączyć. Więc może miała udowodnić, że zespół po ''Shogunie'' zabrnie w jeszcze głębsze eksperymentowanie ku mniejszej lub większej uciesze fanów? Też nie, bowiem od samego początku dochodziły do nas wieści, które temu przeczyły. ''Zapomnijcie o długich, progresywnych utworach z ''Shoguna''. Nowe kawałki będą krótsze, mniej rozbudowane, bardziej szybkie i chwytliwe.'' - Tak mniej więcej sprawę przedstawiał na początku nagrywania ''In Waves'' gitarzysta zespołu. I nie pomylił się. Amatorzy ''Shoguna'' zostali więc ostrzeżeni i mogli już w zasadzie przestać ostrzyć sobie ząbki na bardziej progresywne eksperymenty. Więc co w końcu miało udowodnić ''In Waves''? Myślę, że nic. To miała być po prostu świetna i chwytliwa, a do tego najlepsza, płyta Trivium (jak zapowiadał sam Heafy). I taka jest. Z jednym małym ''ale''. Niestety nie jest najlepsza.

  Jeśli miało się do czynienia ze wszystkimi krążkami Trivium (oczywiście tego nie wymagam :P), to od razu słychać jaką drogę przebył wokal Matt'a od ''Ember to Inferno'' aż do ''In Waves''. Nawet słychać znaczne postępy poczynione od niedawnego ''Shoguna''. Wokale po prostu błyszczą. Widać to w śpiewanych zwrotkach (''Of All These Yesterdays''), przejściach (''Caustic Are the Ties That Bind'') czy po prostu w większości refrenów, które dzięki temu dużo zyskują. Brawo, tak trzymać. Jeśli zaś chodzi o growl, istotnych zmian nie zauważam, jest taki jaki powinien być. Druga rzecz bez której nie mogę przejść obojętnie, to oczywiście zmiana bębniarza, którego ''In Waves'' jest przecież pierwszym poważnym sprawdzianem. Myślę, że zdał go śpiewająco. Choć bardzo żałowałem, że zespół stracił część swojego charakteru po odejściu Travisa, to jednak Nick szybko przekonał mnie do siebie tym, co wyczynia na najnowszej płycie aż do tego stopnia, że śmiem nawet stwierdzić, że owa zmiana za bębnami wyszła Trivium na dobre. Dzięki niemu kocham szaleńcze tempo przejścia na ''Chaos Reigns'', ostatni refren w ''Forsake Not The Dream'' czy trochę toporny, ale mimo wszystko miażdżący ''Dusk Dismantled''. Nie pozostaje mi nic innego jak tylko złożyć kolejne gratulacje i życzyć powodzenia w dalszej pracy.

  Czym jednak jest to całe ''In Waves''? Jak je opisać? Najbardziej trafnym stwierdzeniem będzie po prostu to, że jest to nic innego, jak podsumowanie dotychczasowych osiągnięć zespołu. Trivium w mistrzowski sposób połączyło wszystkie do tej pory znane im patenty i... bum. Mamy ''In Waves''. Najlepszym dowodem na to o czym piszę, jest po prostu duża różnorodność kompozycji. Wystarczy porównać wyżej wymieniony ''Chaos Reigns'' z radiowym wręcz ''A Grey So Dark'', a od razu widać ogromną przepaść jaka zionie pomiędzy nimi. Innymi słowy, każdy może znaleźć tu coś dla siebie. Jednak co zrobić gdy jedni zapragną więcej kawałków a la ''Black'' a innym zamarzy się więcej kombajnów w stylu ''A Skyline's Severance''? Nic. Stąd też może wynikać cała paleta ocen wystawianych przez recenzentów, które Adam zaprezentował w swojej recenzji. Osobiście podoba mi się każdy styl zaprezentowany na ''In Waves'', więc mnie ten problem nie dotyczy.

  Mocne strony albumu? Chwytliwość prawie każdego kawałka. Czasem mam dylemat, który refren z płyty sobie ponucić, bo zawsze do głowy pcha mi się kilka na raz. Niektóre z nich na pewno idealnie sprawdzą się na koncertach - chociażby ''Watch the World Burn'' czy ''Forsake Not The Dream'', który za każdym razem wywołuje u mnie radosne przytupywanie. Cieszą też ciekawe zabiegi, takie jak genialne rozwinięcie w ''Caustic Are the Ties That Bind'' czy pięknie zaśpiewane zwrotki w ''Of All These Yesterdays'', która częściowo może uchodzić za pierwszą balladę Trivium. Bardzo podobają mi się również instrumentalki - marszowy ''Capsizing the Sea'', przywołujące na myśl bezkresną pustynię ''Ensnare the Sun'' i ciekawie zakończony ''Leaving This World Behind''. Oczywiście nie uważam ich za mocną stronę ''In Waves'', jednak dobrze wpasowują się w całość płyty, a skoro piszę o tym co mi się podoba, to chciałem wspomnieć również o nich. Moje ulubione kawałki? Numero uno to chyba gigant w postaci ''Caustic Are the Ties That Bind'' za genialną solówkę  i rozwinięcie oraz kapitalne zwrotki, czyli w sumie za całość. Szczenięcą miłością pokochałem również króciutki ''A Grey So Dark'', ale mam słabość do takich kawałków. Niewątpliwie wśród najlepszych znajduje się też ''A Skyline's Severance'' za chwytliwy wstęp, zabójczą moc i mistrzowskie zakończenie. Szczerze mówiąc, to w każdym kawałku odnajduję coś, co pozwala mi przekonać się, że jest bardzo dobry. Nawet początkowa niechęć do ''Chaos Reigns'' zniknęła po kolejnych przesłuchaniach. ''In Waves'' jako całość potrafi niebezpiecznie się wkręcić.

  A co mnie ubodło? Można pomyśleć, że nic skoro bardzo lubię każdy kawałek, jednak jest taka jedna rzecz. Mianowicie chodzi o to, że zespół hucznie obiecywał, że będzie to najlepsza technicznie płyta. I pod niektórymi względami tak jest - wokal czy budowa niektórych utworów jest naprawdę świetna, ale jeśli spojrzeć np. na solówki, to już nie jest tak różowo. Fakt, takie kawałki jak wałkowany przeze mnie w kółko ''Caustic Are the Ties That Bind'' czy ''A Skyline's Severance'' dobitnie udowadniają, że chłopaki nie zaczęli grać prymitywu, ale w innych kawałkach sola są już mniej wyszukane czy zbyt krótkie lub co gorsza, nie ma ich wcale, co może niestety doskwierać. Skoro jestem już przy wadach, to pozwolę sobie jeszcze raz odnieść się do wady, którą według Adama jest brak pasji i spontaniczności, czyli nadmierne rzemieślnictwo ,z którym się nie zgodziłem (dla wnikliwch - moja litania pod jego recenzją). I dalej się nie zgadzam. Bowiem nie znam metalowych zespołów (nie mówię, że ich nie ma), które wbijają ''na spontanie'' do studia żeby nagrać płytę, aby nie było czuć rzemieślnictwa (no, może Motorhead). Znam tylko jeden zespół, który każdy swój krążek robi na pełnym ''spontanie''(dosłownie) a i tak zawsze wychodzi z tego coś bardzo dobrego. Tym zespołem jest Ortega Cartel, jednak chłopaki z tego składu tworzą rap, więc nie pasuje to do omawianej tu kwestii. Jedyną rzeczą, która może być na poparcie rzemieślnictwa jako wady jest czas powstawania albumu, a były to aż trzy lata. Lecz gdyby zespół wypuścił płytkę rok wcześniej to czy byłaby taka dobra jak jest teraz?

   Kończąc moją prywatną "Iliadę'' o ''In Waves'' chcę napisać tylko, że jest to recenzja z fanowskiego punktu widzenia i nie zdziwię się jeśli niektórym płyta się nie spodoba, innych odrzuci jak po bliskim wystrzale z shotguna, dla jeszcze innych będzie średniakiem czy też krokiem wstecz bo liczyli na coś innego. Każdy przecież ma prawo do własnej opinii, a w naszej mocy leży tylko ciekawa dyskusja skąd się ona wzięła. Nie zdziwię się również, jeśli dla niektórych płyta będzie wyśmienita lub po prostu znajdą na niej coś dla siebie, co pozwoli im do niej wracać. Myliłem się ponad miesiąc temu pisząc w ''pierwszym kęsie'', że od zespołu dostanę prezent w postaci ''Ascendancy vol. II''. Nic bardziej mylnego, dostałem coś zupełnie, zupełnie innego. Nie mniej, dalej jest to prezent. Pewnie zastanawiacie się (o ile chciało się Wam to wszystko czytać), jaką wystawię ocenę płycie, na której każdy utwór jest mi bardzo bliski. W mojej ocenie ''In Waves'' nie przebija ''Ascendancy'', bowiem posiadam do niej zbyt wielki sentyment i zbyt wielkim darzę ją uczuciem. Jednak jako podsumowanie tego, co Trivium nagrało do tej pory, ''In Waves'' wypada świetnie i w starciu z innymi płytami, ''Ember to Inferno'' i ''The Crusade'' bezskutecznie kruszą kopie na ''In Waves'', a nawet ''Shogun'' w walce w zwarciu z najnowszą płytą po straceniu równowagi zdziwiony spada z rumaka, zaś ''In Waves'' wraca z tych potyczek z otwartą przyłbicą. Uwielbiam ten krążek.

Moja ocena : 9,5/10  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.