czwartek, 11 sierpnia 2011

Black River - Black River (2008)

1. Negative (4:07)
2. Free Man (4:16)
3. Night Lover (3:35)
4. Street Games (3:45)
5. Punky Blonde (2:08)
6. Crime Scene (4:46)
7. Fight (3:48)
8. Silence (4:39)
9. Fanatic (4:45)
10. Silence (acoustic) - bonus (4:07)

Całkowity czas: 39:56

  Tym którzy na co dzień nie stykają się z polską scena ciężkiego grania nazwa Neolithic może być obca, lecz nie sądzę, żeby w tym kraju nad Wisłą był ktoś, kto nie słyszał o takich rodzimych towarach importowych jak Behemoth, czy Vader. To co łączy te 3 zespoły to grupa Black River. Nie chodzi tu jednak o obniżone tony gitar i kanonadę perkusyjnych rytmów, ale o członków tej nomen omen supergrupy. Z Behemothem łączy ją osoba (nie, nie Nergala) gustującego w trupio-bladym makijażu basisty Oriona. Sekcję rytmiczną Black River tworzy też były pałker Vader, a obecnie norweskiego Dimmu Borgir i rodzimego Huntera- Daray. Na pewno wiele osób czytających tą recenzję skojarzy operującego chrapliwym wokalem Macieja Taffa ze znanego i cenionego, wielogatunkowego Rootwater. Za gitarowe brzmienie odpowiedzialność na siebie wzięli Artur „Art” Kempa (coraz popularniejszy Soulburners) oraz lider całego projektu- Piotr „Kay” Wtulich. Dlaczego wspomniałem na początku o Neolithic? Wszyscy wyżej wymienieni muzycy na gruzach Neolithic, której byli ostatnim składem założyli stonerowy twór o nazwie Black River. Ich debiutancki album ujrzał światło dzienne w maju 2008 roku. A krążek nosi nazwę po prostu „Black River”.

  Od pierwszych sekund albumu nie ma żadnych wątpliwości, że debiut to mocna, stoner-rockowa jazda. Sympatią do energetycznego gitarowego brzmienia czuje się od kiedy „Negative” rusza bez ostrzeżenia w duecie z perkusyjnym szaleństwem Daraya. Taff ze swoją naturalną zgrzytliwością i chrobotliwością idealnie wpasowuje się w rock’n’rollową ideę i nadaje charakterystyczny feeling każdej kompozycji. Moim faworytem jest drugi, mocno przebojowy (w rock’n’rollowym tego słowa znaczeniu) z rockowymi riffami „Free Man”. Powala już wstęp. Po perkusyjnym nabiciu Taff wykrzykuje „One, two, three, four!” (a już przy następnym przesłuchaniu każdy wykrzykuje to wraz z nim i tak za każdym razem), a głowa sama kołysze się w rytm muzyki. Jeśli ktoś po przesłuchaniu tego utworu nie będzie czuć jeszcze ducha tej prostej, ale zarazem mocnej i świetnie zagranej muzyki, powinien udać się na długotrwałą kurację złożoną z piosenek Motörhead i Mötley Crüe. Wspominając o zespole dobrze znanego wszystkim dziadka Lemmy’ego, podobieństwo w „Punky Blonde” do jego poczynań jest uderzające. I uderza z zawrotną szybkością jak kibic Lecha na fana Legii. W „Night Lover” przewija się historia uczucia do kochanki poznanej pewnej ciemnej nocy. Problem w tym, że Taff zapomniał jej zapytać o imię (znów). Metalowej stylistyce najbliżej „Crime Scene”. Ciężki, masywny, a przy tym łatwo zapadający w pamięć riff kojarzyć się ze stonerowym Black Label Society. „Silence” tak jak to sugeruje sama nazwa jest najspokojniejszym momentem albumu. Powolny riff przypomina pociąg relacji Kraków-Lublin, który beztrosko, w powolnym tempie toczy się do stacji łapiąc kolosalne opóźnienie. Bardziej wrażliwsi słuchacze będą zachwyceni bonusem zawartym na koniec, którym jest wersja akustyczna „Ciszy”. Poprzez plumkanie na gitarze akustycznej i wykluczenie perkusji nabiera jeszcze bardziej balladowego zabarwienia. Jeśliby bonus track nie potraktować jako pełnoprawne zakończenie albumu, to takowym jest na pewno „Fanatic”. Rytm toczy się, a raczej spada niczym lawina. Słowa refrenu wyśpiewane bezbłędnym głosem Taffa potęgują jeszcze to wrażenie:

“Thoughts roll in, roll in, roll into my head.
Cripple, cripple quickly, do not deserve me.
Roll in, roll in, roll in constantly.
Roll in, roll in, roll in on and on.
Thoughts roll in, roll in, roll into my head.”

  Debiut Black River jest godny polecania dla wszystkich, nie tylko fanów Zakka Wylda i wymienionych już wcześniej grup z „umlautami”. Jest to album dla każdego, kto lubi czuć radość z prostego, wyrazistego i rock’n’rollowego grania, którą tu się czuje bezsprzecznie. Styl grupy nie jest tu jeszcze charakterystyczny i wyróżniający się, ale pełny inspiracji i z wieloma obietnicami na przyszłość. A przyszłość przyniosła kolejny album „Black’n’Roll” o którym już w niedalekiej mam nadzieję przyszłości.

Ocena:8/10

Michał Smoll

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.