sobota, 22 stycznia 2011

MUZYKA - Podsumowanie roku 2010 w oczach Bartka: część 3/4

Część trzecia bartkowego podsumowania, które zaczyna się tutaj. 
(zapraszamy również do zapoznania się z krótkim zestawieniem płyt roku Adama.)


10. As I Lay Dying – The Powerless Rise

Kolejny album As I Lay Dying udowadnia, że jeśli chodzi o amerykański metalcore, to Lambesis i spółka już dawno odskoczyli takim kapelom, jak choćby Killswitch Engage, czy All That Remains. Porywający i niezwykle melodyjny album, otwierający przy okazji pierwszą dziesiątkę.








9. The Pineapple Thief – Someone Here Is Missing

odziej ananasów to kolejny zespół w pierwszej dziesiątce, i muszę przyznać, że stanowi naprawdę mocną pozycję. „Someone Here Is Missing” to album urzekający pięknem, jak choćby w tytułowej kompozycji oraz wspaniałym klimatem, gdzie za przykład posłużyć może wieńczący album „So We Row”. Ósmy album Złodzei ananasów, jak najbardziej powinien skraść i nasze serca.






8. Red Sparowes – The Fear Is Excruciating, But Therein Lies The Answer

Trzecia studyjna płyta wspaniałego kalifornijskiego bandu to ogromny zastrzyk smutku i melancholii, z czego zresztą Red Sparowes słynie nie od dziś. Co ciekawe, pozycję ósmą w zeszłym roku odnotował u mnie również zespół grający instrumentalną odmianę post rocka - Pelican. Wtedy chodziło bowiem o album „What We All Come To Need”. Jest to oczywiście zbieg okoliczności, a najnowsze dzieło Red Sparowes z pewnością na miejsce w pierwszej dziesiątce tego roku zasłużyło. Tym razem (na szczęście - dop. Adam), tytuły poszczególnych utworów nie są długie, co dla tej formacji byłoby oczywistością, o czym może świadczyć choćby tytuł "And by Our Own Hand Did Every Last Bird Lie Silent in Their Puddles, the Air Barren of Song as the Clouds Drifted Away. For Killing Their Greatest Enemy, the Locusts Noisily Thanked Us and Turned Their Jaws Toward Our Crops, Swallowing Our Greed Whole" z albumu „Every Red Heart Shines Towars The Red Sun”, dlatego nie mogę się oprzeć wytypowaniu moich trzech faworytów z nowego wydawnictwa. „Wielkie Trio” tworzą „A Swarm”, A Mutiny” oraz kończący „The Fear Is Excruciating But Therein Lies The Answer” – „As Each End Looms And Subsides”. Tak naprawdę jednak - cały album stoi na niezwykle wysokim i równym poziome.

7. Rosetta – A Determinism Of Morality

Po zespole Red Sparowes wciąż pozostajemy przy kategorii „post”. Tym razem jednak będzie zespół grający ciężej, a do tego z wokalistą. Trzeci album zespołu Rosetta to nic innego, jak czysty post metal, i to taki z „wyższej półki”, co potwierdza jego wysoka pozycja albumu. Nie ma utworu, do którego mógłbym się przyczepić. Od otwierającego „Ayil” do zamknięcia w postaci numeru tytułowego, panowie trzymają nas w magicznym „postnym” klimacie swej znakomitej muzyki.




6. Coheed & Cambria – Year Of The Black Rainbow

Amerykański album roku – tak w skrócie mogę opisać najnowsze dokonanie Coheed & Cambria. „Year Of The Black Rainbow” jest chronologicznie pierwszą częścią ich konceptu „The Amory Wars”, więc chyba w bardzo odpowiednim momencie poznałem, czy w zasadzie polubiłem twórczość owego zespołu. Wcześniej bowiem znałem już Coheed & Cambria, lecz nie przepadałem za nimi (na dodatek głos wokalisty Claudio Sancheza nie przypadał mi do gustu). Od tego albumu wszystko się jednak zmieniło. Bardzo, bardzo dobra rzecz.




5. Frontside – Zniszczyć Wszystko

Ósmy studyjny album królów polskiej sceny metalcore’owej to – śmiało mogę powiedzieć – ich najlepsze wydawnictwo. Chociaż przy okazji wydania poprzedniej płyty, którą była bardzo dobra „Teoria konspiracji”, myślałem, iż sosnowiczan nie stać już na jeszcze lepszą płytę… Myliłem się. „Zniszczyć wszystko” jest albumem świetnie wywarzonym, zachowującym idealne proporcje między czystym metalcore’em, a deathcore’em. Najnowszy longplay formacji Frontside jest również o wiele cięższy nie tylko od „Teorii konspiracji”, ale również od płyt „Absolutus”, a nawet „Zmierzch Bogów – Pierwszy krok do mentalnej rewolucji”. Warto zaznaczyć, iż otwieraczem na nowym krążku jest pierwszy w historii zespołu kawałek tytułowy- naprawdę mocna rzecz, jak zresztą cała płyta – dwanaście świetnych metalowych numerów, z których część miałem okazję już usłyszeć na żywo.

4. Division By Zero – Independent Harmony
Tuż poza podium, kolejny świetny, a do tego polski album. Independent Harmony to płyta wspaniale zachowująca przestrzeń między lekkimi motywami, a cięższymi, metalowymi. Trzeba jednak powiedzieć otwarcie, że debiut w postaci „Tyranny Of Therapy” był nieco cięższy. Nie jest to jednak, broń Boże, żaden zarzut w kierunku albumu, na który czekałem od dawna, i w żadnym wypadku się nie zawiodłem. Panowie z Division By Zero pokazali duże umiejętności w tworzeniu progresywnego metalu na ogromnym poziomie, a i na żywo materiał sprawdza się znakomicie, co miałem już okazję osobiście w zeszłym roku przetestować – już w sumie dwukrotnie. Szkoda tylko że pod sam koniec tego wspaniałego dla Division By Zero roku, odszedł od nich klawiszowiec Robert Gajgier. Oby znaleźli godnego Roberta następcę i nagrywali kolejne znakomite albumy.

3. Anathema – We’re Here Because We’re Here 

Podium otwiera album, który, przyznam się szczerze, był moim faworytem numer jeden do zajęcia pierwszego miejsca w kategorii na najlepszy album roku 2010. Konkurencja okazała się być jednak w tym roku naprawdę potężna, stąd „dopiero” trzecia pozycja tego wspaniałego albumu. Długo kazała nam Anathema czekać na swoje nowe wydawnictwo, bo siedem lat minęło już od pięknej płyty o równie wspaniałym tytule – „A Natural Disaster”. Przez te siedem lat można było zobaczyć w sieci różne tytuły poszczególnych utworów, różne tracklisty nowego albumu a także sama jego nazwa przez długi czas była zupełnie inna od ostatecznej wersji („Horizons”). Nieważne jednak ile czasu minęło, a najważniejsze, iż w końcu Anathema nagrała kolejny piękny, wspaniały album. Oby na następne ich wydawnictwo nie trzeba było czekać kolejnych siedem lat.

2. Blindead – Affliction XXIX II MXMVI

Najlepszy polski album, bez dwóch zdań. O krok od zwycięstwa w ogólnej klasyfikacji, gdyż tak naprawdę, do samego końca zastanawiałem się, czy oni, czy jednak może… . Przed tym zespołem na pewno drzwi do wielkiej przyszłości stoją szeroko otwarte i wręcz proszą się, aby przez nie przejść. Nie ma wątpliwości, że można (i trzeba) być dumnym, iż są polakami, bo co tu ukrywać… na polskiej scenie post-metalowej raczej posucha, a oni mogą spokojnie konkurować z najlepszymi na świecie. „Affliction…” to prawdziwe arcydzieło, na które składa się nie tylko wspaniała warstwa muzyczna, ale i urzekający koncept opowiadający o trzynastoletniej dziewczynce chorej na autyzm, a także przepiękne wydanie albumu.

1. Iron Maiden – The Final Frontier

Cóż… chyba inaczej być nie mogło. Iron Maiden wspięło się na swoje kompozytorskie wyżyny, a możliwości mają ogromne, co udowodnili już niejednokrotnie. „The Final Frontier” jest albumem niezwykle rozbudowanym i progresywnym, o czym świadczy jego długość. Jest to bowiem najdłuższy longplay w historii tego brytyjskiego giganta heavy metalu. Wielkie ukłony dla całego zespołu, który wciąż nagrywa tak wspaniałe płyty. Oby w przyszłości było równie dobrze, co teraz, i oby Ironi uraczyli nas przynajmniej jeszcze jednym studyjnym krążkiem w swojej dyskografii. Warto dodać, że byłby to już ich szesnasty z kolei. „The Final Frontier” to wielki album. Nic dodać, nic ująć.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.