poniedziałek, 24 stycznia 2011

MUZYKA - Podsumowanie roku 2010 w oczach Marcina: część 1/3

  A więc, jestem ostatni. Ale skoro nie zaczyna się zdania od ''więc'', jak to zawsze powtarza każdy szanujący się nauczyciel polskiego, to muszę się poprawić. Nadszedł czas na moje muzyczne podsumowanie minionego roku. Jak widać, ''trochę'' się z nim ociągałem. Winą za ten fakt obarczam po części swoje lenistwo, a po części lekki brak czasu (również spowodowany lenistwem), ale mam nadzieję, że owa strona bardziej zmobilizuje mnie do działania. Jednak przejdźmy już do konkretów.
  Muzyczny rok 2010 był dla mnie bardzo obfity. Na rynku pojawiło się wiele albumów, na które czekałem, premiery innych ku mojemu rozczarowaniu zostały przesunięte na rok obecny. Skoro mowa tu o podsumowaniu, to pozwolę sobie na chwilę wylecieć z chłodną statystyką. Zanim zabrałem się do stworzenia swojego TOP 20, musiałem najpierw podliczyć wszystkie płyty oraz ep'ki jakie przesłuchałem w minionym roku. Liczba longplayów jakie miałem okazję wziąć ''na ząb'' wyniosła 268, zaś liczba ep'ek to 92. Kiedy to  zsumujemy, wychodzi na to, że statystycznie musiałem posłuchać przynajmniej (prawie) 1 płyty dziennie. Oczywiście, ogromna część z nich po prostu przeleciała mi pomiędzy uszami, jednak bez bicia mogę napisać, że skupiłem się przynajmniej na 1/6 z całości. Jak więc mówiłem, było obficie. Jednak zanim podzielę się z Wami moją najlepszą dwudziestką, chciałbym zacząć od albumów, które przysporzyły mi trochę nerwów i smutku, więc mowa tu o największych 8 rozczarowaniach minionego roku:


8. All That Remains - For We Are Many 

  Nie jest to album słaby. Mógłbym nawet pokusić się o stwierdzenie, że wypadł całkiem nieźle. Jednak nie tego oczekiwałem po panu Labonte i spółce. Po marnym ''Overcome'' sprzed dwóch lat liczyłem na album, który choć w połowie dorówna genialnemu ''The Fall of Ideals''. Nie doczekałem się, więc najnowsze dziecko All That Remains otwiera moją listę albumów, które zawiodły.






7. Ill Nino - Dead New World

  Tutaj sytuacja jest podobna. Miałem nadzieję, że najnowsze dokonanie owego amerykańskiego zespołu z brazylijskimi korzeniami zatrze moje nie najlepsze wrażenie po ich ostatnim albumie. A skoro szału nie było, to Ill Nino ląduje na miejscu siódmym, choć Dead New World również nie jest złym albumem.







6. Sabaton - Coat of Arms

   Mówiąc szczerze, fanem power metalu nigdy nie byłem i oprócz kilku zespołów które znam, owy gatunek muzyczny nie jest i raczej nigdy nie będzie moim konikiem. Jednak poprzednie wydawnictwo tego szwedzkiego zespołu o jakże pięknym dla mnie tytule ''The Art of War'' wywarło na mnie piorunujące wrażenie. I to nie (tylko) z powodu reklamującego Polskę ''40:1''. Miałem nadzieję, że Sabaton stanie na wysokości zadania i nagra godnego następcę Sztuki Wojowania, jednak Coat of Arms to herb co najwyżej przeciętności i mimo kolejnego ukłonu w stronę Polaków w postaci ''Uprising'', płyta w moich oczach po prostu zawiodła, choć może nie na całej linii frontu.


 5. Nonpoint - Miracle

  W obozie Nonpoint jest źle. Zespół, który korzeniami pochodzi aż z egzotycznego Portoryko zwyczajnie stracił na siebie pomysł. Nie dość, że na ich najnowszą płytę trzeba było czekać aż 3 długie lata, to jeszcze ich poprzedni longplay nie pozostawił po sobie pozytywnego wrażenia. Co gorsza, panowie chyba nie spożytkowali tego czasu zbyt dobrze, o czym świadczy właśnie ''Miracle''. Brzydko mówiąc - album na odwal.






4. Linkin Park - A Thousand Suns

  Były gigant nu metalu był moim ulubionym zespołem przez ponad 4 lata. I choć byłem wtedy mały, to jednak jakiś sentyment do nich mi pozostał. Może nie był to album, na który czekałem z wypiekami na twarzy, jednak zamierzałem zobaczyć,a raczej posłuchać, jaką odpowiedź Linkini przygotowali na swój poprzedni album, który został przyjęty bardzo różnie, jednak z reguły negatywnie. Ich najnowsze dokonanie w postaci Tysiąca Słońc lekko mnie zszokowało. Zespół kompletnie odciął się od swoich dawnych dokonań. Niestety nie należę do osób, które ''łyknęły'' ich nowy styl, dlatego chłopakom z czystym sumieniem należy się miejsce czwarte.


3. Disturbed - Asylum

  Disturbed znam od lat, choć szczerze mówiąc nie przyglądałem się ich postępom muzycznym od roku 2005, dlatego ''Asylum'' nie jest moim największym zawodem, choć na spokojnie mógłby nim być, gdybym tylko poświęcił amerykanom trochę więcej uwagi. Szkoda pisać o tej płycie coś więcej, skoro chłopaki w swoich recenzjach znakomicie wyłuszczyli jej wady. A jest ich całkiem pokaźna liczba, więc Disturbed hucznie otwiera podium.





2. Godsmack - The Oracle

  Sporo osób chyba zgodzi się ze moim stwierdzeniem, że Godsmack najlepsze lata ma już za sobą. ''Awake'' czy Faceless'' to płyty, które są już w pewien sposób kultowe, jednak sama ich renoma jak widać nie wystarczy aby utrzymać dobrą formę. Nowy album Godsmack nagrywał aż 4 lata, więc naprawdę można było ostrzyć sobie na niego ząbki. Niestety, co smutne, zupełnie niepotrzebnie. Panowie po prostu zwyczajnie się wypalili na wolnym ogniu. Gdzie się podział polot z ''Awake'' czy chwytliwe refreny z ''Faceless''? Moje gorzkie miejsce drugie.



1. Haste the Day - Attack of the Wolf King

  Na Atak Króla Wilków czekałem całe dwa lata. Po słabszym ''Dreamer'' apetyt na ich nowe wydawnictwo miałem dosłownie wilczy. Dobry singiel sprawił, że aż ślinka mi pociekła. Jednak kiedy spodziewany Atak już nadszedł, to spełnił swoje zadanie. Zniszczył moje jakiekolwiek dobre wrażenie o tej płycie. Boli to tym bardziej, że miał być to murowany kandydat do mojego TOP 20. Attack of the Wolf King to kolokwialnie mówiąc po prostu padaka. Jedyne, co mi się podoba, to mina owcy z okładki, która do złudzenia przypomina moją po zakończeniu pierwszego odsłuchu owego albumu. Najgorsze w tym wszystkim jest to, że zespół w tym roku kończy swoją działalność.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.