poniedziałek, 3 stycznia 2011

MUZYKA - Coldplay: X&Y (2005)

1. Square One (4:47)
2. What If (4:57)
3. White Shadows (5:28)
4. Fix You (4:55)
5. Talk (5:11)
6. X&Y (4:34)
7. Speed of Sound (4:48)
8. A Message (4:45)
9. Low (5:32)
10. The Hardest Part (4:25)
11. Swallowed in the Sea (3:59)
12. Twisted Logic (5:01)
13. Kingdom Come (4:10)

Całkowity czas: 62:32

  (Długo układałem myśli przed zabraniem się do tego tekstu. W przypadku poprzednich albumów Coldplay, mogłem pozwolić sobie na odpowiedni dystans i chłodne rozważania, jednak co zrobić z płytą, która stanowi muzyczny kamień milowy mojego życia? Poddać się sentymentom i rozpłynąć w pochwałach, a może udawać? Udawać, że "X&Y" nic dla mnie nie znaczy, napisać kilka zwykłych akapitów, palnąć ocenę i wypić puszkę piwa? 

  Całkiem niedawno, bo jeszcze w grudniu, otrzymałem od znajomego niezwykłą pochwałę. Bo potrafię ponoć w recenzji skryć cząstkę siebie, sprawiając zarazem, że Czytelnik (drogi, jak zawsze) utożsamia się z czytanym tekstem. Chciałbym wierzyć, że rzeczywiście tak jest. I nie będę udawać, gdyż nie leży to w mojej naturze.)

  "Oh I wanna talk to you
You can take a picture of something you see
In the future where will I be?..."

  - Adaś nucił pod nosem słowa piosenki, która przyszła na świat w jego ciemnym pokoiku za sprawą nielegalnej empetrójki. Po drugiej stronie okna prószył pierwszy śnieg i błyskał fikuśnie w pomarańczowych światłach ulicznych latarni. Zima sprawiła, że serce chłopaka otworzyło się na emocje i zima sprawiła, że tych emocji dostał więcej niż się spodziewał. Przelały się w jego wnętrzu, zagotowały i wzbiły ku górze, kłując serce, powodując ścisk w gardle i wylały wreszcie w postaci kilku łez. Krajobraz za oknem odbił się w magiczny sposób na adasiowej duszy, tworząc coś na kształt fotografii. Chłopak poczuł, że jest gotowy otworzyć się na falę dźwięków płynącą z tanich głośniczków przy komputerze; otworzyć się na kiełkującą pasję. Jeszcze raz zanucił z wokalistą słowa refrenu.


  Miliony, które przyniósł Coldplay album "A Rush of Blood to the Head" i wielka trasa koncertowa, mogłyby zamieszać poważnie w niejednej głowie, zamieniając rozum na stertę siana. Na szczęście, chłopaki ze sławą musieli nauczyć się walczyć już po "Parachutes" i najzwyczajniej w świecie stwierdzili, że było ich ostatnio "za dużo" i chcieliby wycofać się w cień, aby odpocząć i - odpoczywszy wystarczająco - napisać nowe utwory. Ambicje były wielkie, bo skoro już raz udało im się udowodnić, że nie byli "sezonowym zespołem", to dlaczego nie mieliby spróbować pokazać, że stać ich na jeszcze więcej? 

  Pojawił się tedy "X&Y". Co ja piszę... Uderzył niczym grom z jasnego nieba, bo z miejsca wskoczył na szczyt Billboardu, a do dziś osiem raz podmalował się platynową farbą. I krytycy na całym świecie rozpłynęli się w pochwałach, przyznając zgodnie, że Coldplay definitywnie pokazał, ile potencjału może drzemać w czwórce młodzików spod Londynu. Już wiesz, drogi Czytelniku, że ja sam również uległem magii tego albumu, będąc "niekumatym" jeszcze młodzikiem. Towarzyszył mi w wielu ważnych chwilach i towarzyszy do dzisiaj, kiedy przywołuje wspomnienia, stare fotografie, puszczany pod prószący za oknem śnieg. 

 Ale pozostańmy na ziemi. Czym się różni "X&Y" od swoich poprzedników? Jest fenomenalnie wyprodukowany, każdy dźwięk błyszczy: szarpnięcie basowych strun miło łaskocze ucho, uderzenie w klawisze pianina powoduje dreszcze, gitary rozpływają się w rytm bajkowych riffów a głos Martina, delikatny jak zawsze, chwyta za gardło bezbronnego słuchacza. Nawiązuje też do muzyki bardziej elektronicznej, jak cytowane Kraftwerk (z którego notabene zapożyczono główny motyw "Talk") oraz Kate Bush i rezygnuje z imejdżu grzecznego, prawie akustycznego Coldplay. Trwa na dodatek ponad godzinę. 

  I wszystkie te zmiany powodują, że wrażliwy słuchacz w pewnym momencie traci dystans do muzycznego świata "X&Y". Topi się w dynamicznych pejzażach  "Speed of Sound", "White Shadows", czy "Talk". Poważnie wzrusza przy "What If", albo moich ukochanych "Fix You" i "The Hardest Part". Owszem, Coldplay zawsze stawiał na emocje, ale ich nagromadzenie na tym albumie, zwłaszcza tych "jesienno - zimowo - sentymentalnych, jest przeogromne. Tak duże nawet, że część fanów zarzuciła zespołowi sztuczność i z rezerwą podchodziła do wszystkich tych kawałków i późniejszego krążka, "Viva la Vida", o którym - jak się pewnie domyślasz - będzie mowa niebawem. Jeżeli miałbym coś odpowiedzieć na te zarzuty, rzekłbym krótkie "A puknij się pan w czoło". Jak dla mnie, jedynym minusem "X&Y" jest te pięć minut, które należy za każdym przesłuchaniem poświęcić na "Twisted Logic" - kawałek nieco słabszy.

  Piękna to płyta. Może nie powinienem jej oceniać, ale "dziewiątka" nawet minimalnie nie poruszy mojego sumienia.

  "Oh I wanna talk to you
You can take a picture of something you see
In the future where will I be?..."

 - nucę razem z Martinem podczas kolejnego przesłuchiwania "X&Y". Za oknem wrzask wielkiego miasta i pozostałe plamki brudnego śniegu - widok zdecydowanie "niemagiczny". Mimo to, zima zawsze sprawia, że czuję więcej (jakkolwiek dziwacznie to nie brzmi) i potrzebuję muzyki, która dostarczy mi większą ilość emocji. Która spowoduje, że na widok starych fotografii, ukazujących się gdzieś w głębi duszy, po policzku spłynie łza i uśmiechnę się sam do siebie. Muzyka bowiem, jak powiedziałby brodaty mędrzec ze wschodu, to nieopisywalnie piękna pasja - nie trudźmy się zatem w próby uchwycenia jej słowami, tylko słuchajmy dalej. I dlatego nucę ten refren jeszcze raz, zupełnie jak wtedy, ponad pięć lat temu.

Ocena: 9/10 

2 komentarze:

  1. Recenzja ekstra. Oczywiście w pełni się z nią zgadzam:) nie pasuje mi tylko jedno...



    ...nie dałeś przed nią daty, co zawsze czynisz i nie wiedziałem, kiedy się pojawiła:P

    OdpowiedzUsuń
  2. piękna, magiczna, wręcz wzruszająca recenzja... jakbyś był mną...a przecież nie jesteś

    OdpowiedzUsuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.