Rok 2010 jest już przeszłością, więc czas na jego muzyczne podsumowanie. Trzeba przyznać, iż był to rok niezwykle obfity w różnego rodzaju albumy. Doczekaliśmy się bowiem płyt ważnych (mniej lub bardziej), a także niespodziewanych – takich, które znaczyły więcej niż z założenia miały. Działa to oczywiście w dwie strony, gdyż oprócz niespodzianek znalazło się miejsce na zawody. Mimo wszystko uważam, iż rok 2010 był bardzo satysfakcjonujący, a przynajmniej ja osobiście usłyszałem więcej dobrych albumów niż się spodziewałem.
W Stanach Zjednoczonych wydawnictwa z gatunku metalcore są corocznym chlebem powszednim, gdyż rok w rok pojawia się ich cała masa – są to płyty zespołów mniej lub bardziej znanych, najczęściej jednak ukazują się, co dwa lata. W tym roku wypadło na takie formacje, jak choćby As I Lay Dying, Heaven Shall Burn, Underoath, All That Remains, Bleeding Through, czy Demon Hunter, i okazało się, że tak naprawdę tylko ci pierwsi stanęli na wysokości zadania. Mimo to, w USA wyszło kilka naprawdę godnych uwagi albumów. Jednym z nich jest „A Determinism Of Morality” post-metalowej formacji Rosetta. Szkoda, że tym razem „postna” konkurencja nie była dla panów z Rosetty wyjątkowo mocna. Swojego albumu nie wydał bowiem szwedzki Cult Of Luna, choć można się było tego spodziewać. Jeśli chodzi jednak o Szwecję, to nie mieliśmy również nowych krążków In Flames oraz Amon Amarth. Dziwi to tym bardziej, że zespoły te wydają swoje płyty regularnie co dwa lata. Teraz widocznie zrobiły sobie przerwę, ale w przyszłym roku albumy tych bandów już powinny się pojawić. No, ale może nie warto teraz mówić, o tym, czego nie ma, a o tym, co jest, albo w zasadzie, co było. Zamiast In Flames mieliśmy okazje posłuchać nowego krążka Dark Tranquillity, pt. „We Are The Void”. Album ten ukazał się w początkowej fazie roku, więc było dużo czasu, aby z materiałem Szwedów się osłuchać. Dobrymi albumami popisały się również takie kapele, jak Pain Of Salvation, czy Therion.
Pisałem na wstępie o albumach ważnych. Do takich albumów można zaliczyć wielkie powroty, lecz nie tylko. Przykładem takiego powrotu na pewno będzie album „Blood Of The Nations” niemieckiego zespołu Accept. Jest to pierwszy od czternastu lat album długogrający starych wyjadaczy heavy metalu, i pomimo braku Udo Dirkschneidera, naprawdę warto posłuchać tej płyty. Kolejnymi ważnymi albumami będą tutaj „Plastic Beach” oraz „Heligoland”. O ile w przypadku tego drugiego albumu możemy mówić o swojego rodzaju niewielkim powrocie ( siedem lat od ostatniego albumu Massive Attack ) , to w przypadku Gorillaz i ich „Plastikowej plaży” już raczej nie. Dla Gorillaz pięć lat, to tak naprawdę rzecz normalna, a przynajmniej szybciej kolejnego albumu rysunkowego zespołu nie powinniśmy się nigdy spodziewać. Coś jak Tool, tylko że na nich jeszcze przyjdzie troszkę poczekać. Poczekać przyszło nam też na Anathemę, która z nowym krążkiem też zwlekała bardzo długo, ze względu na różnego rodzaju problemy. W końcu jednak światło dzienne ujrzało dzieło zatytułowane „We’re Here Because We’re Here”. Jak w przypadku Massive Attack czekać przyszło nam siedem długich lat. Na szczęście krócej czekaliśmy na „The Final Frontier” legendarnego Iron Maiden – cztery lata. Jednak i tak, jest to rok dłużej niż ostatnio, gdyż od roku 2000 („Brave New World”) Żelazna Dziewica wydawała albumy co trzy lata (2003 – „Dance Of Death”, 2006 – „A Matter Of Life And Death”). Cztery lata to jednak już o dwa dłużej patrząc na średnią zespołu, biorąc pod uwagę całą dyskografię rzecz jasna (piętnaście albumów przez trzydzieści lat, od 1980 do 2010 roku). Bardzo ważną pozycją tego roku jest również pożegnalne wydawnictwo słynnego niemieckiego zespołu Scorpions – „Sting In The Tail”. Ten całkiem dobrze przyjęty album jest siedemnastym długograjem bandu, w którym usłyszeć możemy Klausa Meine. Ciekawy jest także tytuł ostatniego na tej płycie utworu – „The Best Is Yet To Come”
Nasz kraj należy za rok 2010 tylko chwalić. Mnogość mocnych pozycji w Polsce była naprawdę miłym zaskoczeniem. Tym bardziej, iż w tym roku nie doczekaliśmy się nowej Comy. Nie można jednak chłopakom z Comy zarzucić lenistwa. Wydali oni bowiem „Live” w wersji cd, dvd, a także blue ray, co jest pierwszym tego typu wydawnictwem w naszym kraju. I na tym wcale się nie skończyło. Światło dzienne ujrzały jeszcze albumy: „Symfonicznie” (koncertówka z udziałem Orkiestry Symfoników Gdańskich), oraz „Excess” ( przerobione na język angielski wybrane utwory z „Hipertrofii” plus trzy dodatkowe kawałki). Można stwierdzić śmiało, że Coma najzwyczajniej w świecie chciała się dobrze „sprzedać” i wypromować za granicą. Czas jednak, aby wziąć się za nagranie polskojęzycznego albumu i udźwignąć ciężar „Hipertrofii”. Czy ich na to stać? Ja w to wierzę. Ale z wiarą różnie bywa – jest przewrotna. O wiele mniej wierzyłem w nowe wydawnictwo sosnowieckiej grupy Frontside… to był błąd. Sosnowiczanie nagrali bardzo dobry i metalowy album, jakiego nie powstydziliby się żadni amerykańscy metalcore’owcy. Znakomitymi longplay’ami poszczycić się też mogą Division By Zero, czy Blindead. To te ważniejsze pozycje, ale tak naprawdę było tego znacznie więcej.
Czas na podsumowanie w najbardziej przejrzysty sposób – rankingi liczbowe, czyli to, co lubię najbardziej.
W Stanach Zjednoczonych wydawnictwa z gatunku metalcore są corocznym chlebem powszednim, gdyż rok w rok pojawia się ich cała masa – są to płyty zespołów mniej lub bardziej znanych, najczęściej jednak ukazują się, co dwa lata. W tym roku wypadło na takie formacje, jak choćby As I Lay Dying, Heaven Shall Burn, Underoath, All That Remains, Bleeding Through, czy Demon Hunter, i okazało się, że tak naprawdę tylko ci pierwsi stanęli na wysokości zadania. Mimo to, w USA wyszło kilka naprawdę godnych uwagi albumów. Jednym z nich jest „A Determinism Of Morality” post-metalowej formacji Rosetta. Szkoda, że tym razem „postna” konkurencja nie była dla panów z Rosetty wyjątkowo mocna. Swojego albumu nie wydał bowiem szwedzki Cult Of Luna, choć można się było tego spodziewać. Jeśli chodzi jednak o Szwecję, to nie mieliśmy również nowych krążków In Flames oraz Amon Amarth. Dziwi to tym bardziej, że zespoły te wydają swoje płyty regularnie co dwa lata. Teraz widocznie zrobiły sobie przerwę, ale w przyszłym roku albumy tych bandów już powinny się pojawić. No, ale może nie warto teraz mówić, o tym, czego nie ma, a o tym, co jest, albo w zasadzie, co było. Zamiast In Flames mieliśmy okazje posłuchać nowego krążka Dark Tranquillity, pt. „We Are The Void”. Album ten ukazał się w początkowej fazie roku, więc było dużo czasu, aby z materiałem Szwedów się osłuchać. Dobrymi albumami popisały się również takie kapele, jak Pain Of Salvation, czy Therion.
Pisałem na wstępie o albumach ważnych. Do takich albumów można zaliczyć wielkie powroty, lecz nie tylko. Przykładem takiego powrotu na pewno będzie album „Blood Of The Nations” niemieckiego zespołu Accept. Jest to pierwszy od czternastu lat album długogrający starych wyjadaczy heavy metalu, i pomimo braku Udo Dirkschneidera, naprawdę warto posłuchać tej płyty. Kolejnymi ważnymi albumami będą tutaj „Plastic Beach” oraz „Heligoland”. O ile w przypadku tego drugiego albumu możemy mówić o swojego rodzaju niewielkim powrocie ( siedem lat od ostatniego albumu Massive Attack ) , to w przypadku Gorillaz i ich „Plastikowej plaży” już raczej nie. Dla Gorillaz pięć lat, to tak naprawdę rzecz normalna, a przynajmniej szybciej kolejnego albumu rysunkowego zespołu nie powinniśmy się nigdy spodziewać. Coś jak Tool, tylko że na nich jeszcze przyjdzie troszkę poczekać. Poczekać przyszło nam też na Anathemę, która z nowym krążkiem też zwlekała bardzo długo, ze względu na różnego rodzaju problemy. W końcu jednak światło dzienne ujrzało dzieło zatytułowane „We’re Here Because We’re Here”. Jak w przypadku Massive Attack czekać przyszło nam siedem długich lat. Na szczęście krócej czekaliśmy na „The Final Frontier” legendarnego Iron Maiden – cztery lata. Jednak i tak, jest to rok dłużej niż ostatnio, gdyż od roku 2000 („Brave New World”) Żelazna Dziewica wydawała albumy co trzy lata (2003 – „Dance Of Death”, 2006 – „A Matter Of Life And Death”). Cztery lata to jednak już o dwa dłużej patrząc na średnią zespołu, biorąc pod uwagę całą dyskografię rzecz jasna (piętnaście albumów przez trzydzieści lat, od 1980 do 2010 roku). Bardzo ważną pozycją tego roku jest również pożegnalne wydawnictwo słynnego niemieckiego zespołu Scorpions – „Sting In The Tail”. Ten całkiem dobrze przyjęty album jest siedemnastym długograjem bandu, w którym usłyszeć możemy Klausa Meine. Ciekawy jest także tytuł ostatniego na tej płycie utworu – „The Best Is Yet To Come”
Nasz kraj należy za rok 2010 tylko chwalić. Mnogość mocnych pozycji w Polsce była naprawdę miłym zaskoczeniem. Tym bardziej, iż w tym roku nie doczekaliśmy się nowej Comy. Nie można jednak chłopakom z Comy zarzucić lenistwa. Wydali oni bowiem „Live” w wersji cd, dvd, a także blue ray, co jest pierwszym tego typu wydawnictwem w naszym kraju. I na tym wcale się nie skończyło. Światło dzienne ujrzały jeszcze albumy: „Symfonicznie” (koncertówka z udziałem Orkiestry Symfoników Gdańskich), oraz „Excess” ( przerobione na język angielski wybrane utwory z „Hipertrofii” plus trzy dodatkowe kawałki). Można stwierdzić śmiało, że Coma najzwyczajniej w świecie chciała się dobrze „sprzedać” i wypromować za granicą. Czas jednak, aby wziąć się za nagranie polskojęzycznego albumu i udźwignąć ciężar „Hipertrofii”. Czy ich na to stać? Ja w to wierzę. Ale z wiarą różnie bywa – jest przewrotna. O wiele mniej wierzyłem w nowe wydawnictwo sosnowieckiej grupy Frontside… to był błąd. Sosnowiczanie nagrali bardzo dobry i metalowy album, jakiego nie powstydziliby się żadni amerykańscy metalcore’owcy. Znakomitymi longplay’ami poszczycić się też mogą Division By Zero, czy Blindead. To te ważniejsze pozycje, ale tak naprawdę było tego znacznie więcej.
Czas na podsumowanie w najbardziej przejrzysty sposób – rankingi liczbowe, czyli to, co lubię najbardziej.
30. Soilwork – The Panic Broadcast
Szwedzi powracają po 3 latach przerwy ze swoim najnowszym albumem, którego wartość oddaje jeden prosty przymiotnik – „dobry”. Dokładnie taki jest nowy album Soilworka. Nie ma tutaj wielkich fajerwerków, jest jednak ładna okładka i konkretna płyta, na którą składa się dziesięć rzetelnych melodeath’owych numerów.
29. Dark Tranquillity – We Are The Void
Kolejny zespół ze Szwecji, który nagrał w roku 2010 dobry album spod znaku “melodic death”. Nieco lepszy od Soilworka stąd pozycję wyżej od swoich rodaków. Na szczególną uwagę zasługują „Arkhangelsk” oraz kończący „We Are The Void” „Iridium”, którego ostatnie dźwięki według mnie należą do najlepszych w historii zespołu.
28. Living Sacrifice – The Infinite Order
Udany powrót po ośmiu latach odnotowali w minionym roku panowie z Living Sacrifice. Wszystko za sprawą „The Infinite Order”, będącego mieszanką groove, metalcore’u i christian metalu. Zwłaszcza ten ostatni gatunek oddaje najlepiej zespół Living Sacrifice, o czym świadczyć może choćby tytuł najlepszego na płycie utworu – „Love Forgives”.
27. Dianoya – Obscurity Divine
Pierwszy w zestawieniu polski zespół, który zadebiutował w 2010 roku albumem „Obscurity Divine”. Razem z DIvision By Zero i Disperse zagrali na trasie Progressive 3-D Vol. Tour. Szczerze mówiąc ich debiut w moim odczuciu wydaje się być lepszy od „Journey Through The Hidden Gardens” wspomnianego Disperse, który to pierwotnie miał znaleźć swoje miejsce w tym zestawieniu, kosztem być może właśnie kapeli o nazwie Dianoya – stało się jednak inaczej.
26. The Ocean – Heliocentric
The Ocean Collective to niemiecka formacja wykonująca post metal. „Heliocentric” jest jedną z dwóch części, którą obdarzyli swoich fanów panowie z The Ocean. Druga to „Anthropocentric”, która wypadła już nieco gorzej, stąd brak jej w najlepszej „30” tego roku. „Heliocentric” natomiast jest albumem zróżnicowanym i dobrym, choć z czasem momentami powoli się może nudzić.
25. Accept – Blood Of The Nations
Wielki powrót i album po 14 latach przerwy, wraz z nowym wokalistą Markiem Tornillo. Mocny, heavy metalowy krążek, pokazujący, że pomimo wieku Accept wciąż mógłby wiele nauczyć młodych i niedoświadczonych muzyków.
24. Cradle Of Filth – Darkly, Darkly, Venus Aversa
Dobry album „Kredek” po słabszym “Godspeed On The Devil’s Thunder”. Mroczny klimat, który potrafili zawsze tworzyć daje się we znaki i na tym longplay’u.
23. Pain Of Salvation – Road Salt One
Mój drugi najlepszy album roku 2010 w Szwecji…i dopiero 23. pozycja, co oznacza, iż ten rok w wykonaniu tego kraju nie był szczególnie dobry (brak nowego In Flames, Cult Of Luna, Amon Amarth). Mimo wszystko Pain Of Salvation, którego fanem nigdy nie byłem stanęło na wysokości zadania i nagrało album godny uwagi, a gdyby był jeszcze nieco równiejszy to prawdopodobnie znalazłby się nawet w pierwszej 20. Kto wie, w 2011 ma być „Road Salt Two” i może wtedy Pain Of Salvation jeszcze bardziej przypadnie mi do gustu.
22. Motorhead – The World Is Yours
Chyba niewiele jest zespołów, które mogą się poszczycić tak bogatą dyskografią studyjną. „The World Is Yours” jest bowiem już dwudziestym albumem długogrającym formacji Motorhead. I choć zawsze twierdziłem, że zespół ten należy do tych, które nagrywając milion albumów niczym nigdy nie zaskoczą, to nowe dziecko Lemmy’ego i jego kolegów jest dawką naprawdę dobrego rock’n’roll’owego heavy metalu. Szczególnie pragnę tutaj wyróżnić numer „Brotherhood Of Man”, który jest według mnie najlepszym kawałkiem zespołu od wielu lat. Tworząc go Kilmister musiał wypić naprawdę mocnego drinka, o czym świadczy zresztą jego głos.
21. God Is An Astronaut – Age Of The Fifth Sun
Najwyżej w trzeciej dziesiątce plasuje się God Is An Astronaut ze swoim najnowszym albumem. Panowie wydali już łącznie pięć albumów, grając instrumentalnego post rocka na bardzo dobrym poziomie. Godna uwagi jest również oryginalna nazwa zespołu, na którego koncert mam zamiar w 2011 już roku pojechać.
(dalszą część podsumowania przeczytać można pod tym linkiem)
(dalszą część podsumowania przeczytać można pod tym linkiem)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.