czwartek, 19 maja 2011

MUZYKA -Soap&Skin: Lovetune for Vacuum (2009)

1. Sleep (2:44)
2. Cry Wolf (3:48)
3. Thanatos (2:34)
4. Extinguish Me (2:38)
5. Turbine Womb (3:46)
6. Cynthia (2:57)
7. Fall Foliage (2:44)
8. Spiracle (2:50)
9. Mr. Gaunt Pt. 1000 (2:27)
10. Marche Funebre (2:59)
11. The Sun (3:14)
12. DDMMYYYY (3:38)
13. Brother of Sleep (5:25)

Całkowity czas: 41:54

  "Lovetunes for Vacuum” jest prezentem z pewnej wyprawy na wieś. Prezentem od mojej najlepszej przyjaciółki. Prezentem, którym zachłysnęłam się od pierwszego usłyszenia. Do tamtego momentu wszystko, co mroczne w muzyce kojarzyło mi się z cierpiętną pokazówką, stylizacją i, ogólnie, czymś sztucznym. Ta płyta jednak udowodniła mi, że smutek, choroba, samotność i cierpienie mogą być ukazane w sposób szczery, nieprzerysowany, prosty i głęboki jednocześnie. Po dłuższym zastanowieniu się przyznam, że nie znam czegoś, co bardziej chwyta mnie za serce. W smutnym tego słowa znaczeniu. I mimo, że znajdują się na płycie dodające nadziei na lepsze kawałki ("Extinguish Me”), to są nieliczne i służą tylko temu, żeby słuchacz nie popadł po wysłuchaniu płyty w głęboką, psychodeliczną depresję. Jednak piękne są te smęty. Piękne tą swoją zszarzałą, ciemną cudownością.

  Inicjatorką i wykonawczynią projektu jest Anja Franziska Plaschg, panienka pochodząca z Austrii, swoisty, muzyczny geniusz. Zaczęła na fortepianie grać w wieku lat sześciu, dołączyła do duetu skrzypce mając lat czternaście, a pierwszą (i niestety jedyną jak do tej pory), opisywaną przeze mnie płytę nagrała jako piękna dziewiętnastka. W stworzonych przez nią kawałkach dominują fortepian i gdzieniegdzie dodawane skrzypce. Wokal jest bardzo złożony. Ponakładane na siebie głosy tworzą iście psychodeliczne wrażenie.Całkiem często dochodzi do głosu mroczna, dudniąca elektronika. Do tego jeszcze wywodzące się aż z trzewi krzyki, płacz dziecka, odgłosy robienia zdjęć i inne dziwne dźwięki. Dlatego też uprzedzam, że przesłuchanie płyty nocą przez niedoświadczonego słuchacza, grozi bezsennością. ;)

  Na płycie nic nie jest takie, jak się wydaje. Nawet najjaśniejszy tytuł, "The Sun”, wiąże się z jednym z (o ironio!) najmroczniejszych kawałków. "Which face is myself?” – zastanawia się wokalistka nad tym i wieloma innymi pytaniami -wynikłymi z cudownych, głębokich tekstów- oczywiście, pozostającymi bez odpowiedzi. Ukazuje się w nich przegniły świat, wszelkie ludzkie choroby, niemożność poradzenia sobie z własnym życiem, potwory powstające w zakamarkach ludzkiej świadomości ("No, don't follow him! Swallow him.”). Ale przede wszystkim, przejmująca do szpiku kości samotność. Samotność, która w końcu powoduje wypowiedzenie zawierającego w sobie błagalną prośbę twierdzenia: "I dream of what I call love”.

  Szczególnie godnymi polecenia kawałkami są "Thanatos” – ze względu na tekst puentujący w zasadzie całą płytę, "Turbine Womb” – z powodu niezwykłego ładunku znajdujących się w nim emocji, niepopartych tekstem, a tylko czystą muzyką, "Spiracle” -  manifest kontrastu między młodością a dorosłą codziennością, choroby ducha i wołań o pomoc oraz "Marche Funebre”, kawałek okraszony niezwykle mrocznym, jak mówi sam tytuł, żałobnym, marszowym rytmem.

  Cóż mogę jeszcze dodać? Płytę polecam każdemu, zdrowemu i najlepiej optymistycznie patrzącemu na świat człowiekowi (bo, jak wspominałam wyżej, innym może zaszkodzić). To istna pożywka dla konesera, godna kilkunastokrotnego wysłuchania ze względu na znajdujące się w niej tysiące muzycznych „smaczków”. Tak więc miłego słuchania, a na koniec puenta:
"Ages of delirium curse of my oblivion”.

Ocena: 10/10

9 komentarzy:

  1. Wchodzę sobie na wyspę, patrzę... Kobiecy wpis, czuć powiew świeżości (Sorry chłopaki, ale brakowało wam kobiecej ręki ;p ). Poza tym, muzyka jaką uwielbiam, nostalgiczna, pełna emocji i tych ukrytych i tych pokazanych.
    A wracając do prawidłowego wątku...
    Soap & Skin. Sama nazwa mnie zdumiewa. Pierwszy raz słyszę o tej artystce, więc od razu wpisuję hasło u szanownego wujcia Google i wyszukuję trochę utworów. I jedno muszę przyznać. Artystka nieszablonowa, bo obecnie wszystko się skupia na komercjalizacji. Fortepian i fragmenty na skrzypcach po prostu wyrwały mi serce i je podeptały. O tekstach nie wspomnę, bo dały mi dość dużo do myślenia pt "co artysta miał na myśli".
    Po głębszych "nie tak bardzo" przemyśleniach, potwierdzam. 10/10. Chociaż to i tak za mało.

    OdpowiedzUsuń
  2. Byłbym napisał "chamstwo", ale rzeczywiście - Emilka działa na Wyspę niczym zimowy przeciąg :D

    OdpowiedzUsuń
  3. Oj tam, zimowy przeciąg...
    świeży powiew wiosny, ba! lata! :P

    Ale proszę się na mnie zaraz nie obrażać ;p Ja tutaj solidaryzuję się tylko ;p

    OdpowiedzUsuń
  4. Niedawno planowałem opisanie tego niezwykłego albumu. Mogę tylko powiedzieć, że zgadzam się z recenzją jak i z oceną, co więcej można dodać? ;)

    OdpowiedzUsuń
  5. Dodać można opis równie dobrego albumu ;)

    OdpowiedzUsuń
  6. Trudno się z tym nie zgodzić. ;)

    OdpowiedzUsuń
  7. Omka: Uou! Cieszę się bardzo, że ta recenzja spowodowała, że ktoś zainteresował się tym prześwietnym zespołem. Zespołem i tekstami (tak, uważam, że to często nie brana pod uwagę kwestia. A dla mnie bardzo istotna)! Dzięki za tak konstruktywny komentarz :D

    Filip D. Jensen: ;)

    Adam Piechota: ;) ;)

    OdpowiedzUsuń
  8. No, moejmy nadzieję, że choć trochę zwiększy ta recenzja zastęp fanów Anji i jej niecodziennej Muzyki, przez wielkie M.
    Aczkolwiek, Emilko moja kochana, jak na muzykę tak nielinearną, niecodzienną i nieschematyczną, Twoja recenzja jest z kolei nazbyt linearna. Za mało w niej tego magicznego świata Anji - nie dajesz do końca odczuć ludziom na czubkach języków jej smaku, a przez to smaczek pojawia się dopiero wtedy, gdy ktoś postanowi posłuchać choć jednego kawałka.
    Na przyszłość, poszalej trochę, jak to tylko Ty na swój wyjątkowy sposób potrafisz ;)

    Jednakże to z prezentem na początku bardzo mi pochlebiło!

    Pozdrawiam wszystkich czytelników i recenzentów,
    Najlepsza przyjaciółka Emilki :3

    OdpowiedzUsuń
  9. Och, jak miło jest dostawać takie szczere komentarze! ^^
    Tak, dokładnie wiem, o co Ci chodzi. I tak, rzuciłam się z tą recenzją na poniekąd głęboką wodę i nie wyraziłam tego, co chciałam w 100%. Bo też i nie wiem, czy moje nieruszane od wieków pióro jest jeszcze o tego zdolne ;)

    Ale będę próbowała pisać lepiej i lepiej :)

    OdpowiedzUsuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.