1. Diamond Eyes (3:08)
2. Royal (3:32)
3. CMND/CTRL (2:25)
4. You've Seen the Butcher (3:31)
5. Beauty School (4:47)
6. Prince (3:36)
7. Rocket Skates (4:47)
8. Sextape (4:01)
9. Risk (3:38)
10. 976–EVIL (4:32)
11. This Place Is Death (3:48)
Całkowity czas: 41:23
2. Royal (3:32)
3. CMND/CTRL (2:25)
4. You've Seen the Butcher (3:31)
5. Beauty School (4:47)
6. Prince (3:36)
7. Rocket Skates (4:47)
8. Sextape (4:01)
9. Risk (3:38)
10. 976–EVIL (4:32)
11. This Place Is Death (3:48)
Całkowity czas: 41:23
O istnieniu Deftones wiedziałem od dawna, chciałoby się powiedzieć – od zawsze, jednak nigdy nie byłem jego fanem. Znałem kilka utworów, które nawet mi się podobały, jednak nigdy nie na tyle, żebym zechciał zgłębić ich twórczość. A jednak bez wyraźnej przyczyny (a może to ta hipnotyzująca okładka?) przy okazji premiery ich najnowszego albumu, Diamond Eyes, postanowiłem przesłuchać go w całości. Od razu zacząłem żałować, że z pełniejszym poznaniem muzyki proponowanej przez zespół zwlekałem tak długo.
Dawno nie dane mi było usłyszeć tak doskonałego połączenia ciężkich gitar, czystego głosu i sennej, odrealnionej atmosfery, czego przykładem jest już otwierający utwór tytułowy. Ciężki początek w mgnieniu oka zmienia się w spokojną, pełną przestrzeni i ubarwioną hipnotycznym śpiewem balladę. Pod koniec jednak wraca początkowy ciężar, co stanowi niemal niewyczuwalne przejście do "Royal" z pełnym pasji śpiewem Chino Moreno i nieco skomplikowaną, a jednocześnie przemyślaną w najdrobniejszych szczegółach grą reszty zespołu. Wszystkie kompozycje są z jednej bardzo charakterystyczne, zapadają w pamięć niemal od razu, a jednocześnie bardzo trudno opisać każdą z osobna. "Diamond Eyes" to album przemyślany i jednolity, dzięki czemu miałem wrażenie słuchania raczej jednej, wieloczęściowej kompozycji opowiadającej spójną historię niż zbioru piosenek. Mimo tego, "Diamond Eyes" to płyta bardzo różnorodna, czasami można niemal zanurzyć się w sennej atmosferze stworzonej przez zespół (jak na przykład w utworze tytułowym, "Beauty School" czy "Sextape"). Innym razem Deftones świadomie wyrywają słuchacza z tego ”transu” przy pomocy potężnych, głównie gitarowych dźwięków ("CMND/CTRL", "You’ve Seen the Butcher", "Rocket Skates").
Zupełnie nie rozumiem przypisania Deftones do sceny nu-metalowej, zresztą połowa umieszczonych na niej zespołów nie ma ze sobą nic wspólnego, bo co łączy na przykład System of a Down, Korn i Deftones (poza używanymi instrumentami)? Niezależnie od reprezentowanego gatunku, "Diamond Eyes" to jeden z najciekawszych albumów, jakie ukazały się w roku 2010. Od jego wydania upłynęło już ponad dwanaście miesięcy, a jednak wciąż mam wrażenie, że nie poznałem go jeszcze w pełni.
W pełni się zgadzam. Zawsze podobało mi się kilka utworów, które usłyszałem gdzieś w radio (szczególnie te z SNW) aż tu nagle coś takiego. Aż musiałem ją nabyć, bo to jak dla mnie wielki 'namber łan' ostatniego roku.
OdpowiedzUsuńSoad, KoRn i Deftones łączy bardzo wiele. Pomijając wątki personalne (Korn wypromował Deftones), wszystkie zespoły charakteryzuje specyficznie nu-metalowa alternatywa, skupienie na emocjonalnej stronie muzyki (głównie wokal), przestrojone gitary (zaczęło się od Korna, reszta przejęła). Łączy je również ciągłość historyczna, są to zespoły z jednego okresu czasowego, inspirujące się podobną muzyką i sobą nawzajem.
OdpowiedzUsuńCo do samej płyty, to na uwagę zasługuje you've seen the butcher - uważny słuchacz usłyszy, że jest to piosenka... Bluesowa. Z resztą członkowie Deftones to ludzie wyedukowani muzycznie i nie jest to pierwszy raz kiedy łączą "coś" z metalem. ;)
Baton
i tak najlepszy ich kawałek to "Passenger" bo tam Keenan z Tool'a śpiewa :D
OdpowiedzUsuń@ Anonimowy: zgadzam się, że są pewne elementy łączące Deftones, SOAD i Korn, jednak więcej jest podobieństw na polu niemuzycznym (momentami zbliżona tematyka tekstów, wspomniany przez Ciebie "historyczny" i społeczny kontekst, czy podobne inspiracje). Mimo wszystko mam wrażenie, że wspomniane zespoły, jak i wiele innych, zostały wrzucone do jednej "szuflady" jednak trochę na siłę.
OdpowiedzUsuń@ Bartosz Trędowicz: zanim miałem przyjemność przesłuchać opisywany tu album (a zaraz po nim resztę), Passenger był moim numerem 1 a właściwie mógłby spokojnie zająć cały TOP 10. ;)