poniedziałek, 9 stycznia 2012

Muzyka - Podsumowanie roku 2011 - część 1

   Rok 2011 jest już przeszłością. Najwyższy czas, aby w pełni go zamknąć pozostawiając za sobą. Po raz kolejny posłuży mi do tego zestawienie najlepszych płyt, które utworzyłem wybierając albumy z liczby około 250 pozycji, które znalazły się w moim prywatnym notesiku. Tym razem zdecydowałem się, aby poszerzyć grono wyróżnionych płyt o dwadzieścia, więc zrobiłem ranking 50 najlepszych dokonań minionego roku. 

   W roku 2011 miałem w czym wybierać. Szukałem w najróżniejszych zakątkach, co sprawiło, iż poznane przeze mnie płyty pochodziły z dużej ilości krajów. Były to między innymi takie państwa jak Wielka Brytania, Stany Zjednoczone, Polska, Niemcy, Francja, Szwecja, Włochy, Węgry, Finlandia, Norwegia, Bułgaria, Ukraina, Dania, Japonia, Rosja, Portugalia, Kolumbia, Holandia, Hiszpania, Chorwacja, Brazylia, Argentyna, Szwajcaria, Austria, Grecja, Chile, Filipiny, czy Singapur. Usłyszałem wiele płyt, które nie nadają się absolutnie do niczego. Były to kompletne nieporozumienia w postaci choćby pochodzącego z Kolumbii zespołu Ursus, czy też pochodzącej z Filipin formacji Human Mastication, której album „Persecute to Bloodbath” mogę śmiało ogłosić muzyczną klęską roku. Mowa tutaj jednak o zespołach mało znanych. Takich, o których ja sam pojęcia jeszcze przed rokiem nie miałem. Takie wydawnictwa mogę spokojnie nazwać klęskami. Nie nazwę ich jednak zawodem, a takich niestety też w 2011 roku było kilka. Zawiedli znacznie więksi niż Filipińczycy, czy Kolumbijczycy. Mimo wszystko rok 2011 uważam za udany, choć poprzedni był lepszy. W tym pojawiło się kilka genialnych rzeczy i całkiem sporo dobrych bądź bardzo dobrych. Arcydzieła nie było. Może będzie w roku 2012.

   Czas na pierwszą (czyli piątą) dziesiątkę mojego rankingu AD 2011. Miejsca 50-41:

50. Whitesnake – Forevermore

Zespół, który powrócił po trzech latach z nową płytą zaprezentował się naprawdę całkiem nieźle. Następca „Good to be Bad” to rzecz równa, trzymająca poziom. Warto tutaj wyróżnić kawałek „Tell Me How”, który w moim odczuciu jest najlepszy na płycie.







49. August Burns Red – Leveler
 Jeden z tych zespołów, których w Stanach Zjednoczonych jest pełno i co roku zalewają nas masą różnych metalcore’owych płyt. Zawsze przynajmniej kilka z nich znajdzie się w takim podsumowanie, bo zawsze coś jest godne wyróżnienia. Do takich płyt zalicza się „Leveler”. To ciekawa rzecz, której słucha się przyjemnie. Dziwnie jednak wypada nietypowa, jak dla tego gatunku, okładka.






48. Dead by April – Incomparable
 Ten album znalazł się w zestawieniu rzutem na taśmę. Głównie dzięki znakomitemu „Dreaming”, którego refren może posłużyć za wzór, popularnego w USA, metalcore’u. Cała płyta trzyma dobry poziom. Nieco lepszy od tego z „Leveler”,stąd minimalnie wyższa pozycja w stosunku do ABR.







47. Anathema – Falling Deeper
 Muszę przyznać, że spodziewałem się pisać o Anathemie znacznie później. Anathema to jeden z tych zespołów, które swoimi wydawnictwami mnie w pewien sposób elektryzują. Miejsca zajmowane przez ich ostatni album w moim notowaniu mówi samo za siebie („We’re Here Because We’re Here” znalazło się u mnie na najniższym stopniu podium roku 2010), ale tym razem nie ma mowy o powtórce. Mimo wszystko „Falling Deeper” to przyjemna rzecz z bardzo udanymi fragmentami.




46. The Haunted – Unseen
 Po Szwedach spodziewałem się nieco innego albumu. Mimo wszystko „Unseen” do gustu mi przypadł i spędziłem trochę czasu przy tym krążku. Często powielając zwłaszcza dwa numery: otwierający „Never Better” oraz tytułowy.








45. All Shall Perish – This is Where it Ends

 Deathcore to obok metalcore’u ten gatunek metalu, którym na Wyspie zawsze zajmował się raczej Czarny. Mimo wszystko zawsze znajdę w tych klimatach coś dla siebie, i choć jeszcze niedawno interesował mnie raczej tylko metalcore to obecnie się to zmieniło. W tegorocznym podsumowaniu znajdzie się więc miejsce dla kilku deathcore’owych pozycji. Pierwszą z nich jest właśnie najnowsza płyta All Shall Perish, czyli „This is Where it Ends”. Duża moc, świetna okładka i bardzo dobre numery, jak choćby „There is Nothing Left”, czy „Procession of Ashes”.



44. Salt the Wound – Kill the Crown

Kolejna „sympatyczna” okładka i kolejny deathcore tego roku. „Kill the Crown” to mocny album z ciekawymi melodiami, których możemy doświadczyć choćby w „The Cliff Before the Fall” czy „Breathless”. Następca płyty „Ares” to już trzeci longplay Amerykanów będący również potwierdzeniem ich dobrej dyspozycji.







43. Riverside – Memories in my Head

To kolejny zespół (obok Anathemy), który w mojej hierarchii jest, i być znacznie wyżej, powinien. „Memories in my Head” to jednak tylko EP, więc zastanawiałem się nad tym, czy w ogóle powinienem brać to wydawnictwo pod uwagę. Zdecydowałem jednak, że tak gdyż czas trwania przekracza trzydzieści minut. Do tego rok ten był dla Riverside bardzo ważny (dziesięciolecie istnienia). Miałem również okazję zobaczyć jeden z koncertów, którym „MinH” promowali. To już trzeci raz kiedy zobaczyłem ten zespół na żywo i wciąż robią na mnie spore wrażenie. „MinH” nie powaliło mnie na kolana ale słuchałem tej rzeczy z przyjemnością. Dla mnie to miłe wydawnictwo przed następnym długograjem, który ma się pojawić przecież w roku 2012.

42. Serpentia – Day in the Year of Candles

Kolejny ciekawy zespół pochodzący z Polski. Długo kazali czekać swoim fanom na ten krążek, ale na pewno mogą być usatysfakcjonowani efektem końcowym. „Day in the Year of Candles” to dobry I równy album z bardzo ładną okładką.








41. Christ Agony – NocturN
 Ostatnia pozycja w pierwszej części mojego tegorocznego podsumowania. Znowu mocniejsze brzmienia i znowu Polska. „NocturN” to osiem dobrych, metalowych kawałków, które w pełni zasłużyły na to aby zamknąć piątą dziesiątkę. Po prostu udana rzecz.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.