piątek, 22 kwietnia 2011

MUZYKA - Kent: Röd (2009)

1. 18:29-4 (3:20)
2. Taxmannen (4:32)
3. Krossa allt (4:48)
4. Hjärta (5:30)
5. Sjukhus (6:16)
6. Vals för Satan (Din vän pessimisten) (6:47)
7. Idioter (4:12)
8. Svarta linjer (4:27)
9. Ensamheten (5:46)
10. Töntarna (4:37)
11. Det finns inga ord (6:59)

Całkowity czas: 56:36

  Kent to prawdopodobnie jeden z najpopularniejszych szwedzkich zespołów rockowych (obecnie raczej z pogranicza rocka), zarówno w kraju, jak i poza nim. W początkach działalności byli nazywani ”szwedzkim Radiohead”. Zapewne było to określenie nie do końca zgodne z prawdą, jednak obserwując kierunek rozwoju obu zespołów, trzeba przyznać, że coś w tym jest. Röd to przedostatni, jak do tej pory, album Kent, wydany w roku 2009. Nowsi fani od razu go pokochali, ”stara gwardia” raczej kręciła nosem. Nietrudno zrozumieć dlaczego.

  Już przy poprzedniej płycie – "Tillbaka till Samtiden" – Kent odwrócił się nieco od muzyki rockowej. Tym razem jednak rock jest już jedynie dodatkiem, którego echa pojawiają się rzadko. Intro w formie religijnego hymnu z buntowniczym tekstem będące początkiem Röd nie zdradza, czego możemy się spodziewać. Dopiero w "Taxmannen" słychać, że po raz kolejny będziemy mieć do czynienia niemal wyłącznie z brzmieniami syntetycznymi. Kent od zawsze używał patentów elektronicznych, jednak tym razem oparł na nich niemal całe wydawnictwo. W dalszej części płyty muzyka elektroniczna będzie towarzyszyć nam niemal przez cały czas. Czasem bardziej przestrzenna (jak w najbardziej rozbudowanym i różnorodnym "Hjärta"), innym razem taneczna (czego przykładem może być kojarzący się z twórczością Depeche Mode "Krossa Alt" czy "Vals för Satan", w którym pod koniec objawiają się rockowe korzenie zespołu). Momentami robi się hipnotycznie, jak w "Idioter", który nieco przypomina nowsze dokonania Placebo. "Sjukhus" to z kolei nastrojowa, choć momentami trochę monotonna ballada. Wokalista, Joakim Berg bardziej melodeklamuje niż śpiewa dramatyczny tekst. Mniej więcej w połowie następuje nieprzewidywalna zmiana i powracamy na parkiet (nieszczególnie pasuje to do tekstu traktującego o szpitalu, śmierci i ogólnej beznadziei). Pojawiają się też kompozycje niemal popowe. Niektóre z nich (jak "Svarta Linjer", w którym jest coś z ducha A-ha a jednocześnie ujawnia się pewien pierwiastek Beatlesowski) reprezentują pop bardziej ”klasyczny”, inne natomiast chłodny, typowo skandynawski synthpop, co słychać w przebojowym "Töntarna". Wspomniane porównania do Radiohead okazują się tym razem słuszne jedynie w dwóch utworach. Pierwszy z nich, Ensamheten to akustyczna ballada przeradzająca się pod koniec w dyskotekowe szaleństwo. W "Det finns inga ord" skojarzenia z zespołem Thoma Yorke’a budzi zwłaszcza wysoka partia wokalna.

  Z jednej strony można zarzucać zespołowi, że zwraca się w stronę bardziej komercyjnej muzyki, że łagodzi brzmienie i nie nawiązuje dostatecznie często do rockowej przeszłości. A jednak, mimo niemal zupełnego wyzbycia się pierwiastka rockowego, muzyka Kent wciąż pozostaje energiczna i żywiołowa. Różnica polega jedynie na zastosowaniu innych środków, aby wywołać podobne emocje.

Ocena: 8/10

1 komentarz:

  1. Posłuchałem singli podczas obrabiania Twojej recenzji i... chwyciło! Jestem ciekawy, jak "wejdzie" cały album :)

    OdpowiedzUsuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.