niedziela, 17 kwietnia 2011

MUZYKA - Boris: New Album (2011)

1. Party Boy (3:49)
2. 希望 -Hope- (3:43)
3. フレア (Flare) (4:21)
4. Black Original (4:27)
5. Pardon? (5:59)
6. Spoon (4:28)
7. ジャクソンヘッド (Jackson Head) (3:12)
8. 黒っぽいギター (4:09)
9. Tu, la la (4:15)
10. Looprider (7:13)

Całkowity czas: 45:39

  Boris to zespół, który przechodził kilkukrotną ewolucję, chociaż często można było mówić prędzej o rewolucji. Zaczynali od psychodelicznej mieszanki brzmień sludge'owych, z nastrojowymi, minimalistycznymi pejzażami w tle. Nie stronili też od wycieczek w kierunku najbardziej nieprzystępnych muzycznych rejonów. Następnie grupa zafascynowała się stoner rockiem, po czym przeszła do rocka bardziej klasycznego. W międzyczasie zarejestrowali także kilka płyt, na których wspomagają ich inny muzycy, jak giganci muzyki drone – Sunn O))) czy wokalista The Cult - Ian Astbury. Można więc powiedzieć, że od zawsze lubili zaskakiwać. Nie inaczej jest i tym razem. Najnowsze wydawnictwo Japończyków zatytułowane po prostu "New Album" to coś zupełnie innego od poprzednich wydawnictw. Oczywiście miejscami wciąż słuchać charakterystyczne dla nich elementy – mroczne, przestrzenne tła, psychodeliczne odjazdy, jednak tym razem nie trafimy na nie tak często, jak miało to miejsce wcześniej.

  Już początek nowego wydawnictwa może zszokować. "Flare" brzmi jak dość łagodny j-rock. Dalej jest jeszcze bardziej zaskakująco. Kto spodziewałby się po tym zespole elektroniki połączonej ze spokojnym, kobiecym wokalem ("Hope, Party Boy")? Muszę przyznać, że w tym momencie musiałem sprawdzać, czy przypadkiem nie doszło do jakiejś pomyłki podczas wkładania płyty do pudełka w sklepie. Żadnej pomyłki nie było, co udowadnia następna kompozycja – "Black Origin". Ciężka elektronika z okolic industrialu będąca tłem dla przesterowanego, niskiego głosu. Miejscami brzmi to, jak połączenie Skinny Puppy i Marilyn Manson z okolic Antichrist Superstar. Następne utwory to albo ukłon w stronę elektroniki i brzmień syntetycznych ("Pardon?" z przesterowanym brzmieniem fortepianu i ambientowym podkładem czy najbardziej niepokojący na płycie "Spoon" składający się z dziewczęcego głosu, elektronicznego tła i galopującego beatu) albo w stronę rocka, czasem bardziej klasycznego ("Looprider") innym razem typowo japońskiego ("Tu, La La"). Zdarzają się też kompozycje będące połączeniem tych dwóch pierwiastków, czego przykładem może być "Jackson Head", który można by nazwać syntetycznym punk-rockiem, w porywach przypominający Killing Joke z czasów debiutu.

Jak widać jest to album o sporym rozrzucie stylistycznym, co znacznie utrudnia obcowanie z nim. Przemieszanie utworów elektronicznych z rockowymi a miejscami nawet popowymi jest dla mnie zupełnie niestrawne. Najbardziej przeszkadza przygotowanie tej mieszanki bez żadnego klucza, według którego poszczególne składniki byłyby dodawane. Kompozycje, w których dominuje elektronika uważam za bardzo udane, klimatyczne, działające na wyobraźnie, natomiast część rockowa sprawia wrażenie nagranego na siłę zapychacza. Trudno mi zrozumieć ideę, którą kierował się zespół, podczas nagrywania tego nierównego i niespójnego wydawnictwa. Być może sami nie byli pewni, co chcieliby wyrazić, a może to zabieg celowy? Jakakolwiek byłaby odpowiedź na to pytanie, dla mnie jest to album niezrozumiały i chaotyczny. Część elektroniczną oceniłbym na "8", natomiast rockową na "3", tak więc, niech będzie piątka.

Ocena: 5/10

2 komentarze:

  1. koniecznie muszę posłuchać. jak czytam to wydają właśnie nie jedną, nie dwie, a trzy płyty!

    OdpowiedzUsuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.