poniedziałek, 13 grudnia 2010

GRA - Kingdom Hearts (2002)



  
  Zabawna historia wiąże się z odkurzeniem tej pozycji i ogrywaniu jej przez ostatnie półtora miesiąca. Wyjazd na studia zmusił mnie do zostawienia w domu kochanego LCDka i przerzucenia się na kineskopowy przedpotopowiec. Pomyślałem więc, że najlepszą opcją byłoby zabranie do nowego miasta zasłużonego PS2, traktując jej następczynię, jako wabik do powrotów ku rodzinnemu gniazdku, a co z tym pierwszym idzie - przypomnienie sobie wielu starych klasyków. Pierwszy wybór padł na Kingdom Hearts.

  Tak szalony pomysł nie narodziłby się w obecnych czasach - za duże ryzyko, za wiele pieniędzy, które mogłyby przepaść bezpowrotnie. Tak szalony pomysł miał szansę zaistnienia w czasach, gdy ludzie nie wiedzieli jeszcze, czym jest HD, wystarczyły im telefony bez aparatów, internetu i Facebooka, a większość polskich dzieci spędzało popołudnia poza domem, miast w sieci. A niby minęło "zaledwie" osiem lat. Były to czasy, gdy ekipę Squaresoft (dzisiejsze Square-Enix) uważano za wizjonerów, a każdego kolejnego ich dziecka wyczekiwano niczym Bożego Narodzenia. Wtedy właśnie zawarli oni przymierze z wytwórnią Disney, pozyskując prawa do popularnego uniwersum filmów animowanych, w którym postanowili stworzyć erpga akcji i dorzucić garść bohaterów serii Final Fantasy. I - jakkolwiek ironicznie wtedy nie patrzyliśmy na screeny przedstawiające Donalda i Goofy'ego, którym towarzyszył Cloud - gra odniosła ogromny sukces. A że kury znoszącej złote jaja do rosołu wrzucać nie wypada, dziś obserwujemy istny wysyp pozycji spod znaku Kingdom Hearts. Ale przyjrzyjmy się tej pierwszej, klasycznej już, z nich.

- Myślisz, że jak założysz kozacką pelerynkę, to nikt cię nie pozna? Wystarczy rzucić okiem na włosy.
- Ho, się odezwał uczesany... 

  Głównym bohaterem pierwszego Kingdom Hearts, jak i wielu jego następców, jest młody chłopak Sora. Dni dzieciństwa upływają mu spokojnie na Wyspie Przeznaczenia (miejscu wielce znaczącym dla każdego przyszłego bohatera uniwersum), w towarzystwie największego rywala i opiekuna zarazem, Riku i Kairi, do której czuje miętę. Jednak, największym marzeniem chłopca jest opuszczenie rajskiego więzienia i poznanie "innych światów". Do spełnienia fantazji zostaje wkrótce zmuszony, gdy wyspę atakuje chmara potworów nazywanych Heartless (dosłownie - "bezsercni"). Losy Sory rodzielają się z pozostałą dwójką i, po ciężkiej walce w obronie życia, podczas której w ręce chłopaka pojawia się tajemniczy Keyblade, budzi się on w mieście Traverse Town. Paralelnie do jego historii, w królestwie Myszki Micky (tak, piszę to z powagą) okazuje się, że zaginął sam władca. Pozostawia wiadomość, że jego podwładni, magik Donald (ten kaczor) i rycerz Goofy, muszą odnaleźć właściciela Keyblade'a, ponieważ tylko on może ocalić światy bajek od plagi Heartless. Maskotki Disney'a rozpoczynają poszukiwania od Traverse Town i... Wiadomo. Zawiązuje się drużyna, początkowo dbająca wyłącznie o własne interesy (Sora próbuje trafić na ślady Riku i Kairi, Goofy z Kaczorem natomiast - swojego króla), by później poznać wartość prawdziwej przyjaźni i ostatecznie stanąć w jej obronie.

  Lubisz bajki Disney'a? Nie (bo są dla dzieci, bo są nudne, cukierkowe, dużo w nich słabych piosenek)? Jest więc szansa, że grając w Kingdom Hearts zmienisz zdanie. Podczas swojej przygody, Sora zwiedzi scenerie z kilku najbardziej rozpoznawanych dzieł tego charakterystycznego studia - tych starszych, klasycznych. Przyjdzie Ci stanąć ramię w ramię z Alladynem, Tarzanem lub Jackiem Skellingtonem i zmierzyć się z Kapitanem Hakiem, czy też wiedźmą Urszulą z "Małej syrenki". I uwierz mi, w całą tą zakręconą otoczkę bez problemu się wkręcisz, a być może też zaangażujesz. Właśnie na tym polu Squaresoft pokazał klasę - łącząc tak wiele zróżnicowanych elementów w zjadliwą całość.

Urszula, czego będziesz bardzo żałował, nie korzysta z Mentosów

  Ale my tu pitu - pitu, a jeszcze nie powiedzieliśmy nic o systemie walki - soli każdego rpga. Kingdom Hearts stawia na prostotę, racząc nas dynamiczną walką w czasie rzeczywistym. Do wyboru mamy jedynie "atak", garść czarów (większość właściwie nieprzydatnych) oraz kilku summonów. Niestety, zamiast Behemotha czy Leviathana, na pole walki wyskoczy co najwyżej jelonek Bambi. Na początku byłem pewien, że takim krokiem Squaresoft chciało ułatwić zabawę dzieciakom. Nie ma co owijać przecież w bawełnę - to na nich głównie zadziała wabik w postaci postaci (nie mogłem się powstrzymać, pani profesor) Disney'owych filmów. Z czasem jednak, walki z bossami zaczynają sprawiać problemy, wymuszać na nas odpowiednią strategię i większą dawkę cierpliwości. Dziecko może nie podołać i poprosić o pomoc rodzica (lub nauczyć się "najlepszej taktyki", czyli podbijania poziomów). Dziwny to zabieg, bo brzdące mogą poczuć się oszukane, a dorosły, po kilku godzinach beztroskiej zabawy, pochyli się po raz pierwszy z zadowoleniem, mrucząc "nareszcie". Dla kogo zatem przeznaczone jest Kingdom Hearts? Mimo wszystko - dla starszych. I polecam zastanowić się dwa razy zmęczonemu rodzicowi, który szuka gry dla swojej pociechy i zachęcony jest obecnością kultowych animków. Fabuła w pewnym momencie też przestaje być "czarno - biała", dlatego ciężko byłoby wyjaśnić synkowi lub córeczce "dlaczego zabił".

   Minęło już osiem lat od premiery Kingdom Hearts, więc należałoby spodziewać się kilku naprawdę irytujących elementów i - oczywiście - takie na nas będą czekać. Poziomy - malutkie, ciaśniutkie, prowadzące od A do B przy pominięciu Ą; spora liczba loadingów i brak dynamiki w scenkach przerywnikowych drażnią. Zwłaszcze to ostatnie. Dialogi ciągną się niemiłosiernie, pomiędzy wypowiedziami bohaterów wytwarzają się czarne dziury, a walki wypadają bardzo statycznie przez leniwe ruchy kamery. Squaresoft potrzebował jeszcze kilku lat, nim nauczył się tworzyć rewelacyjne i absorbujące filmiki (i zapomnieć o chwytającej za serce fabule, ale to nie temat na dziś). I rzeczywiście niszczy to dzisiaj odbiór całości, zwłaszcza jeżeli "jedynkę" przypominamy sobie z "dwójką" w głowie. A grafika? Owszem, nie robi wielkiego wrażenia, ale swego czasu, prezentowała się całkiem okazale.

Mięta między tą parą stworzy w przyszłości wiele naprawdę poruszających wątków


   Oho, i chyba trafiłem w najczulszy punkt. Kingdom Hearts blednie po tych ośmiu latach, zwłaszcza wystawiona na światło swoich licznych potomków. Bo te uniwersum rozrośnie się kiedyś w najciekawszą serię Square obok Final Fantasy. Ale nawet dzisiaj, przy lekkim zaangażowaniu, można z "jedynki" wyciągnąć kilka łyżek oldschoolowego już miodku. Jeżeli z KH do tej pory nie miałeś styczności, zacząć możesz i powinieneś właśnie od pierwowzoru. Choćby po to, żeby rozczulić się nie na żarty, poznając meandry świeżutkiego Birth by Sleep na PSP, który rozgrywa się dziesięć lat przed pierwszą przygodą Sory.

Ocenka: 7+/10 (plusik za sentymentalne zakończenie; dzisiaj już nie wycisnęło łez, ale wciąż miło smyra serducho)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.