wtorek, 30 listopada 2010

MUZYKA - Kings of Leon: Come Around Sundown (2010)

 
1. The End (4:23)
2. Radioactive (3:26)
3. Pyro (4:10)
4. Mary (3:25)
5. The Face (3:28)
6. The Immortals (3:28)
7. Back Down South (4:01)
8. Beach Side (2:50)
9. No Money (3:05)
10. Pony Up (3:04)
11. Birthday (3:15)
12. Mi Amigo (4:06)
13. Pickup Truck (4:44)

Całkowity czas: 47:26

   Czy wiesz może, drogi Czytelniku, które recenzje stanowią największe wyzwanie? Tych nielicznych płyt, które zdają się przewyższać skalę i pozbawiają słuchacza słów, owszem. Ale nie, ja nie o tym. Słabych płyt, powodujących uśmiech zażeniowania? Proszę, przecież to sama przyjemność! Najgorsze do opisania nie są ani płyty wyśmienite, ani słabe, tylko te pośrodku - napewno nie złe, ale nie do końca też dobre. To teraz zgadywanka, jaką płytą jest "Come Around Sundown"? Zanim magicznie wyparuje puszka piwa stojąca przy komputerze, postaram się udzielić wystarczającej odpowiedzi na to - i tak już banalne - pytanko.

    Kings of Leon stanowi fenomen współczesnej sceny rockowej. Po wydaniu "Only By the Night" i uzyskaniu statusu megagwiazd, panowie wydają kolejny album, którego już sama okładka zdradza, że "coś jest nie tak". Bo, proszę, co to ma być? Tapeta pod Windowsa..? Tak przynajmniej pomyślałem stojąc w Empiku przed wyższą ode mnie plastikową szafką w barwach zachodzącego słońca, wypełnioną po brzegi kopiami "Come Around Sundown". Nie powiem, zaintrygowała mnie i jeszcze tego samego dnia najnowszą muzyką Królów Lwów wypełniłem przyciasnawą przestrzeń mieszkania.

   "Coś jest nie tak", albo "jest jak najbardziej tak" w zależności od oczekiwań. Chłopaki poczuli już ogrom sławy, dlatego zdecydowali pójść w jakimś bezpiecznych kierunku muzycznym, który te wszystkie masy fanów spróbowałby zaspokoić. No i poszli w ślady U2. Nagrali zestaw wolniejszych, rozmarzonych kompozycji, dobrych dla sprzątających mamusiek, ich dzieci i przyjaciół. Utworów o wysokim potencjale radiowym. I jeżeli szukasz nieposkromionej energii, jaka towarzyszyła zespołowi w przeszłości, możesz być troszeczkę rozczarowany. Jeśli zaś akurat masz ochotę na spokojniejsze melodie, odrobinę ciepła, jesteś na dobrej drodze, aby "Come Around Sundown" zagościło w Twoich głośnikach na dłuższy czas.

   Z trzynastu utworów można z łatwością wybrać kilka perełek, jak "The End", "Pyro", "The Face", czy "Pickup Truck" (lecę z pamięci, to naprawdę znakomite kawałki) i dla nich na pewno warto album sprawdzić. Reszta, mimo iż gorsza, nie spada z pewnością poniżej "niezłego plus" poziomu i jest wciąż przyjemna dla ucha. Pomaga w tym z pewnością fenomenalny, nieco "zapity" głos Anthony'ego i wychodzący przed partie gitar, bardzo rozmarzony (pasujący więc do okładki!) bas Jareda. Bębny często ograniczone są do zwykłego "pum, pum - css", a z brakiem młodzieżowej energii i ognia idzie też niedobyt gitary elektrycznej. Niestety.

  Puszka jest prawie pusta, trzeba więc kończyć. "Come Around Sundown" nie jest złym albumem, broń Boże! Po prostu, ktoś tutaj za bardzo boi się złego przyjęcia przez setki tysięcy fanów i woli nagrać lekko przesłodzone, wypadające sztucznie kompozycje zamiast pokazać, jak seks mógłby zapłonąć ;) Ale sprawdzić można, oczywiście.

Ocena: 6... No niech będzie 6,5/10 za "The Face"

1 komentarz:

  1. Minął ponad rok, odkąd zapoznałam się z 'nową' płytą Kol. Na początku zaznaczę, że jestem ich fanką. Spędziłam z ich muzyką już trzecie wakacje i nie zanosi się na to, że czwarte obędą się bez nich. Długo wyczekiwałam nowej płyty, szukałam na portalach typu YT zapowiedzi, fragmentów koncertowych nowych utworów itd. W końcu nadszedł moment, w którym stało się: wreszcie mogłam zapoznać się z nową płytą fizycznie i zmysłowo. Powiem szczerze, że się bałam. Nie wiedziałam do końca na co liczyć. Po 3 albumach miałam już jakieś wyobrażenie o tym zespole, które po wysłuchaniu nowego albumu mogło się zburzyć. Ciekawość jednak zwyciężyła. Przesłuchałam raz, nie wiedziałam co o tym myślec. Przesłuchałam drugi. Do paru piosenek wracałam w odtworzeniach, bo bardziej przykłuły moją uwagę. Czy byłam zawiedziona? Może trochę. Oczekiwałam czegoś na miarę 'Closer', które dla mnie jest kawałkiem perfekcyjnym, czegoś w stylu 'Use somebody', 'Revelry' czy paru innych kawałków, których klimat bardzo mi odpowiadał. Nowa płyta miała w sobie dużo luzu, o który nie podejrzewałabym tego zespołu. Żałuję, że na płycie tak mało słychać Nathana. Może inaczej: żałuję, że Nathan nie mógł pobębnić jak np. w 'be somebody'. Brakowało mi zadziorności. Generalnie Zwracam też uwagę na teksty piosenek. CAS posiada parę piosenek, które traktują o wartościach, które w naszym życiu występują i są dla nas ważne ('No money'- motyw przyjaźni'), mniej tam refleksji (porównując z poprzednią płytką), a więcej wniosków czy też motywów pochodzących z obserwacji. Chyba obecny okres w życiu chłopaków nie skłaniał do melancholijnych rozważań. Trudno mi ubrać w słowa co myślę o tym albumie, jednak z perspektywy czasu stwierdzam, że 'inaczej' nie znaczy 'gorzej'. Do piosenek wracam często, towarzyszą mi już przez cały rok i wcale nie są zdominowane przez te z poprzednich płyt. To dla mnie coś znaczy. Ciekawa jestem, jaki będzie następny album i w którym kierunku chłopaki z KoL pójdą tym razem.
    Pozdrawiam- maddam92 z last fm

    OdpowiedzUsuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.