środa, 8 września 2010

Zbliżając się do mety



  Leniwym sposobem minęły "najdłuższe wakacje w życiu", nawet, cholera jasna, nie zdążyliśmy porządnie się rozpędzić, zmęczyć... Nie złapaliśmy zadyszki, a na horyzoncie widać już metę i zupełnie nowy świat za nią. Dni skracają się bezczelnie, muzyka w głośnikach powoli wraca do normy. Znowu łapię się na ślęczeniu przy czymkolwiek w środku nocy, rozmyślaniu w ciszy i samotnych spacerkach. Zaczyna się niebezpieczna pora roku. Twoje obecne samopoczucie, nastrój, z jakim jesień zaczniesz, będzie miał wpływ na charakter "martwego" okresu kalendarza gregoriańskiego. Smutek jest wyjątkowo zbędny.

  Ale ja nie o nadchodzących chwilach, a tych niedawno zakończonych. Bo wciąż czuję ten upał, który towarzyszył nam przy pierwszym "oficjalnym" wyjeździe do Wrocławia i trzymał się następne tygodnie. Ucieczki nad jezioro, szukanie ratunku przed usmażeniem żywcem u znajomych, założenie elitarnego stowarzyszenia Goolman Team i rozpoczęcie jego obrad każdego dnia po zmroku. Pamiętam niewygodne siedzenia w autobusie i smród kanapek, w którym przyszło nam spędzić z Marcinem ponad trzydzieści godzin w drodze do królestwa Zeusa. Następne w pamięci będą wszystkie odmiany helleńskiego piwa i nocne wypady nad morze, w pełnym ubraniu do wody, "szukając toalety". Cudowna akcja ściągania nowej płyty Avenged Sevenfold w kafejce internetowej, gdzie serwery wieszały się regularnie co kilka minut i słuchanie jej po raz pierwszy na plaży, nad którą kumulowały się powoli burzowe chmury? Miałbym o tym zapomnieć?

  Albo o warunkach naszego pensjonatu w Kołobrzegu, pokoju stylizowanego na przedział pociągowy. Wyglądał tak niesamowicie realistycznie, że każdy dawał się nabrać. Samego wyjazdu na miejsce, wciąż odczuwając "skutki" fantastycznego wesela, podczas którego po raz pierwszy zrozumiałem magię słowa "rodzina"? Nawet nie wypada zapominać. Coke Live Music Festiwal sam już o sobie wspomina, drapiąc delikatnie opaską prawą rękę, a głosy Daniela Gildenlowa i Mikaela Akerfelda usłyszane na żywo w krakowskim Spodku wciąż odbijają się głośnym echem od ścian mojej wielkiej i pustej głowy. Wielkie imprezy u Jakuba pozostawiły po sobie nagrania tak fenomenalne, że bałbym się je umieścić na internecie i zostać kolejną "gwiazdeczką" Youtube'a, a jedna u Michała nadała przecież Piotrowi nowy pseudonim. I cytat, o którym ciężko zapomnieć. A wycieczka w góry? Wciąż w fazie planowania, spokojnie ;]

  Blizn tych cudownych tygodni nie potrafię wyliczyć. Smak morskiej wody, piwa, gorących ust, gyrosa, kurczaka w KFC, papierosów, papierosów w cudzych ustach, wódki, tequilli, wafli ryżowych, prawdziwego greckiego wina, znów piwa, chipsów, dopalaczy, ptasiego mleczka, piasku, żelków, powietrza z Lubania, powietrza z Krakowa, powietrza z Kołobrzegu, Katowic, Jeleniej Góry, Serbii, Grecji, morza Egejskiego. Smaki radości, nostalgii, miłości, spełnienia, wzruszeń i wspomnień. Zapach lata. Dźwięki, morze dźwięków, ze świata naszego i świata mojej największej pasji. Hałas koncertów i cisza łąki o zachodzie słońca. I nowej płyty Linkin Park, nad którą chyba muszę się wypastwić ;)

  Wystarczyło chwilowo zanurzenie się we wspomnieniach tych chwil, aby zmienić zdanie.
   Nic się jeszcze nie kończy
    Wciąż biegniemy
     Wciąż razem

1 komentarz:

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.