poniedziałek, 16 sierpnia 2010

FILM - Koszmar z ulicy Wiązów (1984)

  Reżyseria: Wes Craven

  W latach osiemdziesiątych gatunek horrorów przeżył swoisty renesans. Narodziły się prawdziwe ikony, które od teraz straszyły dzieci na całym świecie, odganiając w kąt zasłużone wampiry i wilkołaki (no, ale po te kino sięgnie ponownie w następnym stuleciu, strasząc tym razem krytyków i starszych serią "Zmierch"). W szafach zamieszkał Chucky, na dworze czaił się Jason Vorhees, a w piwnicy czyhał Mike Myers. Zdawałoby się, że biedne dzieciaki spokój po zmroku osiągną dopiero pogrążone w głębokim śnie i ukryte pod własną kołdrą. Do roku 1984, kiedy to Wes Craven nakręcił "Koszmar z ulicy Wiązów"!

  Freddy Krueger niemalże natychmiast stał się jednym z najpopularniejszych czarnych charakterów w historii kina. W brudnym, zielono - czerwonym sweterku, rękawicą zakończoną czterema ostrzami i spaloną twarzą ukrytą pod skórzanym kapeluszem oraz oczywiście wisielczym poczuciem humoru - taki image już sam w sobie byłby zupełnie wystarczający. Freddy'ego jednak od reszty rzezimieszków odróżniał sposób, a właściwie realia, w których zabijał swoje ofiary... Ale o tym lada moment.

  Nastoletnia Nancy Thompson od jakiegoś czasu miewa wyjątkowo realistyczne koszmary. Wszystkie łączy postać mężczyzny, który ją w nich dręczy - Freddy'ego Kruegera. Jak się okazuje, nie jej jedynej śni się nietypowy jegomość, a jej koleżanka - Tina Gray - wkrótce umiera, rozszarpana czteroma ostrzami. Wygląda na to, że Freddy prowadzi bardzo ryzykowną grę o nazwie "Kill 'Em All", a przegrana w śnie równa się - zgadliście - śmiercią w rzeczywistości. Zaczyna się znana od lat walka o przetrwanie et cetera, et cetera.


Zatem - co odróżnia "Koszmar z ulicy Wiązów" od dziesiątek podobnych horrorów? Bo przecież design Freddy'ego sam sukcesu by nie przyniósł. Otóż, jak już pewnie większość z Was wie, Krueger zabija swoje ofiary w śnie, a ten nie ma żadnych granic. Jedyną barierą jest nasza własna wyobraźnia lub... Budżet filmu. Ten nie był szalenie wysoki, ale nie zapominajmy, że trzydzieści lat temu nikt nie płacił pięćdziesięciu milionów dolarów za realistyczne odwzorowanie owłosienia King Konga na komputerach. Efekty w "Koszmarze" wypadają jednak bardzo pozytywnie, jak na przykład fenomenalna scena ze ścianą (screen poniżej) lub kąpielą, choć kilka baboli musimy przeżyć (scena z długimi ramionami Freddy'ego [o co w ogóle tam chodziło?!] i zakończenie z "dmuchaną mamuśką"). Potencjał pomysłu ze snem został wykorzystany i widz nie może doczekać się, aż tylko następna biedna owieczka zaśnie, aby sprawdzić, co tym razem wymyśli Krueger.

  Aktorstwo. Jest w porządku, Heather Langenkamp czaruje oczętami w roli Nancy, a początkujący jeszcze Johnny Depp rozbawia niskim ilorazem inteligencji. Show kradnie oczywiście Robert Englund, który to właśnie stworzył z Freddy'ego legendę. Jego kreacja jest przekonująca - Krueger to prawdziwy psychopata, gotów nawet do podpisania paktu z diabłem, żeby móc popastwić się nad kolejnymi ofiarami. Nie szczędzi sobie dokuczliwych komentarzy, w czym przypomina nieco Chucky'ego, a co chyba najbardziej mnie w nim przekonuje. Jeszcze pięć groszy o muzyce - wpada w ucho! Dla fanów dzisiejszych horrorów zaskakujący może być fakt, że są tutaj melodie, jednak udanie budują one napięcie (a to wystarczy).


  Zatem do podsumowania! "Koszmar z ulicy Wiązów" to film rozrywkowy, nie da się tego ukryć, ale na najwyższym poziomie. Dostarcza kilka litrów krwi, zabawnych tekstów, paru momentów napięcia i - przede wszystkim - półtora godziny obcowania z Kruegerem! Jeżeli to Ci nie wystarczy, możesz dzisiaj zasnąć wcześniej. Mam nadzieję tylko, że natkniesz się tam na pewnego starego znajomego...

Ocena: 7,5/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.