1. Intro 0:51
2. The Serpent 3:36
3. This Day Is Mine 3:19
4. City Of Vultures 4:59
5. Talking In Whispers 4:07
6. God Can Bleed 3:46
7. Power Through Fear 3:51
8. Nothing Left 3:05
9. We Will Last Forever 4:14
10. Illusions 4:07
11. Roads 4:18
2. The Serpent 3:36
3. This Day Is Mine 3:19
4. City Of Vultures 4:59
5. Talking In Whispers 4:07
6. God Can Bleed 3:46
7. Power Through Fear 3:51
8. Nothing Left 3:05
9. We Will Last Forever 4:14
10. Illusions 4:07
11. Roads 4:18
12. Bridges Will Burn 5:08
Całkowity czas: 45:21
Po dłuższej nieobecności postanowiłem zrecenzować debiutancki album Brytyjczyków z Rise to Remain noszący nazwę ''City of Vultures'', który znam już niemal na pamięć. Co jednak wyróżnia RtR na tle pozostałych debiutujących zespołów tego typu? Na pewno nie muzyka - przecież każdy lepiej lub gorzej może grać melodyjny metalcore. Mianowicie, chodzi o to, że wokalista i frontman zespołu Austin Dickinson, jest synem legendarnego już w świecie metalowym Bruce'a, który już niemal od 3 dekad przewodzi Żelaznej Dziewicy. Można więc pomyśleć, że chłopak na wejściu ma fory z powodu tatusia. A może jest właśnie na odwrót i od zespołu oczekuje się czegoś ekstra, skoro frontman ma ojca takiego kalibru? Dziś, już ponad miesiąc po premierze longplay'a, można się tylko zastanawiać, czy ''Miasto Sępów'', choć jego premiera nie była nie wiadomo jak ważna, dołożyło swoje ''3 grosze'' wkładu w rozwój gatunku i na ile były one poważne. Od razu we wstępie uchylę rąbka tajemnicy i napiszę tylko, że owe drobniaki na pewno włożyło, a skalę ich powagi określić już musimy sami.
Zanim skupię się na zawartości ''CoV'', mam krótki komunikat do osób, które spodziewają się, że płyta soczyście ''urywa tyłek'' pod względem mocy - otóż nie doświadczycie tego moi drodzy. Zamiast tego dostaniecie masę świetnych melodii, niesamowitych refrenów i całkiem pokaźną ilość dobrych riffów. Zacznę może od intra, które jest zupełnie niepotrzebne i nieudane - dźwięki hałasującego miasta, które z wolna zamieniają się w melodię - szkoda na nie czasu, lepiej od razu przejść do konkretów. A takie dostajemy od razu - ''The Serpent'', to jeden z tych przebłysków z ''mocą''. Zadziorny początek, po którym władzę przejmuje już trochę spokojniejsze przejście do refrenu, no i sam chorus - lekkość i chwytliwość, bez żadnych zastrzeżeń. I tak w zasadzie jest przez cały kawałek, z wyjątkiem przejścia, ale to nic złego. Utwór jest po prostu świetny. Służy też jako dobry przykład wokali Austina - dość ciekawego growlu, jak i lżejszych, miejscami wręcz post-hardcore'owych wokali. Tu też nie zauważam zgrzytów - słucha się tego naprawdę przyjemnie. ''The Day Is Mine'' idealnie nadaje się na singiel. Lekki, przyjemny, z radiowym refrenem i niemęczącą solówką. Kolejna mocna pozycja na krążku. Po nim natrafimy na kawałek tytułowy. I tu przychodzi nieznaczny zawód - owszem, jest dość ciekawie, miły refren, choć niespecjalnie zapadający w pamięć i dobry riff, ale jako utwór tytułowy pozostawia ogólny niedosyt. Wielki plus za przejście z solówką - naprawdę udany zabieg. Następny ''Talking In Whispers'' z powodzeniem moglibyśmy puszczać na każdej imprezie, gdzie nie znajdziemy ludzi, którzy choć trochę boją się muzyki gitarowej. Od początku do końca lekki, z niesamowicie ładnym refrenem i udaną solówką - kolejny kandydat na singla. Przyszła kolej na mojego ulubieńca, którym jest ''God Can Bleed''. Ten kawałek powinien być podręcznikowym przykładem dla innych zespołów jak stworzyć płytowego ''killera''. Moc wpisana w genialny, choć typowy riff, refren który masz ochotę puścić paręnaście razy z rzędu i świetna solówka z tej wyższej półki - brawa dla gitarzystów (ogólnie za linię melodyczną utworu). Coś niesamowitego, chylę czoła. Tym sposobem jesteśmy już na półmetku płyty, ale to nie znaczy, że druga połowa będzie gorsza, trzyma praktycznie ten sam poziom, co można zauważyć już od kawałka który ją rozpoczyna - ''Power Through Fear''. Jest dosyć mroczniejszy od innych, jednak wcale nie gorszy o czym przekonamy się dzięki dobrej linii melodycznej oraz tradycyjnie udanej solówce i refrenie. Kolejny to najkrótszy na płycie singiel promujący ''Miasto Sępów'', czyli ''Nothing Left''. Kolejny przykład tego, że panowie wiedzą jak tworzyć zapadające w pamięć melodie, solówki i refreny. Ten z ''Nothing Left'' podśpiewywałem chyba przez cały tydzień. ''We Will Last Forever'' przywodzi na myśl stare pop-punkowe hity z refrenami ociekającymi młodzieńczym patosem. I tak właśnie jest, ale to nic złego. Na uwagę zasługuje szczególnie końcówka utworu - jest naprawdę bardzo ładna. Kolejny ''Illusions'', choć miły dla ucha, niczym się nie wyróżnia. Nie jest złym utworem, ale jakoś często do niego nie wracam. Przyszła kolej na jedyną balladę na ''CoV'', czyli ''Roads'', która muszę przyznać wypadła bardzo dobrze. Spokojniesza, z przejmującym refrenem i nezgorszym tesktem, ciekawie odstaje od reszty utworów. Tym sposobem doszliśmy do zamykacza płyty, znanego już z wcześniejszej EP'ki zespołu, a mowa tu o ''Bridges Will Burn''. Moim zdaniem jest w ogóle niepotrzebny. Nie o to chodzi, że mi się nie podoba, jest całkiem dobry, ale skoro pojawił się już na EP'ce to nie rozumiem czemu wsadzać go jeszcze na płytę. Może w charakterze zapychacza - w końcu jest najdłuższy na płycie, bo trwa lekko ponad 5 minut. Przecież ładniej wygląda, jeśli płyta trwa 45, a nie tylko 40 minut, jak większość w swoim gatunku. A może nie o to chodzi? Może panowie tak lubią ten kawałek, że bez niego by się nie obeszli tworząc ''Miasto Sępów''? Tak czy inaczej - dla mnie jest zupełnie niepotrzebny.
Cóż mogę napisać w podsumowaniu, żeby już nie przedłużać? Może polecę starą śpiewką. Myślę, że debiut Rise to Remain to rzecz naprawdę godna uwagi i pozycja obowiązkowa dla fanów tego typu muzyki. Jeśli jeszcze nie miałeś okazji usłyszeć ''City of Vultures'' lub po prostu nie chciałeś tego robić, koniecznie musisz to zmienić, chociażby po to, żeby samemu wyrobić sobie opinię o muzyce stworzonej przez tych obiecujących debiutantów. Sądzę iż ich ''3 gorsze'' ze wstepu na pewno wniosły lekki powiew świeżości, który odkurzył zakurzoną półkę z napisem ''melodyjny metalcore'' i wróżę chłopakom dość spory sukces, niecierpliwie oczekując ich kolejnych dokonań. Polecam potrójnie!
Zanim skupię się na zawartości ''CoV'', mam krótki komunikat do osób, które spodziewają się, że płyta soczyście ''urywa tyłek'' pod względem mocy - otóż nie doświadczycie tego moi drodzy. Zamiast tego dostaniecie masę świetnych melodii, niesamowitych refrenów i całkiem pokaźną ilość dobrych riffów. Zacznę może od intra, które jest zupełnie niepotrzebne i nieudane - dźwięki hałasującego miasta, które z wolna zamieniają się w melodię - szkoda na nie czasu, lepiej od razu przejść do konkretów. A takie dostajemy od razu - ''The Serpent'', to jeden z tych przebłysków z ''mocą''. Zadziorny początek, po którym władzę przejmuje już trochę spokojniejsze przejście do refrenu, no i sam chorus - lekkość i chwytliwość, bez żadnych zastrzeżeń. I tak w zasadzie jest przez cały kawałek, z wyjątkiem przejścia, ale to nic złego. Utwór jest po prostu świetny. Służy też jako dobry przykład wokali Austina - dość ciekawego growlu, jak i lżejszych, miejscami wręcz post-hardcore'owych wokali. Tu też nie zauważam zgrzytów - słucha się tego naprawdę przyjemnie. ''The Day Is Mine'' idealnie nadaje się na singiel. Lekki, przyjemny, z radiowym refrenem i niemęczącą solówką. Kolejna mocna pozycja na krążku. Po nim natrafimy na kawałek tytułowy. I tu przychodzi nieznaczny zawód - owszem, jest dość ciekawie, miły refren, choć niespecjalnie zapadający w pamięć i dobry riff, ale jako utwór tytułowy pozostawia ogólny niedosyt. Wielki plus za przejście z solówką - naprawdę udany zabieg. Następny ''Talking In Whispers'' z powodzeniem moglibyśmy puszczać na każdej imprezie, gdzie nie znajdziemy ludzi, którzy choć trochę boją się muzyki gitarowej. Od początku do końca lekki, z niesamowicie ładnym refrenem i udaną solówką - kolejny kandydat na singla. Przyszła kolej na mojego ulubieńca, którym jest ''God Can Bleed''. Ten kawałek powinien być podręcznikowym przykładem dla innych zespołów jak stworzyć płytowego ''killera''. Moc wpisana w genialny, choć typowy riff, refren który masz ochotę puścić paręnaście razy z rzędu i świetna solówka z tej wyższej półki - brawa dla gitarzystów (ogólnie za linię melodyczną utworu). Coś niesamowitego, chylę czoła. Tym sposobem jesteśmy już na półmetku płyty, ale to nie znaczy, że druga połowa będzie gorsza, trzyma praktycznie ten sam poziom, co można zauważyć już od kawałka który ją rozpoczyna - ''Power Through Fear''. Jest dosyć mroczniejszy od innych, jednak wcale nie gorszy o czym przekonamy się dzięki dobrej linii melodycznej oraz tradycyjnie udanej solówce i refrenie. Kolejny to najkrótszy na płycie singiel promujący ''Miasto Sępów'', czyli ''Nothing Left''. Kolejny przykład tego, że panowie wiedzą jak tworzyć zapadające w pamięć melodie, solówki i refreny. Ten z ''Nothing Left'' podśpiewywałem chyba przez cały tydzień. ''We Will Last Forever'' przywodzi na myśl stare pop-punkowe hity z refrenami ociekającymi młodzieńczym patosem. I tak właśnie jest, ale to nic złego. Na uwagę zasługuje szczególnie końcówka utworu - jest naprawdę bardzo ładna. Kolejny ''Illusions'', choć miły dla ucha, niczym się nie wyróżnia. Nie jest złym utworem, ale jakoś często do niego nie wracam. Przyszła kolej na jedyną balladę na ''CoV'', czyli ''Roads'', która muszę przyznać wypadła bardzo dobrze. Spokojniesza, z przejmującym refrenem i nezgorszym tesktem, ciekawie odstaje od reszty utworów. Tym sposobem doszliśmy do zamykacza płyty, znanego już z wcześniejszej EP'ki zespołu, a mowa tu o ''Bridges Will Burn''. Moim zdaniem jest w ogóle niepotrzebny. Nie o to chodzi, że mi się nie podoba, jest całkiem dobry, ale skoro pojawił się już na EP'ce to nie rozumiem czemu wsadzać go jeszcze na płytę. Może w charakterze zapychacza - w końcu jest najdłuższy na płycie, bo trwa lekko ponad 5 minut. Przecież ładniej wygląda, jeśli płyta trwa 45, a nie tylko 40 minut, jak większość w swoim gatunku. A może nie o to chodzi? Może panowie tak lubią ten kawałek, że bez niego by się nie obeszli tworząc ''Miasto Sępów''? Tak czy inaczej - dla mnie jest zupełnie niepotrzebny.
Cóż mogę napisać w podsumowaniu, żeby już nie przedłużać? Może polecę starą śpiewką. Myślę, że debiut Rise to Remain to rzecz naprawdę godna uwagi i pozycja obowiązkowa dla fanów tego typu muzyki. Jeśli jeszcze nie miałeś okazji usłyszeć ''City of Vultures'' lub po prostu nie chciałeś tego robić, koniecznie musisz to zmienić, chociażby po to, żeby samemu wyrobić sobie opinię o muzyce stworzonej przez tych obiecujących debiutantów. Sądzę iż ich ''3 gorsze'' ze wstepu na pewno wniosły lekki powiew świeżości, który odkurzył zakurzoną półkę z napisem ''melodyjny metalcore'' i wróżę chłopakom dość spory sukces, niecierpliwie oczekując ich kolejnych dokonań. Polecam potrójnie!
Moja ocena : 8,5/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.