czwartek, 13 października 2011

ANIME - Michiko & Hatchin (2008)

Liczba odcinków: 22
Czas trwania: 23 minuty (jeden epizod)

  Od czasu do czasu każdy nabiera chęci na próbę konfrontacji z tego typu serią, z "anime drogi" (skoro termin ten z powodzeniem stosuje się w słownictwie filmowym, dlaczego nie mielibyśmy używać go i na tym poletku?). Z historią wielkiej wędrówki, podczas której poznamy niezliczone zastępy bohaterów, sytuacji, miejsc, nastrojów, filozofii i czego tam tylko nasze łapczywe umysły zapragną. Miszmaszem zarówno na poziomie treściowym, jak i gatunkowym, niedającym się wrzucić do jakiejś szufladki. Niektórzy od lat podróżują (zbierze mi się za ten tytuł w takim kontekście) z mającym trwać o dzień dłużej niż świat "One Piece", inni sięgają wtedy po dzieła pana Watanabe: "Cowboy Bebop" lub "Samurai Champloo" - moje własne synonimy pojęcia "anime drogi" (choć być może słowo "poszukiwań" byłoby bardziej na miejscu?). I to właśnie do nich należy porównywać omawiane dzisiaj "Michiko & Hatchin", z nimi wrzucić na jeden ring. Od razu pragnę zaznaczyć, że anime wyjdzie z tego starcia bez całkowitego poniżenia i wybitych w pień zębów.

  Hana Morenos wychowywana jest przez rodzinę zastępczą, gdzie traktuje się ją bardziej jak prywatną sprzątaczkę i zabawkę do maltretowania niż równorzędnego członka rodziny. Marzy, rzecz wiadoma, o innym życiu. I to właśnie los brutalnie zrzuca na jej drogę - podczas typowego obiadku, w iście tarantinowskim stylu, do jej mieszkania "zawita" Michiko Malandro, ścigana przez policję w całym kraju uciekinierka z więzienia, która twierdzi, iż nie tylko znała uznanego za zmarłego ojca dziewczynki, ale i jest pewna, że on wciąż żyje, ma się dobrze i tylko czeka na poznanie własnej córki. Chcąc nie chcąc, Hana wyrusza z szaloną kobietą w wielką podróż, podczas której zrozumie, że nie zawsze szukamy właśnie tego, co chcemy odnaleźć.


  Brzmi jak promocyjne hasełko z odwrotu opakowania DVD, czyż nie? Niemniej taka jest prawda i to uświadamiamy sobie wraz z bohaterką przy seansie "Michiko & Hatchin". Przez dwadzieścia dwa epizody serii przemierzymy wzdłuż całą tę fikcyjnymi nićmi szytą Brazylię i zwiedzimy wiele miejsc, w których bynajmniej nie złotymi zgłoskami zapisał się Hiroshi Morenos, domniemany ojciec młodocianej bohaterki. Jego tajemnicza osoba (oraz dwójka szwarccharakterów) stanowi jedyną klamrę zróżnicowanych klimatycznie i gatunkowo odcinków, pozwalając twórcom na danie upustu wyobraźni i stworzenie wielu życiowych dramatów, w które wkroczą na chwilkę tytułowe dziewczyny. Nie będą to historie na wyraz głębokie (za taki uważam wyłącznie wątek główny) i niektórych wymęczą. Do takich osób zalicza się autor recenzji, któremu przebicie się przez kilka środkowych epizodów przyszło z pewnym problemem. Nagrodą za cierpliwość jest rewelacyjny i poruszający ostatni akt (pięć odcinków, skupionych już wyłącznie na postaciach pierwszoplanowych). Inni, wręcz przeciwnie, poczują się w tych krótkich historyjkach niczym fan poezji w nowym tomiku ukochanego artysty i będą je odpowiednio dozować, starając się wyciągnąć jak najwięcej emocji.

  W trakcie recenzji padło już nawiązanie do Quentina Tarantino. "Michiko & Hatchin" z twórczości niewyżytego Amerykanina czerpie pełnymi garściami. W anime absolutnie nierealne, mające głęboko w poważaniu wszelkie prawa fizyki sceny oraz świadomy własnego charakteru kicz przeplatają się z rozważaniami na odwieczne tematy człowieczeństwa i chwytającymi za serce widokówkami (zakończenie wątku Shinsuke powoduje dreszcze na karku), a cała ta przedziwna mikstura w ogóle nie odrzuca, ba!, zupełnie nie dziwi. Wisienką na torcie jest gorąca pseudo-Brazylia, w której rozgrywa się akcja serii - realia dla przeciętnego Europejczyka bardziej niecodzienne niż wszechświat z "Gwiezdnych wojen", festiwal cudaczności, biedy, bazarów i okrucieństwa. Na dłuższą metę nawet odpychające - nikt nie potrafiłby się pogodzić z mającymi tutaj miejsce wydarzeniami.

  Oprawa anime teoretycznie stoi na przyzwoitym poziomie. Intryguje głównie ścieżka dźwiękowa, której zadaniem jest podkreślanie opisywanej przed chwilą mieszaniny. Łatwo więc zgadnąć, że jest niesamowicie eklektyczna, nie bierze jeńców i nie straszne jej jakiekolwiek klimaty (audiofile na pewno znajdą tutaj coś dla siebie). Nie mogę niestety tego samego napisać o kresce (pogarszającą się wraz z akcją serii) i animacji (raz w porządku, raz syndrom "kija w tyłku"). Być może zabrakło funduszy?


    Z ocenieniem "Michiko & Hatchin" miałem ogromny problem. Anime, choć zbudowane na podobnych schematach, co jego duchowi poprzednicy spod ręki pana Watanabe, jest wyjątkowo oryginalne, wyróżnia się wykręconym jak świński ogonek światem przedstawionym, pięknymi krajobrazami i naturą wolno mówiącego mędrca ze Wschodu, jednak w pewnym momencie tak nietypowe danie może spowodować lekką niestrawność. U kogo? U osób, które oczekują zwartej historii, jakiejś intrygi lub po prostu chcą dać się porwać. I do pewnego momentu sam nie mogłem się z tym pogodzić, jednak - jak już wcześniej wspominałem - im dalej zajdziemy, tym bardziej zechcemy wytrzymać do końca, a ostatnie odcinki najpewniej oglądniemy jednym tchem. Wcześniejsze porównanie idealnie pasuje do podsumowania tej serii - jeżeli typowe anime jest jak proza, której nie potrafimy przerwać poznawać, tak "Michiko & Hatchin" to tom poezji, spokojne, wielowarstwowe dzieło nie dla wszystkich.

Ocena: 7/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.