wtorek, 10 kwietnia 2012

MUZYKA: Lamb Of God - Resolution (2012)



1.Straight for the Sun (2:28)
2.Desolation (3:54)
3.Ghost Walking (4:30)
4.Guilty (3:24)
5.The Undertow (4:46)
6.The Number Six (5:21)
7.Barbarosa (1:35)
8.Invictus (4:12)
9.Cheated (2:35)
10.Insurrection (4:51)
11.Terminally Unique (4:21)
12.To the End (3:49)
13.Visitation (3:59)
14.King Me (6:36)

Całkowity czas: 56:21

Koło się toczy. Wybieramy swoich przedstawicieli, którzy mają teoretycznie reprezentować interesy narodu. A tym, co nam pozostaje, to wieszanie na nich psów za ich decyzje, by za kilka lat ponownie zagłosować na tak znienawidzonych polityków. Czy Randy Blythe głosuje, tego nie wiem, ale pewne jest to, że na władze swojego ojczystego kraju jest nieźle wkurzony. W swoich wypowiedziach dawał wielokrotnie temu upust, nie szczędząc kwasu pod adresem świty Obamy, a wcześniej Busha. Ale na bok polityka. Rzućmy okiem na okładkę Resolution. Horyzont w ogniu i dym przesłaniający niebo. Przygotujcie się na ostrą muzykę bez kompromisów.

Już w pierwszych sekundach Straight For The Sun, gdy Randy nabiera w płuca powietrze i wybucha nagle pełnym nieskrępowanej wściekłości krzykiem, nie ma ma wątpliwości, że Lamb Of God nie podrzuca nam festynowej petardy, ale kilka ton muzycznego trotylu gotowego wysadzić uszy. Panterowy zwolniony riff powoli toczy się, by pod koniec ustąpić popisowi starszego z braci Adlerów, który rozpędzając się na podwójnej stopie, płynnie wprowadza nas do przepełnionego agresją Desolation. Blythe nisko ryczy o utraconym raju i spustoszeniu, a gdzieś nad nim unosi się machineheadowa melodia.

The Undertow i The Number Six mają podoby ładunek ładunek złości (co nie znaczy, ze są takie same). Występując jeden po drugim odbierają oddech. Wyryczany niemal z death metalową manierą The Undertow, zapada głęboko w pamięć. A czego tu nie ma. Patenty z tego kawałka mogłyby z powodzeniem obdarzyć swoją mocarnością i nie tylko, kilka innych utworów i machałoby się do nich głową na pewno niezgorzej niż do The Undertow. Zaznaczyłem, że piosenka jest ciężka, ale nie wyłącznie, a to dzięki perfekcyjnemu solo, które następuje zaraz po klimatycznym zwolnieniu. Gdy popis się kończy, wracamy do głównego, szybkiego motywu, by znów, jeszcze raz przed końcem zaryczeć: I am the one who's left to take the fall!. Mniej może zapadać w pamięć refren szóstego utworu na płycie, którym jest po prostu The Number Six, co wcale nie oznacza, że jest gorszy. Chóralne okrzyki stwarzają w nim pozór podniosłości. Sama kompozycja przypomina The Undertow. Ciężkie riffy rozbijają się na moment o melorecytację Blytha, by po chwili, z nową, spotęgowaną jeszcze bardziej brutalnością eksplodować w głowie słuchacza, wraz z towarzyszącym mu wyjątkowo wściekłym krzykiem. Gdy The Number Six wycisza się, Lamb Of God daje nam chwilę na odetchnięcie. A to dlatego, że Barbarosa to... nastrojowa miniaturka na akustyku i elektryku. Dzięki temu jest to jeden z najbardziej intrygujących momentów  na tym długograju. Podobny mieliśmy w historii Lamb Of God tylko na Wrath. Nie jest to jedyny skok w bok na Resolution. Szybki, singlowy Ghost Walking od pozostałych utworów różni się akustycznym, melodyjnym wstępem i thrashowym zabarwieniem. 

Jeszcze bardziej zaskakujący jest King Me. Tego jeszcze kwintet z Richmond nie próbował. Zaczyna się niemal horrorowo. Sam Alice Cooper, mistrz horrorów, nie powstydziłby się takiej atmosfery. Początek, spokojny, może skojarzyć się z niektórymi momentami Wildhoney Tiamatu. Sam King Me przesycony jest atmosferą niemal gotycką. Ten pozór stwarza... orkiestra symfoniczna i gdzieś w oddali zawodząca śpiewaczka operowa. Razem w połączeniu z miażdżącym refrenem tworzy epicki koniec albumu.
Wróćmy jednak co na Resolution i nie tylko tu, bo w całej twórczości Lamb Of God dominuje. A mam na myśli brutalność i agresję. Należałoby w tej kategorii wymienić praktycznie resztę utworów na krążku. Na To The End mamy powrót do starej szkoły Darrella. Visitation przypomina o głęboko gdzieś schowanych thrashowych korzeniach. Na średnio szybkim Insurrection jako środka przekazu Randy używa także śpiewu. Za to dla odmiany na Guilty ryczy, wyje, piszczy niczym zarzynana bestia. A lekko ponad 2-minutowy Cheated zawiera w sobie punkowy pierwiastek.

Resolution = revolution? Chłopaki z Richmond odpalają ładunek skondensowanej muzycznej agresji i wściekłości. Nie patyczkują się, nie owijają w bawełnę, nie bawią w ładne melodie. Od wydania debiutanckiego krążka, z albumu na album, dało się usłyszeć coraz większe pokłady energii i samodoskonalenia w muzyce Lamb Of God. Tak jest i na Resolution. Poprzeczka zawisła wysoko.

Ocena: 8/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.