1. Excess (6:00)
2. Transfusion (3:53)
3. Poisonous Plants (6:42)
4. Confusion (3:21)
5. T.B.T.R. (Turn Back the River) (8:29)
6. Struggle (5:02)
7. Afternoons In the Colour of Lemon (5:45)
8. Witnesses of the Decline of the Eternal Boys Land (5:11)
9. Silence And Fire (9:23)
10. Eckhart (10:46)
11. F.T.P. (Fuck the Police) (2:57)
12. F.T.M.O. (Feel the Music's Over) (5:16)
Całkowity czas: 72:45
Coma ma dosyć grania w śmierdzących spelunach? Szczania pod mur lub popękanej toitoiki po koncercie? Żadne zaskoczenie. Dlaczego ludzi dziwi więc, że nagrali anglojęzyczną płytę i próbują przebić się ze swoją muzyką na rynku zagranicznym? Ten moment musiał nadejść, prędzej czy później. "Excess" omija nasze "bajorko" szerokim łukiem, ale nie oznacza to, że fan, gdyby go taka ochota naszła, nie może sobie płytki na półce postawić. I tym właśnie zajmiemy się w poniższej recenzji. A raczej analizą słuszności takiego czynu.
Na "Excess" składa się dwanaście kompozycji, z których dziewięć to przetłumaczone na szekspirowski ćwierk utwory z "Hipertrofii". Tutaj zatrzymamy się na chwilę. Ich kolejność jest zmieniona, więc i po (ośmielę się stwierdzić) fenomenalnym koncepcie ani śladu. Szkoda, że jakiś John Doe nigdy nie będzie miał okazji zmierzyć się ze wzruszającą historią Woli istnienia. Sam wybór kawałków z kolei nie zaskakuje, są to największe "wymiatacze" żółto - czarnego albumu. Jest "Wola istnienia" ("Excess"), "Zamęt" ("Confusion"), są "Trujące rośliny" ("Poisonous Plants") i obowiązkowa "Transfuzja" (Transfusion"). Znalazło się także miejsce dla najbardziej epickich momentów drugiego krążka "Hipertrofii", czyli "Ciszy i ognia" oraz "Ekhart". Trzy pozostałe kawałki to starusieńkie "Turn Back the River", które wreszcie trafiło na srebrny krążek i brzmi fantastycznie, niezrozumiałe dla mnie "Fuck the Police" (soundtrack do filmu, swoją drogą) i wieńczące całość "Feel the Music's Over".
Piotr Rogucki głos ma nieprzeciętny, to fakt. Ale w języku angielskim nie potrafi się nim aż tak dobrze bawić, modelować, zaskakiwać słuchacza. Ciekawe, że pod względem wokalnym, utwory prezentują różną jakość. "Struggle" brzmi o wiele bardziej przekonująco niż, dajmy na to, "Transfusion". Z wiadomych powodów, najlepiej słucha się utworów nowych, nie porównamy ich bowiem z rodzimą wersją. A te, pomijając "Fuck the Police" (umiejscowione na płycie zaraz po "Eckhart" - totalny brak wyczucia), są wspaniałe. "Feel the Music's Over" bez wyrzutów sumienia stawiam na szczycie "excessowego" podium.
"Hipertrofia" dla mnie jest porażająco pięknym albumem (kiedyś było inaczej, ale przeszłość zostawmy w spokoju), dlatego zniszczenie jego skomplikowanego sensu mógłbym nazwać profanacją. "Mógłbym", bowiem nie dla mnie "Excess" tak naprawdę zostało nagrane. Polski fan, jeżeli już płytę postawi na półce, zrobi to zapewne dla premierowych kawałków. Bo te "odświeżone" zna w "swojej", lepszej wersji - jako część monumentalnej historii. Ale przyznajmy szczerze - bez problemu potrafię sobie wyobrazić fana, który "Excess" na swojej półce nie postawi. Bo, w końcu, to nie dla niego nagrano ten album.
W nadchodzącym tygodniu rozprawimy się drugą Gimnazjalną Miłością, której nowy album zaskoczył mnie niezmiernie, filmem Stevena Wilsona i... Kings of Leon. Będzie intrygująco, zapraszam!
Na "Excess" składa się dwanaście kompozycji, z których dziewięć to przetłumaczone na szekspirowski ćwierk utwory z "Hipertrofii". Tutaj zatrzymamy się na chwilę. Ich kolejność jest zmieniona, więc i po (ośmielę się stwierdzić) fenomenalnym koncepcie ani śladu. Szkoda, że jakiś John Doe nigdy nie będzie miał okazji zmierzyć się ze wzruszającą historią Woli istnienia. Sam wybór kawałków z kolei nie zaskakuje, są to największe "wymiatacze" żółto - czarnego albumu. Jest "Wola istnienia" ("Excess"), "Zamęt" ("Confusion"), są "Trujące rośliny" ("Poisonous Plants") i obowiązkowa "Transfuzja" (Transfusion"). Znalazło się także miejsce dla najbardziej epickich momentów drugiego krążka "Hipertrofii", czyli "Ciszy i ognia" oraz "Ekhart". Trzy pozostałe kawałki to starusieńkie "Turn Back the River", które wreszcie trafiło na srebrny krążek i brzmi fantastycznie, niezrozumiałe dla mnie "Fuck the Police" (soundtrack do filmu, swoją drogą) i wieńczące całość "Feel the Music's Over".
Piotr Rogucki głos ma nieprzeciętny, to fakt. Ale w języku angielskim nie potrafi się nim aż tak dobrze bawić, modelować, zaskakiwać słuchacza. Ciekawe, że pod względem wokalnym, utwory prezentują różną jakość. "Struggle" brzmi o wiele bardziej przekonująco niż, dajmy na to, "Transfusion". Z wiadomych powodów, najlepiej słucha się utworów nowych, nie porównamy ich bowiem z rodzimą wersją. A te, pomijając "Fuck the Police" (umiejscowione na płycie zaraz po "Eckhart" - totalny brak wyczucia), są wspaniałe. "Feel the Music's Over" bez wyrzutów sumienia stawiam na szczycie "excessowego" podium.
"Hipertrofia" dla mnie jest porażająco pięknym albumem (kiedyś było inaczej, ale przeszłość zostawmy w spokoju), dlatego zniszczenie jego skomplikowanego sensu mógłbym nazwać profanacją. "Mógłbym", bowiem nie dla mnie "Excess" tak naprawdę zostało nagrane. Polski fan, jeżeli już płytę postawi na półce, zrobi to zapewne dla premierowych kawałków. Bo te "odświeżone" zna w "swojej", lepszej wersji - jako część monumentalnej historii. Ale przyznajmy szczerze - bez problemu potrafię sobie wyobrazić fana, który "Excess" na swojej półce nie postawi. Bo, w końcu, to nie dla niego nagrano ten album.
W nadchodzącym tygodniu rozprawimy się drugą Gimnazjalną Miłością, której nowy album zaskoczył mnie niezmiernie, filmem Stevena Wilsona i... Kings of Leon. Będzie intrygująco, zapraszam!